LONDYN | Dzisiejsze wybory w Wielkiej Brytanii, które miały partii Theresy May przynieść łatwe i zdecydowane zwycięstwo, nieoczekiwanie stały się bardzo zacięte. Ale nadal to ona jest faworytem
Gdy Theresa May zdecydowała w połowie kwietnia o rozpisaniu przedterminowych wyborów do parlamentu, jej Partia Konserwatywna miała w sondażach ok. 20-punktową przewagę nad laburzystami. Wszystko wskazywało na to, że może zwiększyć swój stan posiadania w Izbie Gmin nawet do prawie 400 mandatów, co byłoby najlepszym wynikiem od połowy lat 80. Ale w miarę trwania kampanii przewaga topniała, schodząc w dwóch weekendowych sondażach do zaledwie 1 pkt proc., i teraz nie jest pewne, czy konserwatyści nie utracą bezwzględnej większości, którą mieli do tej pory.
Na to, dlaczego różnica tak dramatycznie się zmniejszyła, złożyły się zarówno błędy Partii Konserwatywnej, jak i lepsza, niż się spodziewano, kampania laburzystów. Jeśli chodzi o te pierwsze, to nieco spóźniona była już sama decyzja o wyborach. Gdyby Theresa May podjęła ją po tym, jak Sąd Najwyższy orzekł, że parlament musi wyrazić zgodę na notyfikowanie przez nią zamiaru opuszczenia Unii Europejskiej lub po tym, jak aktywowany został art. 50 traktatu lizbońskiego, uzasadnienie nowych wyborów byłoby czytelniejsze. Konserwatyści najwyraźniej zostali uśpieni przez sondażową przewagę, o czym najlepiej świadczy fakt, iż May odmówiła wzięcia udziału w debacie telewizyjnej z liderami pozostałych partii.

Podatek od demencji

Na dodatek ich kampania była pozbawiona wyrazu i skupiała się na tym, że zapewnią Wielkiej Brytanii stabilność, która jest konieczna w negocjacjach z UE o warunkach brexitu. Zapomnieli o tym, że spora część społeczeństwa jest sfrustrowana i nie chce stabilności, lecz właśnie zmiany (głosowanie za wyjściem z UE po części z tego wynikało). Te nastroje lepiej wyczuł lider Partii Pracy Jeremy Corbyn, który na dodatek prowadził bardziej dynamiczną kampanię. Konserwatyści starali się przedstawić go jako nieodpowiedzialnego radykała, w którego ręce nie można oddać rozmów z Brukselą, tymczasem on trafiał do wyborców, mówiąc o sprawach społecznych typu koszty opieki nad osobami starszymi czy dopłaty do energii dla emerytów. Właśnie w sprawach społecznych konserwatyści popełnili bodaj największy błąd w kampanii – w ogłoszonym w drugiej połowie maja programie wyborczym znalazł się punkt mówiący o ograniczeniu prawa osób starszych do darmowej opieki. May wprawdzie po kilku dniach się z tego wycofała, ale i tak pomysł, nazwany przez Corbyna „podatkiem od demencji”, ciążył na dalszej części kampanii konserwatystów. To właśnie od tego momentu różnica między partiami zaczęła się zmniejszać.
Na spadek przewagi konserwatystów nie miały natomiast wpływu dwa ataki terrorystyczne, które położyły się cieniem na całej kampanii – 22 maja w Manchesterze i w minioną sobotę w Londynie. Odwrotnie – mimo że w takiej sytuacji odpowiedzialność zawsze w części spada na aktualnie rządzących, to przysporzą one głosów konserwatystom, a nie opozycji. Przed miesiącem czołowe miejsca na liście najważniejszych trosk brytyjskich wyborców zajmowały brexit, gospodarka, opieka zdrowotna i imigracja. Po zamachu w Londynie bezpieczeństwo awansowało na drugie miejsce. W kwestii tej, kto lepiej poradzi sobie z jego zapewnieniem, May bije Corbyna na głowę. To zresztą częściowo widać w tych sondażach, które zostały w całości przeprowadzone już po ataku w Londynie – konserwatyści znów nieco odskoczyli.

Corbyn dla młodych

Trzeba jednak pamiętać, że w systemie z jednomandatowymi okręgami wyborczymi, jaki jest w Wielkiej Brytanii, procentowe poparcie nie przekłada się bezpośrednio na liczbę mandatów. Owszem, żadna z aktualnych symulacji rozkładu miejsc nie daje konserwatystom 400, jak to było jeszcze w połowie maja, ale tylko w jednej spośród kilku nie uzyskają oni 326 miejsc potrzebnych do bezwzględnej większości. Większość symulacji pokazuje, że mogą oni liczyć na 350–370 miejsc. Dziś mają 330. Gdyby konserwatyści rzeczywiście nie zdobyli bezwzględnej większości, byłoby to absolutną porażką Theresy May, która nie musiała rozpisywać wyborów przed 2020 r. Ale kilka czynników wskazuje, że może o dzisiejszym dniu myśleć spokojnie. Przede wszystkim to, gdzie ona i Corbyn prowadzili kampanię – liderka konserwatystów częściej niż szef opozycji odwiedzała okręgi, które mogą być przejęte z rąk przeciwnika, co pokazuje, iż plan konserwatystów zakłada zyski. Corbyn natomiast stosunkowo często jeździł do bezpiecznych okręgów laburzystowskich, gdzie na wiecach budził entuzjazm. Ale to dobrze wyglądało w telewizji i zwiększało procentowe poparcie dla partii, jednak w niewielkim stopniu przekłada się na nowe mandaty. Corbyn budzi entuzjazm zwłaszcza wśród młodych ludzi, wśród których frekwencja jest zawsze poniżej średniej, i tych, którzy zwykle nie głosują. Poparcie dla konserwatystów jest bardziej stabilne i pewne. Wreszcie – od 1987 r. w niemal każdych wyborach konserwatyści uzyskali lepszy wynik, niż wskazywały sondaże, a laburzyści gorszy. Choć pomyłki, jakie ośrodki badania opinii publiczej popełniły przy okazji poprzednich wyborów i referendum w sprawie brexitu, każą wszystkie sondaże traktować ostrożnie.

Wybory nie zatrzymają brexitu

Choć wyjście z Unii Europejskiej było głównym tematem w kampanii wyborczej i – jak wynika z sondaży – jest najważniejszą kwestią dla brytyjskich wyborców, wynik głosowania nie zmieni tego, iż brexit jest nie do zatrzymania. Theresa May powtarza, że wynik referendum musi być uszanowany, a jej zadaniem jest zapewnienie jak najlepszych wyników negocjacji. Taka jest też pozycja Partii Konserwatywnej, mimo iż przed referendum większość jej deputowanych opowiadała się za pozostaniem w UE. Popierająca przez wiele lat członkowstwo w UE Partia Pracy pod przywództwem Jeremy’ego Corbyna nabrała bardzo nieokreślonego stosunku do Unii, ale odwracać wyniku referendum nie zamierza. Różnicą między nimi jest to, że konserwatyści gotowi są na twardy brexit, czyli w zamian za prawo do kontrolowania imigracji mogą wystąpić z jednolitego unijnego rynku, podczas gdy laburzyści chcą brexitu w łagodnej formie. Jedyną spośród głównych partii, która dopuszcza wycofanie się z brexitu, są Liberalni Demokraci obiecujący po zakończeniu negocjacji jeszcze jedno referendum, w którym Brytyjczycy mogliby zaakceptować warunki lub je odrzucić – i tym samym pozostać w UE. Ale Liberalni Demokraci nie mają żadnych szans na odgrywanie istotnej roli w parlamencie. Podobnie na znaczeniu traci Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która w dużej mierze zmobilizowała antyunijny elektorat. W większościowym systemie wyborczym nigdy nie miała szans na sukces, a gdy jej główny postulat został spełniony, straciła rację bytu i większość jej dotychczasowych wyborców popiera teraz konserwatystów.

Na kogo mogą głosować Brytyjczycy

Premier Wielkiej Brytanii i liderka Partii Konserwatywnej od lipca zeszłego roku. W obu tych rolach zastąpiła Davida Camerona, który złożył rezygnację po tym, jak większość Brytyjczyków opowiedziała się za wyjściem kraju z Unii Europejskiej. May, która od 2010 r. była ministrem spraw wewnętrznych, również opowiadała się za pozostaniem w UE, ale po objęciu władzy konsekwentnie powtarzała, że wola wyborców musi być respektowana, a jej zadaniem jest uzyskanie jak najlepszych warunków wyjścia. Uchodzi za osobę powściągliwą, twardą i konsekwentną. Z oczywistych względów jest porównywana do Margaret Thatcher, pierwszej brytyjskiej kobiety premier, choć jest od niej mniej dogmatyczna w gospodarczym liberalizmie. Dzięki jej większej wrażliwości społecznej konserwatystom udaje się przyciągać wyborców spoza swojego tradycyjnego elektoratu. ⒸⓅ
Lider Partii Pracy od września 2015 r. Jego zwycięstwo w partyjnych wyborach było jedną z większych sensacji w historii brytyjskiej polityki. Socjalista z przekonania, który przez lata pozostawał na uboczu we własnej partii, wystartował do wyborów jako kompletny outsider, ale niespodziewanie pokonał partyjnych tuzów. Jego zwycięstwo zresztą spowodowało potężny kryzys w szeregach laburzystów, bo większość ich deputowanych otwarcie go kontestowała. Pod jego rządami Partia Pracy stała się niewybieralna dla większości Brytyjczyków, co widać było w sondażach – pozostawała o kilka długości za rządzącymi konserwatystami. Niespodziewanie jednak w trakcie obecnej kampanii zaczęła nadrabiać dystans – głównie dzięki samemu Corbynowi, który mocno akcentuje sprawy społeczne. Budzi spory entuzjazm wśród młodzieży, która docenia jego szczerość i konsekwencję w poglądach.
Lider Liberalnych Demokratów od lipca 2015 r. Objął funkcję po katastrofalnych dla partii poprzednich wyborach, gdy jej parlamentarny stan posiadania skurczył się o prawie 84 proc. Wydawało się, że szansą dla najbardziej proeuropejskiej z brytyjskich partii może być zeszłoroczne referendum w sprawie członkowstwa w UE, bo najbardziej jednoznacznie opowiadała się ona za pozostaniem – ale tak się nie stało. Farronowi nie udało się także wykreować Liberalnych Demokratów na partię reprezentującą te 48 proc. Brytyjczyków, którzy opowiedzieli się za dalszym członkostwem w UE. W kampanii zapowiadał, że chce, by po zakończeniu negocjacji odbyło się jeszcze jedno referendum dające także możliwość całkowitego wycofania się z brexitu. Ale realia są takie, że Liberalni Demokraci walczą o przetrwanie i sukcesem dla nich będzie sama dwucyfrowa liczba mandatów.
Liderka Szkockiej Partii Narodowej i premier autonomicznego rządu Szkocji od listopada 2014 r. Obie te funkcje objęła po tym, jak Alex Salmond podał się do dymisji po przegranym referendum w sprawie niepodległości Szkocji. Po tym jak się okazało, że większość Brytyjczyków opowiedziała się za wyjściem z UE, ale w Szkocji wyniki były odwrotne, zaczęła mocno naciskać na przeprowadzenie jeszcze jednego referendum niepodległościowego, na co Theresa May się nie zgadza – przynajmniej przed końcem negocjacji w sprawie warunków brexitu. SNP będzie trzecią co do liczebności frakcją w Izbie Gmin, bo wygra w zdecydowanej większości okręgów w Szkocji, choć zapewne straci kilka mandatów w stosunku do obecnego stanu. Pozycję Sturgeon osłabia to, że szkocka gospodarka rozwija się znacznie wolniej niż brytyjska, a deficyt budżetowy autonomicznego rządu niebezpiecznie rośnie.