Polski obóz śmierci” – takich słów użył w 2012 r. prezydent USA Barack Obama podczas laudacji na cześć Jana Karskiego. Mało kto wówczas pamiętał, że wielki polski bohater, który przekazał zachodnim aliantom raporty o Holocauście, w swoich relacjach również posługiwał się właśnie takim terminem: „Polish death camp”. Co więcej, nazywał obóz koncentracyjny w Bełżcu „Jewish death camp”.
Maciej Łuczak, publicysta, adwokat. W latach 2011–2016 doradca prezesa IPN dr. Łukasza Kamińskiego / Dziennik Gazeta Prawna
MAGAZYN DGP z 23.06.17r. / Dziennik Gazeta Prawna
W przypadku Karskiego nikt nie może mieć jednak wątpliwości, że posługując się językiem angielskim, używał tych zwrotów, gdyż wskazywały one na miejsce położenia obozu albo – tak jak w drugim przypadku – na większość jego ofiar. O „polskich obozach śmierci” pisała także Zofia Nałkowska w „Medalionach” – lekturze szkolnej czytanej przez kolejne pokolenia uczniów. „Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci” – to cytat z jej szkiców o grozie II wojny światowej. Czy to zdanie powinno teraz zostać wykreślone z naszej literatury oraz zbiorowej pamięci?
Te fakty nie mają jednak znaczenia przy dominującej obecnie oficjalnej narracji, że pojęcie „polskie obozy koncentracyjne” zostało wypracowane w latach 50. przez tajną komórkę wywiadu RFN przy udziale byłych esesmanów. Rząd w Bonn postawił im bowiem zadanie oczyszczenia dobrego imienia Niemiec i zrzucenia odpowiedzialności za Holocaust na Polaków. Nastąpiła więc mitologizacja pojęcia „polski obóz śmierci”. Natomiast wiara w spiskową teorię – odrzucającą a priori skomplikowane zagadnienia lingwistyczne – daje twardą legitymację do podejmowania wszelkich działań wymierzonych w pogrobowców Werwolfu.
Nie milknie jeszcze dyskusja na temat słów premier Beaty Szydło podczas Dnia Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady. Wypowiedziane przez nią dosyć enigmatyczne zdanie: „Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli”, bywa interpretowane w różny sposób. Nawet w pewnym wymiarze jako usprawiedliwienie hitlerowskiej polityki segregacji rasowej. To przesada, ale nie ulega wątpliwości, że niemiecki nazistowski obóz zagłady Auschwitz, w którym właściwsze jest milczenie niż jakiekolwiek słowa, został wykorzystany w bieżących celach politycznych jako argument przeciwko przyjmowaniu przez Polskę uchodźców.
Dyplomacja nieskuteczna
Podobna sytuacja, w kontekście naszej polityki międzynarodowej, powtórzy się zapewne podczas dyskusji na temat karania za użycie zwrotu „polski obóz śmierci”, która może przerodzić się w gorącą publiczną debatę. W Sejmie jest procedowany rządowy (przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości) projekt ustawy o zmianie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Zawiera on propozycję zupełnie nowego przestępstwa. Nowy art. 55a ustawy o IPN ma stanowić: „Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie określone w art. 6 Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego załączonej do Porozumienia międzynarodowego w przedmiocie ścigania i karania głównych przestępców wojennych Osi Europejskiej, podpisanego w Londynie dnia 8 sierpnia 1945 roku lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat 3”.
Przepis jest zawile sformułowany, lecz uzasadnienie ustawy jednoznacznie wskazuje, o co w tym wszystkim chodzi. Przyszły art. 55a ustawy o IPN ma stanowić narzędzie walki z używaniem takich określeń, jak „polskie obozy śmierci”, „polskie obozy zagłady” czy „polskie obozy koncentracyjne”. Jak napisali wnioskodawcy, „nie ulega wątpliwości, że tego typu wypowiedzi, sprzeczne z prawdą historyczną, wywołują doniosłe skutki godzące bezpośrednio w dobre imię Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego i działają destrukcyjnie na wizerunek Rzeczypospolitej Polskiej, zwłaszcza za granicą. Powodują bowiem u odbiorców wrażenie, że odpowiedzialność za popełnienie zbrodni III Rzeszy Niemieckiej ponosi Naród Polski i Państwo Polskie”. Stosowane dotychczas „metody dyplomatyczne” zostały uznane za „nie w pełni satysfakcjonujące”, a tym samym konieczne stało się stworzenie „skutecznych narzędzi prawnych pozwalających prowadzić wytrwałą i konsekwentną politykę historyczną polskich władz w zakresie przeciwdziałania fałszowaniu polskiej historii i ochrony dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego”.
Jako argument uzasadniający wykorzystanie do tego celu prawa karnego wskazano regulację UE – decyzję ramową Rady 2008/913/WSiSW z 28 listopada 2008 r. w sprawie zwalczania pewnych form i przejawów rasizmu i ksenofobii za pomocą środków prawnokarnych. W wielu państwach rzeczywiście obowiązują takie regulacje karne. W Niemczech za negowanie Holocaustu grozi kara pięciu lat pozbawienia wolności. We Francji zakazane jest kwestionowanie ludobójstwa Ormian.
Podobne przepisy obowiązują także w Szwajcarii. Na ten ostatni kazus powołują się nasi ustawodawcy – wskazując w uzasadnieniu projektu ustawy sprawę wymierzenia kary przez Szwajcarię za zaprzeczanie ludobójstwu Ormian w Turcji w 1915 r. Powołano się także na postępowanie Perinçek przeciwko Szwajcarii przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Jego orzeczenia (wyroki z 17 grudnia 2013 r. oraz 15 października 2015 r.) w tej sprawie mają być argumentem, że wymierzanie sankcji karnych za głoszenie historycznej nieprawdy jest właśnie europejskim standardem.
Zadziwiające, że dokładna lektura obu wyroków ETPC nie potwierdza stawianej tezy. Skargę do trybunału wniósł sekretarz Tureckiej Partii Robotniczej Dogu Perinçek, który w czasie pobytu w Szwajcarii publicznie głosił, że masowe deportacje i prześladowania ludności ormiańskiej przez imperium otomańskie w 1915 r. nie były ludobójstwem. Twierdził, że zarzut ludobójstwa to „międzynarodowe kłamstwo”, za które byli odpowiedzialni „imperialiści z Zachodu i z carskiej Rosji”, a „problem armeński nawet nie istniał”. Za te wypowiedzi został skazany. Zaskarżył to orzeczenie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w swoich wyrokach stwierdził, że Szwajcaria naruszyła art. 10 konwencji, a więc prawo do wolności wypowiedzi. Jak zwykle w tego rodzaju sprawach przyjęto, że sankcja karna w przypadku ograniczania swobody wypowiedzi to rozwiązanie wyjątkowe i uzasadnione jedynie w nadzwyczajnych przypadkach koniecznych w demokratycznym społeczeństwie.
Pamięć ofiar czy narodu
Warto się zastanowić, jakiemu celowi ma służyć nowy przepis art. 55a ustawy o IPN. Od dawna w polskim systemie prawnym jest przecież zakazane „kłamstwo oświęcimskie”. Artykuł 55 ustawy o IPN stanowi: „Kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom, o których mowa w art. 1 pkt 1, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3”. Nie ulega wątpliwości, że jego celem jest ochrona pamięci ofiar tych zbrodni. Zupełnie inny przedmiot ochrony przewiduje proponowany art. 55a. Nie są to ofiary i pamięć o nich, lecz dobre imię Narodu Polskiego i Państwa Polskiego. Ten ostatni termin nie jest zresztą tożsamy z Rzeczpospolitą Polską, a więc realnie istniejącym podmiotem prawa międzynarodowego. Użycie znacznie szerszego określenia „Państwo Polskie” (uzasadnienie ustawy nie odnosi się do tej kwestii) ma zapewne wskazywać na polskie struktury państwowe funkcjonujące podczas II wojny światowej. Tym samym to właśnie one, a nie Rzeczpospolita Polska, są chronione w art. 55a ustawy o IPN (art. 133 kodeksu karnego wyraźnie penalizuje znieważenie Narodu lub Rzeczypospolitej Polskiej).
Proponowany przepis ma zatem jednoznacznie godnościowy charakter. Jego treść decyduje o wyjątkowości proponowanej regulacji prawnej. Co więcej, trzeba pamiętać, że zarówno wspomniany czyn z art. 133 kodeksu karnego, jak i przestępstwo kłamstwa oświęcimskiego może być popełnione wyłącznie z winy umyślnej. Tymczasem art. 55a w ust. 2 stanowi: „Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa nieumyślnie, podlega karze grzywny lub ograniczenia wolności”. Polski ustawodawca zakłada więc, że każde zachowanie wynikające z lekkomyślności lub niedbalstwa także jest przestępstwem i należy je ścigać z urzędu. Jak natomiast wynika z art. 55b ustawy o IPN, to ściganie ma się odbywać wobec wszystkich, i to na całym świecie: „Niezależnie od przepisów obowiązujących w miejscu popełnienia czynu zabronionego niniejszą ustawę stosuje się do obywatela polskiego oraz cudzoziemca”.
Co zatem proponowana regulacja praktycznie oznacza? Użycie przez kogokolwiek na świecie sformułowania „polski obóz śmierci” będzie ścigane z urzędu przez polskiego prokuratora. Z raportu polskiego MSZ wynikało, że w 2009 r. aż 103 razy w zagranicznych mediach doszło do użycia terminu „polski obóz śmierci” lub podobnego zwrotu. Zapewne więc skala tego problemu stale jest zbliżona – w każdym przypadku będzie teraz musiał reagować prokurator IPN. Niewykluczone, że śledczy w tych postępowaniach będą wykorzystywali opinie biegłych tłumaczy, którzy w swoich opiniach mieliby wykazać, że angielski przymiotnik „Polish” wcale nie odnosi się do miejsca położenia obozu śmierci, ale wskazuje na narodowość katów.
Mając na uwadze, że w żadnym systemie prawnym nie ma podobnego przestępstwa, jak to opisane w art. 55a polskiej ustawy o IPN, składane wnioski o udzielenie pomocy prawnej albo ekstradycję nie będą zrealizowane przez państwo wezwane. Standardowo nasze postępowania karne o „polskie obozy śmierci” będą więc zawieszane, a akta trafią do przepastnych szaf śledczych z IPN. Jest oczywiste, że do żadnego skazania nie dojdzie, a wyrok – tak jak chce wnioskodawca – nie będzie podany do publicznej wiadomości. „Racjonalny ustawodawca” może więc jedynie liczyć na uzyskanie „efektu mrożącego” wobec dziennikarzy pracujących w mediach na świecie (z działania tego przepisu są wyłączone czyny popełnione w ramach działalności naukowej lub artystycznej).
Śladem Panamy
Wykorzystywanie prawa karnego do prowadzenia polityki historycznej to niedobry pomysł. Komitet Praw Człowieka ONZ w Uwagach Ogólnych nr 34 wydanych w 2011 r. poświęconych wolności opinii wypowiedzi w rozumieniu art. 19 Międzynarodowego Traktatu Praw Obywatelskich i Politycznych wyraził przekonanie, że „ustawy, które kryminalizują wyrażanie opinii dotyczących faktów historycznych, są niezgodne ze zobowiązaniami stron Paktu” oraz „że nie zezwala on na ogólne zakazy wyrażania błędnych opinii lub nieprawidłowej interpretacji wydarzeń z przeszłości”. Opinia ta jest tym bardziej uzasadniona, gdy sankcja karna ma być stosowana nie tylko do najbardziej jaskrawych oraz intencjonalnych przypadków negowania prawdy, lecz jako standardowa metoda walki z brakiem wiedzy historycznej.
Skutkiem takich represyjnych działań będą kolejne straty wizerunkowe Polski i pogłębienie postrzegania naszego państwa jako chronicznie już niezdolnego do prowadzenia skutecznych działań metodami dyplomatycznymi. Ich miejsce zajęła postawa godnościowa i budowanie uproszczonej czarno-białej narracji historycznej, w której szczególne miejsce zajmują antyniemieckie fobie. Po II wojnie światowej psychiatrzy zdiagnozowali KZ-Syndrom (po niemiecku: Konzentrationslager-Syndrom). Ten rodzaj zaburzeń psychicznych występował u byłych więźniów obozów koncentracyjnych, którzy nie mogli się przystosować do życia w normalnym społeczeństwie. Okazuje się, że KZ Syndrom może w jakimś sensie wpływać na ustawodawców.
Niestety polska polityka zagraniczna (służąca głównie celom wewnętrznym) nie dość, że jest nieskuteczna, to jeszcze może prowadzić do śmieszności. Oto niedawno parlament panamski przyjął kuriozalną ustawę wprowadzającą kary za nazywanie tego kraju rajem podatkowym.
Mając takie narzędzie prawne, tamtejszy rząd będzie mógł nakładać sankcje celne i fiskalne oraz restrykcje migracyjne względem obywateli państw, które będą nazywały Panamę rajem podatkowym. Polska podczas wstawania z kolan stosuje niestety podobną filozofię. To wyraz naszych kompleksów, słabości i lęków. O historyczną prawdę można walczyć najróżniejszymi sposobami. Jednak karanie więzieniem za głupie słowa jest najgorszą z tych metod.