Co po PiS? – pyta co tydzień tygodnik „Polityka”, zastanawiają się publicyści „Gazety Wyborczej”, dyskutuje opozycja. Jaka ma być ta odzyskana Polska, jak ją uzdrowić, kogo pokarać, jak najszybciej i najskuteczniej przywrócić stan poprzedni? Podobno to jedno z ważniejszych pytań naszej polityki. Podobno. W większości odpowiedzi pobrzmiewa ton kombatancki i nieskrywana tęsknota za III RP. Bo przecież kiedyś było lepiej. Wystarczy, że nasi – czytaj: Platforma, Nowoczesna – wezmą znów władzę, a wyprostujemy Polskę.
Oj, chyba nic z tego nie będzie. Ani Platforma władzy nie odzyska, ani koncepcja powrotu do przeszłości nie porwie wyborców. Jeśli mają wybór między gośćmi z bejsbolem w ręku a zblazowanymi cwaniakami, których nie interesuje nic poza własną ulicą, to ważne, którzy są u władzy? Pierwsi może uderzą w twarz, ale drudzy na pewno nie ruszą na ratunek. Rządy PiS są dla Polski katastrofą, ale nie mniejszą będą ponowne Platformy. Lub Nowoczesnej, jej młodszego, głupszego brata.
Nie pytajmy więc, co po PiS. Co po POPiS – oto jest pytanie. Jak zrzucić ze sceny te dwa twory, które zdemolowały nam Polskę. Jeden przez egoizm, drugi przez fanatyzm.
Się rozsypało
Dużą karierę zrobił ostatnio termin „symetryści”. Wymyślili go publicyści „Polityki” Wiesław Władyka i Mariusz Janicki i szybko zakotwiczył się on w debacie. Określa się nim tych, którzy stawiają znak równości między Platformą a PiS-em, nie dostrzegając w działaniach tych partii wielkich różnic. Zamach Jarosława Kaczyńskiego na trybunał, sądownictwo i media symetryści lekce sobie ważą, bo traktują polityczne koncepty PiS tylko jako jeden z możliwych wariantów zarządzania państwem demokratycznym. W tym opisie symetryści łączeni są z kategorią „pożytecznych idiotów”, bo niby nie zdają sobie sprawy, że swoją argumentacją przyczyniają się do wzmacniania obecnego rządu. Myślenie, że inna siła niż Platforma może stanąć do walki z Kaczyńskim jak równy z równym, ma być polityczną naiwnością i chciejstwem jedynie, bo w polityce jest tak, że gra się kartami, które są na stole, a nie tymi, którymi by się chciało grać.
I tu właśnie jest sedno problemu, bo największą polityczną naiwnością jest dziś myślenie, że Platforma jest w stanie ponownie uwieść wyborców.
Co jest po jednej stronie, wiemy. Kaczyński i spółka. Partia anty. Jeśli ma jakąś przemyślaną koncepcję rządów, to się z nią nie zdradza. Wierzy w moc sprawczą państwa, nienawidzi elit, które jej nie popierają, odrzuca kompromis jako narzędzie uprawiania polityki. Krzywo patrzy na demokrację, bo ta zakłada zmienność – rządów, koncepcji i idei – a ona wierzy tylko w jedne słuszne idee i rządy. Jej. Populizm traktuje jako narzędzie, nie liczy się z pieniędzmi, bo nie ma takiej głupoty, której by jej elektorat nie wybaczył i takiego kłamstwa, w które nie uwierzy. Nie rozumie polityki międzynarodowej i jej nie prowadzi, światowe procesy gospodarcze i społeczne widzi tylko przez pryzmat własnego ogródka. Pewnie najszczęśliwsza byłaby, gdyby dało się Polskę odizolować od reszty świata, ale jednocześnie bogaty sponsor ładowałby miliardy w jej wydumane koncepcje.
Z drugą stroną jest równie wielki problem. Platforma rządziła osiem lat, udało jej się przetrwać światowy kryzys finansowy, który niejeden rząd zmiótł z powierzchni. Wielki sukces. Ale jednocześnie przyjęła taktykę „rąk w kieszeniach” i nie robiła nic ponad to, czego wymagały bieżące wydarzenia. Reagowała, nie kreowała, w drugiej kadencji zupełnie rozmijając się z nadziejami elektoratu. Ten chciał państwa nowoczesnego i sprawnego, Platforma to państwo przycinała do wielkości kadłubka. Skończyło się rozregulowanym rynkiem pracy, umowami śmieciowymi, bezkarnością banków, niewydolnymi służbą zdrowia, sądami i prokuraturą, wprowadzaną po amatorsku reformą sześciolatków i rozparcelowaniem OFE. Można widzieć Polskę Platformy przez pryzmat rosnącego PKB, niestety, zbyt wielu pamięta darmowych doktorantów na uczelniach, ochroniarzy w państwowych urzędach za cztery pięćdziesiąt za godzinę i latami outsourcingowane kasjerki w hipermarketach.
Wciąż tkwimy w paradoksie. Niby zdajemy sobie sprawę, że Platforma własnymi rękami rozłożyła się na łopatki, ale wciąż wielu ma nadzieję, że jednak jest w stanie zawalczyć. Zmobilizować się, zaskoczyć i wygrać. Niby ma wszystko. Grzegorz Schetyna to doświadczony polityczny wyjadacz, posłowie są zaprawieni w bojach, struktury wciąż silne i zaplecze finansowe całkiem całkiem. Ale Platforma jednego nie wie – że to już nie wystarczy. Tkwi w ułudzie, że wojna polsko-polska, ta bratobójcza walka PO i PiS, wciąż ma magię przyciągania, wciąż jest ważna, bo elektorat potrzebuje identyfikacji. To zła diagnoza. Symetryści nie wzięli się znikąd. Reprezentują rosnącą grupę wyborców, którzy nie chcą walczyć z PiS-em czy Platformą, tylko chcą innego kraju. III RP ich mierzi, bo myślą o przyszłości, a jedni i drudzy oferują im grzebanie w trupach.
Co ma Platforma do zaproponowania tym wyborcom? Nic. Jakikolwiek temat by poruszyć, o czymkolwiek próbować rozmawiać, odpowiedź jest jedna: bo PiS, bo Kaczyński. Bo oni to albo tamto. Bo demokracja, bo trybunał. To wszystko wiemy. Ale to nie jest odpowiedź na pytanie „co potem”. Krytycy symetrystów odpowiadają: to nieważne, dziś trzeba bronić demokracji. Dobrze, może trzeba. Ale armia będzie walczyć, jeśli będzie wiedziała o co. O III RP? Przyjmijmy w końcu do wiadomości, że nie ma chętnych, by się o nią zabijać. Mimo jej sukcesów. Wyborców nie interesuje powrót do przeszłości, przeszłość jest passé, bo zbyt wielu kojarzy się pracą za 1300 na rękę i niepewnością, wilczymi oczami Tuska i szalejącym z nienawiści Kaczyńskim. Kto pójdzie do boju z niepewnością na sztandarach?
U boku Platformy stoi młodszy brat, Nowoczesna. Czeka na swoją szansę, pełen nadziei, że jak stary się wywróci, to tylko on zostanie na placu boju. Zostanie, ale bez szans na zwycięstwo. Niedoświadczony, butny – jak to młody – ale głupszy o niebo i mniej rozgarnięty. Ani się zna na polityce, ani mu starcza odwagi, by samemu stanąć z otwartą przyłbicą. Chowa się więc za plecami, czekając na błąd starszego i wbijając mu ukradkiem szpile. Dziecinna taktyka.
Kto z nas, tak z ręką na sercu, chciałby u władzy premiera Schetynę z koalicjantem Ryszardem Petru u boku (albo odwrotnie). Jaką Polskę by nam zaproponowali, w jakim kierunku poprowadzili? Przecież wiemy: dryf. Dziś Jarosław Kaczyński wiedzie nas na czołowe zderzenie z górą lodową, oni zostawiliby sprawy samym sobie. Jeśli prądy byłyby sprzyjające, wyniosłyby nas na brzeg Ameryki. Jeśli przeciwnie, wylądowalibyśmy w Bangladeszu. Niestety, te wiatry częściej wieją w twarz niż w plecy.
Oczekiwanie na nowe
Krytycy symetrystów powtarzają: osłabianie opozycji to wzmacnianie PiS. Powtórzmy więc i my: i co z tego. Jeśli PiS Polskę zdemoluje, to Platforma na pewno jej nie naprawi. Ani Nowoczesna. Po pierwsze dlatego, że jest niesprawna, po drugie – zupełnie nie rozumie wyzwań. Tym nie jest choćby niezależność sądownictwa, ale jego sprawność. PiS chce sobie sędziów podporządkować, bo zna jedną metodę: wziąć za twarz. A Platforma? Chce powrotu do niewydolnego systemu, który znamy z przeszłości? Jaka jest różnica między prokuratorem, który musi wykonywać polecenia politycznego zwierzchnika, a takim, który takich poleceń oczekuje, bo inaczej nie kiwnie palcem? Jak między sędzią uzależnionym od Sejmu i rządu a takim, który nie jest w stanie napisać sensownego uzasadnienia wyroku? Między kadłubkowym Trybunałem Konstytucyjnym a takim, który w sprawach ekonomicznych orzeka zawsze na korzyść rządu i budżetu państwa? To ma być alternatywa?
Wielu wciąż jest wyborców Platformy, wielu Nowoczesnej, jeszcze więcej PiS, ale największa grupa chce zmiany. Nowej oferty, nowego rozdania. Nie chce III RP z jej koszmarnym rynkiem pracy, tanim państwem i rządem z mottem „nie da się”. Ale nie chce też PiS, bo nie wierzy ludziom, którzy najpierw biją, potem poprawiają, a na końcu w telewizjach publicznie użalają się nad swoim losem.
To nieprawda, że w polityce wybiera się tylko między tym, co jest. Polityka ma nieograniczoną zdolność kreowania nowego. Złego i dobrego. I tego nowego najbardziej dziś potrzeba. Oponenci mówią, że to niemożliwe, bo przecież struktury, pieniądze, czas, ludzie, liderzy. To pewnie ci sami, którzy latami powtarzali o zabetonowaniu polskiej sceny politycznej. A potem pojawili się Palikot, Kukiz i Petru.
Niektórzy twierdzą, że alternatywą może być partia Razem. Niestety, masowe partie muszą iść środkiem, a Razem wędruje opłotkami. Jej program może i ma urok, ale nie ma poparcia. 75-procentowy podatek dla najbogatszych to jest koncepcja zbyt futurystyczna jak na nasze zliberalizowane społeczeństwo. Podobnie jak pomysł, że partia może nie mieć liderów. W czasach mediów, internetu i portali społecznościowych oni wymyślili, że nie będą mieć gęby, którą można wykorzystać w memie.
Potrzeba nowego rozdania to nie jest naiwna wiara, że polityka może być lepsza. Nie może. Ma swoje narzędzia i metody, więc nagle krystaliczna nie będzie. Tu chodzi o cel. Kiedyś chcieliśmy obalić komunę, więc obaliliśmy. Dziś ojców tego sukcesu więcej niż cel w więzieniach PRL, ale faktem jest, że niewielka grupka niezłomnych, skupiona wokół Wałęsy, rozegrała komunistów jak dzieci. Sprzyjała im historia. Potem chcieliśmy wejść do NATO. Weszliśmy. I do Unii. Także się udało. Ale potem zabrakło nam celu, więc zajęliśmy się sobą. To wcale nie przypadek, że wojna między PiS a PO wybuchła właśnie wtedy. Jak nie wiesz, gdzie idziesz, skupiasz się na towarzyszach podróży. Na pewno to oni prowadzą cię na manowce.
Wielu wciąż jest wyborców Platformy, wielu Nowoczesnej, jeszcze więcej PiS, ale największa grupa chce zmiany. Nie chce III RP z jej koszmarnym rynkiem pracy, tanim państwem i rządem z mottem „nie da się”. Ale nie chce też PiS, bo nie wierzy ludziom, którzy najpierw biją, potem poprawiają, a na końcu publicznie użalają się nad swoim losem.