Stany Zjednoczone chcą raz na zawsze zlikwidować atomowe zagrożenie ze strony Pjongjangu.
KOREA PÓŁNOCNA
Atmosfera wokół Korei Północnej gęstnieje od ubiegłego tygodnia, kiedy ten kraj postanowił przeprowadzić kolejny test rakietowy. W odpowiedzi Waszyngton zdecydował o wysłaniu w kierunku kraju grupy okrętów na czele z lotniskowcem USS Carl Vinson, a prezydent Donald Trump zamieścił na Twitterze ostry wpis: „Korea Północna szuka zaczepki. Jeśli Chiny chcą pomóc, to świetnie. Jeśli nie, rozwiążemy ten problem bez nich. U.S.A.”. Analitycy zachodzą w głowę, czy po Syrii Trump szykuje się do drugiej wojny.
Prezydent zdaje się rozumieć, że dla rozwiązania problemu Korei Północnej kluczowe jest poparcie Chin. Państwo Środka dotychczas bardzo niechętnie brało się do prób dyscyplinowania swojego sojusznika z Półwyspu Koreańskiego. Jednak perspektywa opracowania przez Pjongjang rakiety balistycznej zdolnej dotrzeć do zachodniego wybrzeża USA sprawia, że cierpliwość Waszyngtonu jest na wyczerpaniu. W niedawnym wykładzie dla słuchaczy John Hopkins University gen. Michael Hayden, szef CIA w latach 2006–2009, ocenił, że taką bronią Pjongjang będzie dysponował do końca obecnej kadencji Trumpa.
Amerykańskie naciski zdają się odnosić skutek. Agencja Reuters podała wczoraj, że północnokoreańskie statki z węglem zostały zawrócone z chińskich portów (Północ zaopatruje Państwo Środka głównie w węgiel koksowniczy). Co więcej, kontrolowana przez państwo gazeta „The Global Post” zamieściła wczoraj na anglojęzycznej wersji swojego portalu internetowego ostry komentarz pod adresem sąsiada.
„Jeśli Korea Płn. zdecyduje się na jeszcze jeden, prowokacyjny ruch w tym miesiącu, chińskie społeczeństwo zaakceptuje wprowadzenie restrykcyjnych środków o niespotykanej dotąd skali, takich jak ograniczenie sprzedaży ropy do kraju” – czytamy w opinii, której autorzy konkludują, że tym razem sytuacja, w której nie dojdzie do rozwiązania problemu z koreańskim programem atomowym, nie zostanie zaakceptowana w Waszyngtonie. „Pjongjang powinien unikać teraz popełnienia jakichkolwiek błędów” – brzmi konkluzja.
Dotychczasowa niechęć Pekinu do ostrego zagrania z dyktaturą Kim Dzong Una bierze się z kilku powodów. Po pierwsze, chińskie władze obawiają się trudnych do przewidzenia skutków upadku reżymu, wśród nich fali imigrantów, która ruszyłaby do słabszych ekonomicznie, północno-wschodnich prowincji Państwa Środka. Po drugie, Korea Północna wciąż stanowi bufor przed Koreą Południową, wraz z liczącym prawie 30 tys. żołnierzy kontyngentem wojsk USA. Jeśli po upadku reżymu miałoby dojść do ewentualnej reunifikacji, w powstałym w ten sposób kraju więcej do powiedzenia miałby proamerykański Seul.
Nawet jeśli Pekin finansuje reżym w Pjongjangu, to wpływ Chin na Północ bywa przeceniany. Zarówno Kim Ir Sen, jak i Kim Dzong Il ignorowali niechęć Pekinu względem własnych ambicji nuklearnych, a także nawoływania do reform ekonomicznych. Kim Dzong Un serią prób atomowych i rakietowych (a także wielu drobniejszych incydentów) jeszcze dobitniej pokazuje Pekinowi, że to nie Chiny rozdają karty na półwyspie.
Po ataku rakietowym na syryjską bazę otwarte pozostaje pytanie, czy Trump zdecyduje się na podobny manewr w Korei. Z pewnością nie ma do tego służyć grupa bojowa z lotniskowcem na czele, bo w skład sił USA stacjonujących w Korei Południowej wchodzi kontyngent lotniczy, który byłby w stanie przeprowadzić nalot na dowolny cel wojskowy Północy. Biorąc pod uwagę, że wiele lat sankcji nie zmusiło Pjongjangu do kooperacji, wątpliwe, by zrobił to atak rakietowy.
Jedynym celem uderzenia mogłaby być instalacja stanowiąca element programu atomowego, aby opóźnić stopień jego zaawansowania. Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby na coś takiego zgodę wydał Pekin, a jeszcze trudniej, aby odbyło się to bez jego zgody. Zresztą płaszczyzna porozumienia między państwami wydaje się możliwa – powrotu do stołu rozmów chcą Chiny, Rex Tillerson, sekretarz stanu USA, powiedział niedawno, że celem USA nie jest zmiana reżymu, tylko zakończenie programu atomowego.
Warto również przypomnieć, że Państwo Środka alergicznie reaguje na amerykańskie okręty wojenne przy swoich wodach. Carl Vinson wysyła też inną wiadomość: „Dopóki Pjongjang się awanturuje, mamy powód, aby nasze okręty poruszały się wewnątrz waszej strefy wpływów. Zróbcie z tym coś”.
Choć atmosfera wokół Półwyspu Koreańskiego gęstnieje, to w Pjongjangu – jak podał wczoraj „South China Morning Post” – atmosfera jest paradna, w ścisłym znaczeniu tego słowa. W mieście trwają bowiem przygotowania do niedzielnej parady, która uświetni 105. rocznicę urodzin założyciela państwa, Kim Ir Sena, która przypada na sobotę. Od 20 lat ten dzień, czyli 15 kwietnia, znany jest jako Dzień Słońca.