Ocena 10 lat rządów Szkockiej Partii Narodowej oraz kwestia ponownego referendum ws. niepodległości Szkocji w obliczu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej zdecydują o tym, jak szkoccy wyborcy zagłosują w czwartkowych wyborach do brytyjskiego parlamentu.

Szkoccy wyborcy wybiorą 59 posłów w okręgach jednomandatowych, decydując tym samym o tym, kto będzie ich reprezentować w brytyjskim parlamencie w Londynie. Obecnie zdecydowaną większość - 54 mandaty - ma Szkocka Partia Narodowa (SNP), która po referendum niepodległościowym w 2014 roku zdołała w wyborach w 2015 roku odebrać rządzącej wcześniej Szkocją Partii Pracy aż 40 z 41 mandatów.

Według najnowszych sondaży, SNP ponownie zdobędzie najwięcej mandatów, tracąc jednak ok. dziewięciu punktów procentowych w porównaniu z poprzednim, rekordowo wysokim poparciem w wyborach w 2015 roku. To może przełożyć się na stratę od sześciu do ośmiu posłów w parlamencie. Wśród polityków niepewnych reelekcji jest m.in. wicelider ugrupowania Angus Robertson, który będzie odpierał atak ze strony kandydata Partii Konserwatywnej.

Spadek poparcia dla szkockich nacjonalistów może być związany z narastającymi wątpliwościami dotyczącymi odłączenia się od Wielkiej Brytanii, które stanowi jeden z głównych postulatów SNP. W najnowszym badaniu firmy YouGov przeciwko niepodległości wypowiedziało się aż 57 proc. szkockich wyborców - najwięcej od czasu ubiegłorocznego głosowania ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i o 2 punkty procentowe więcej niż w oryginalnym referendum w 2014 roku.

Mimo to Nicola Sturgeon, pierwsza minister Szkocji i liderka SNP, nalegała w ostatnich miesiącach na przeprowadzenie ponownego plebiscytu, podkreślając, że "Szkoci powinni mieć prawo zdecydować o swojej przyszłości". Jej zdaniem do głosowania powinno dojść na jesieni 2018 lub wiosną 2019, kiedy warunki porozumienia ws. Brexitu będą już znane - tak, aby można było podjąć świadomą decyzję w sprawie przyszłości kraju.

"Szkocja może zdecydować o tym, czy samodzielna większość Theresy May w Izbie Gmin wzrośnie czy nie - a może nawet, czy w ogóle uda jej się ją zdobyć" - przekonywała w środę Sturgeon. Jak oceniła, premier "miała najgorszą kampanię, jaką widzieliśmy od dawna". Jej zdaniem May jest "słaba" i nie odpowiada na "podstawowe pytania" dotyczące przyszłości Wielkiej Brytanii.

Jednocześnie Sturgeon wykluczyła stworzenie przez SNP w skali kraju koalicji z rządzącą z Partią Pracy, pozostawiając zarazem otwartą furtkę dla "progresywnego sojuszu" przeciwko rządom Partii Konserwatywnej. Zapewniła, że kwestia doprowadzenia do kolejnego referendum jest dla niej priorytetem.

Beneficjentami zmęczenia niepodległościową retoryką i narastającej krytyki dziesięcioletnich rządów SNP w Szkocji (dotyczącej m.in. reformy szkockiego systemu edukacji i zarządzania służbą zdrowia) są partie unionistyczne.

Dzięki dynamicznemu przywództwu Ruth Davidson - prowadzącej mniej konfrontacyjną kampanię niż Theresa May w reszcie kraju i zachęcającej do taktycznego głosowania na rzecz zachowania unii - Partia Konserwatywna prawie podwoiła w Szkocji w porównaniu z 2015 r. swoje poparcie (z 14 do 26 proc.). Dzięki temu ma szanse być drugą największą siłą polityczną w Szkocji. Ugrupowanie ma za sobą także udane wybory lokalne w maju, w których zyskało ponad 160 nowych radnych.

Według badań w czwartkowych wyborach do Izby Gmin torysi mogą zwiększyć liczbę swoich posłów o jednego, a może i sześciu lub nawet dziewięciu, a w poparciu w skali Szkocji wyprzedzić Partię Pracy, która pomimo udanej kampanii i poprawy notowań od początku kampanii - napędzanych częściowo przejęciem najmłodszych wyborców, którzy tradycyjnie wspierali SNP oraz popularnością radykalnie lewicowego lidera ogólnobrytyjskiego ugrupowania Jeremy'ego Corbyna - może liczyć na 20-25 proc. głosów, niewiele mniej niż dwa lata temu. Ze względu na jednomandatowy system wyborczy ma jednak szansę na zaledwie od jednego do trzech mandatów (obecnie jeden).

W środę Corbyn próbował w ostatniej chwili przekonać większą liczbę wyborców, rozpoczynając ostatni dzień kampanii - w którym pojawi się w sześciu miejscach, od Szkocji po Walię i Anglię - od wiecu w Glasgow. "Wybór jest pomiędzy kolejnymi pięcioma latami rządów torysów i niewystarczającym finansowaniem usług publicznych w całej Wielkiej Brytanii a rządem Partii Pracy, który będzie inwestował na korzyść nas wszystkich" - tłumaczył, oceniając, że "nigdy nie było bardziej jednoznacznego wyboru" pomiędzy dwoma ugrupowaniami.

Według niektórych prognoz, porównywalną reprezentację do laburzystów mogą mieć Liberalni Demokraci, którzy dzięki okręgom jednomandatowym mogą - pomimo ponad trzykrotnie niższego poparcia na poziomie Szkocji - wprowadzić do Izby Gmin również od jednego do trzech posłów (obecnie jeden).

W czwartek Brytyjczycy będą wybierali posłów w 650 okręgach jednomandatowych spośród ponad 3,3 tys. zgłoszonych kandydatów. Uprawnionych do głosowania jest 46,4 miliona obywateli (o 0,5 miliona więcej niż w 2015 roku).

Lokale wyborcze będą otwarte od 7 rano czasu lokalnego (8 w Polsce) do 22 (23 w Polsce). Po ich zamknięciu zostaną przedstawione wyniki wspólnego sondażu exit poll dla telewizji BBC, ITV i Sky News.

Pierwsze wyniki w Anglii i Walii będą ogłaszane od ok. 22.40 czasu lokalnego; z kolei w Szkocji od ok. 2 w nocy czasu lokalnego. Pełne wyniki głosowania będą znane w piątek rano.