Negocjacje akcesyjne nie idą do przodu, ale na ich zawieszenie nikt nie może sobie pozwolić.
Choć rozmowy między Unią Europejską a Turcją wciąż trwają, a członkostwo tego kraju pozostaje oficjalnym celem dla obu stron, w rzeczywistości ta perspektywa się raczej oddala, niż przybliża, a wzajemna nieufność się zwiększa.
Kolejnym i najnowszym powodem jej wzrostu jest zbliżające się referendum konstytucyjne w Turcji i fakt, że przedstawiciele władz w Ankarze – z prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem na czele – chcą prowadzić kampanię wśród przedstawicieli tureckiej diaspory, szczególnie w takich krajach jak Niemcy czy Austria. Sprawa ta była nawet w poniedziałek przedmiotem dość ostrej wymiany zdań między władzami w Wiedniu i Ankarze. Nie trzeba też dodawać, że samo referendum – znacznie zwiększające uprawnienia prezydenta i otwierające mu możliwość rządzenia nawet do 2029 r. – też niepokoi Brukselę, która coraz bardziej ma wrażenie, że Turcja zamiast przybliżać się do unijnych standardów, oddala się od nich.
Rozpoczęte w październiku 2005 r. rozmowy akcesyjne właściwie wcale nie posuwają się do przodu – spośród 35 rozdziałów negocjacyjnych wstępnie zamknięto jeden, a połowy nawet nie otwarto. Przyspieszenie negocjacji było jednym z postanowień zawartej w zeszłym roku umowy między Turcją a Unią, na mocy której Ankara zobowiązała się zatrzymać napływ nielegalnych imigrantów przez Morze Egejskie. Napływ faktycznie znacząco się zmniejszył, ale Turcja ma poczucie, że ona realizuje swoją część umowy, a Unia – nie, bo ani negocjacje nie przyspieszyły, ani nie został wprowadzony ruch bezwizowy. Bruksela z kolei nie ufa Erdoganowi, obawiając się, że chce wykorzystywać migrantów do eskalowania swoich żądań.
Sytuacja się jeszcze skomplikowała po nieudanej próbie przewrotu w Turcji w lipcu zeszłego roku. Turcja – i to nie tylko władze, lecz także zwykli obywatele, nawet krytyczni wobec Erdogana – ma spory żal do Unii Europejskiej, że nie okazała wystarczającego wsparcia dla władz, choćby nawet symbolicznego czy słownego, lecz od razu skupiła się na krytyce ich reakcji na te wydarzenia. Przez Turcję faktycznie przetoczyła się fala bezprecedensowych czystek, w wyniku których aresztowano bądź wyrzucono z armii, z urzędów i z miejsc pracy dziesiątki tysięcy domniemanych zwolenników puczystów. Wczoraj rozpoczął się największy z dotychczasowych procesów; na ławie oskarżonych zasiadło 330 osób. Na dodatek niepokój w Europie wzbudził fakt zbliżenia Ankary z Rosją oraz jej lekkie dystansowanie się od NATO.
W Unii pojawiają się głosy – nie tylko ze strony prawicowych populistów, ale też np. w Parlamencie Europejskim – że nieprzestrzeganie w Turcji zasad demokracji i państwa prawa uniemożliwia w wyobrażalnej przyszłości jej przyjęcie i sensowniej byłoby wstrzymać negocjacje. To jednak z powodów politycznych jest mało prawdopodobne – po pierwsze, wtedy Ankara faktycznie może zerwać umowę w sprawie migrantów, ściągając na Unię nowy kryzys, po drugie, negocjacje i perspektywa wejścia do Unii były przez ostatnie lata czynnikiem, który motywował Ankarę do reform, a w przypadku ich zawiedzenia on zniknie. Zatem negocjacje będą trwały, lecz bez widoków na ich zakończenie.