Żaden z kandydatów nie potrafił przekonać wyborców, że ma dobry pomysł na wyciągnięcie kraju z kryzysu. Zagrożenie terrorystyczne, imigracja i problemy z integracją, stagnacja gospodarcza i sposoby na jej przełamanie, bezrobocie, miejsce kraju w Unii Europejskiej i strefie euro oraz stosunek do Rosji były głównymi tematami w tegorocznej kampanii prezydenckiej we Francji.
Brak wyraźnego faworyta wyborów najlepiej dowodzi tego, że żaden z kandydatów nie potrafił dać przekonującej recepty na wszystkie bolączki dzisiejszej Francji.
Temat zagrożenia terrorystycznego najczęściej podnosiła Marine Le Pen, liderka prawicowo-populistycznego Frontu Narodowego. Nie była to absolutnie sprawa wydumana – w ciągu ostatniego półtora roku Francja przeżyła dwa wielkie ataki terrorystyczne – w Paryżu w listopadzie 2015 r. i w Nicei w lipcu 2016 r., w których zginęło ponad 230 osób – oraz kilka mniejszych. Sprawcami wszystkich byli zradykalizowani muzułmanie, czy to mieszkający we Francji od urodzenia, czy to ci, którzy przyjechali specjalnie, aby przeprowadzić zamach. Tak więc kwestia bezpieczeństwa była łatwym sposobem na zdobywanie punktów w sondażach. Od listopada 2015 r. w kraju obowiązuje stan wyjątkowy. We wtorek Le Pen zapowiedziała, że jeśli wygra, wprowadzi czasowe moratorium na wszelką imigrację do Francji – nawet tę legalną.
Ale nie ona jedna obiecuje ostrzejszą walkę z radykalizmem islamskim oraz ograniczenie imigracji – temat podjął także kandydat centroprawicy, były premier François Fillon, który do czasu wybuchu afery z fikcyjnym zatrudnianiem rodziny za publiczne pieniądze był faworytem wyborów.
Ponieważ jednak w ostatnich miesiącach służbom specjalnym udaje się zapobiegać nowym zamachom, kwestia bezpieczeństwa nieco ustąpiła pola gospodarce. A ta od lat pogrążona jest w stagnacji. Ustępujący prezydent François Hollande, obejmując władzę w 2012 r., zapowiedział, że jego priorytetem jest zmniejszenie bezrobocia, wówczas przekraczającego 9 proc., i tylko jeśli mu się to uda, będzie się ubiegał o reelekcję. Tymczasem bezrobocie nie tylko nie spadło, ale jest wręcz wyższe niż wtedy. Na dodatek inne wskaźniki gospodarcze też nie dają powodów do zadowolenia – wzrost gospodarczy wprawdzie przyspieszył, ale nadal jest niewielki, a co gorsza, o ile w 2012 r. francuski wzrost PKB był wyższy niż unijna średnia, o tyle dziś jest niższy. Czyli francuska gospodarka nieco ruszyła do przodu, ale w tym czasie inni ruszyli szybciej. Przeszkodą nie do pokonania jest to, że gospodarka jest zbyt mocno regulowana, a wszelkie próby jej uelastycznienia blokowane są przez potężne związki zawodowe. Sytuację tę próbował zmienić – ze średnim powodzeniem – Emmanuel Macron w czasie, gdy był w rządzie socjalistów ministrem gospodarki, a o potrzebie zdecydowanych reform gospodarczych mówił też w kampanii Fillon. To, że Macron ma obecnie największe szanse na prezydenturę, a Fillonowi w jej zdobyciu przeszkodziła jedynie prywatna afera, mogłoby wskazywać, że Francuzi dostrzegają konieczność odejścia od dotychczasowego modelu państwa opiekuńczego. Tak jednak nie jest, o czym świadczą rosnące notowania przedstawiciela radykalnej lewicy Jeana-Luca Mélenchona, który nie tylko chce bronić państwa opiekuńczego, ale też mówi o redystrybucji dóbr i wprowadzeniu dla najbogatszych stawki podatkowej na poziomie 90 proc. Marine Le Pen zresztą w kwestiach gospodarczych też preferuje model socjalny.
Le Pen i Mélenchona łączy nie tylko to, ale też krytyczny stosunek do Unii Europejskiej. Kwestia francuskiej obecności w niej była podnoszona w kampanii głównie za sprawą liderki Frontu Narodowego, bo zapowiedziała ona, że jeśli wygra, to będzie chciała wyprowadzić kraj z Unii oraz ze strefy euro – co z punktu widzenia rynków finansowych byłoby trzęsieniem ziemi – albo przynajmniej na wzór Wielkiej Brytanii zorganizować referendum na temat dalszego członkostwa. Mélenchon z kolei postuluje renegocjowanie unijnych traktatów (a poza tym m.in. wystąpienie z NATO).
Istotnym wątkiem w kampanii był stosunek do Rosji i sankcji gospodarczych nałożonych na ten kraj po aneksji Krymu – a także ewentualnych prób wpływania przez Kreml na wyniki, tak by wygrał przychylny mu kandydat. A takich jest całe mnóstwo. Najbardziej prorosyjska w tej kwestii jest Le Pen, która mówiła nawet o formalnym uznaniu aneksji, ale o bezcelowości sankcji przekonywali także Fillon i Mélenchon. Spośród głównych kandydatów za ich utrzymaniem jest tylko Macron – na nieszczęście dla Rosji on w tym wyrównanym wyścigu do Pałacu Elizejskiego ma większe szanse niż inni.
Poza Macronem wszyscy są prorosyjscy i chcą zniesienia sankcji.