Wicepremier Mateusz Morawiecki i komisarz Elżbieta Bieńkowska mówią „nie” Europie kilku prędkości. Coś, co jeszcze pół roku temu wydawało się niemożliwe, zaczyna się urealniać. Elżbieta Bieńkowska, polska komisarz ds. rynku wewnętrznego, staje ramię w ramię z Mateuszem Morawieckim, wicepremierem i ministrem rozwoju.
Mimo że na linii PiS – PO, z której wywodzi się Bieńkowska, iskrzy niemal cały czas. Tym razem podziały znikają, bo i komisarz, i wicepremier wspólnie chcą bronić polskich firm, które na rynku unijnym nie mają lekko.
Jak podkreślił Morawiecki na wspólnym briefingu z Bieńkowską w ramach Forum Jednolitego Rynku SIMFO 2017, podstawą funkcjonowania Unii są cztery filary zwane swobodami: przepływu ludzi, kapitału, towarów i usług. Zachowanie zasad dotyczących swobody usług w ocenie i Morawieckiego, i Bieńkowskiej nie jest przestrzegane przez część krajów, choć w założeniach te filary miały likwidować bariery gospodarcze między państwami Wspólnoty i rynkiem niemal 500 mln konsumentów.
– Polskie firmy powinny świadczyć usługi na rynku UE bez napotykania barier protekcjonistycznych – zaznaczyła komisarz Bieńkowska. I dodała, że w podpisanej kilka dni temu deklaracji rzymskiej właśnie protekcjonizm był wymieniany jako największe zagrożenie dla integracji UE i jej przyszłości.
Chodzi m.in. o wprowadzane głównie przez Francuzów i Niemców zmiany w prawie o płacy minimalnej. W skrócie: gdy polska czy czeska firma wysyła kierowcę do tych krajów, musi zapłacić mu za godzinę tyle samo, ile zarobiłby kierowca niemiecki czy francuski. Wicepremier Morawiecki ocenił te regulacje jako szkodliwe i niesprawiedliwe. – Załóżmy, że polska firma wysyła równocześnie dwóch kierowców za granicę: jednego na Wschód, drugiego na Zachód. Ten, który pojedzie z towarem do krajów unijnych, będzie trzy razy droższy dla pracodawcy i zarobi trzy razy więcej od kolegi wysłanego na Wschód – mówił Morawiecki.
Podobne obostrzenia dotyczą dyrektywy o pracownikach delegowanych czy wymogów związanych ze znajomością języka.
Komisarz Bieńkowska w rozmowie z DGP przyznała, że część krajów broni dostępu do swoich rynków przez wprowadzanie takich regulacji. Jak zaznaczyła, to, że Niemcy czy Francja mają silną pozycję w UE, nie oznacza, że mogą narzucić swoje zdanie reszcie Europy.
– Wszędzie tam, gdzie pojawiają się polskie interesy, jestem pytana o zdanie i jeśli uważam, że moja interwencja jest konieczna, to tak właśnie robię – powiedziała nam unijna komisarz.
Rozwiązaniem problemów nie tylko polskich firm ma być opracowany niedawno projekt dotyczący znoszenia barier na rynku unijnym, szczególnie związanych z usługami. Regulacje mają umożliwić wypełnianie wszystkich wymogów stawianych przez poszczególne kraje członkowskie firmie, która chce świadczyć swoje usługi w danym państwie bez zbędnej biurokracji, a formalności mają być załatwiane w języku narodowym przedsiębiorców.
Nad projektem toczy się dyskusja – aby wszedł w życie, muszą go zaakceptować Rada UE i Parlament Europejski.