Wczorajsza noc w Sejmie mnie nie zaskoczyła. Przeraziła, zszokowała, ale nie zaskoczyła. Zbyt żywe są bowiem w mojej pamięci takie wydarzenia z ostatnich dwóch lat jak ułaskawienie Mariusza Kamińskiego, nocne zaprzysiężenie sędziów Trybunału Konstytucyjnego, czy też uchwalenie w kilka godzin kolejnej ustawy o TK. Oczywiście ustawy nie posiadającej ani jednego dnia vacatio legis.

Błahostkami przy tym wydają się być takie wydarzenia, jak popisy pana wiceministra Patryka Jakiego na sali sądowej, czy też tajemnicza epidemia panująca ostatnimi czasy wśród „PiSowskich” sędziów trybunału. Jeżeli jednak zbierzemy te i wiele innych kawałków układanki do kupy to zdamy sobie sprawę z tego, że to, co się wydarzyło wczoraj, w sumie niczym nowym nie jest. I doskonale wpisuje się w styl rządzenia od początku prezentowany przez PiS. Politycy tej partii nigdy przecież nie kryli się z tym, że mało ich obchodzi ten cały system prawny. Kto w okresie przedwyborczym słuchał Radia Maryja lub oglądał Telewizję Trwam ten o tym doskonale wie.

Tak więc nie zdziwiła mnie informacja o tym, że m.in. minister sprawiedliwości podpisał listę obecności już po zakończeniu obrad Sejmu. Skoro głowa państwa może łamać konstytucję, to niby co stoi na przeszkodzie, aby szeregowy poseł złamał regulamin Sejmu? Zresztą w historii PiS znamy już przypadek posła, który wbrew prawu podpisał pewne dokumenty. Nie tylko nie spadł mu za to włos z głowy, ale dziś pełni jedną z najważniejszych funkcji państwowych. Jak się więc okazało omijanie prawa popłaca. Minister Ziobro może więc spać spokojnie.

Tak więc wczorajsza noc - przynajmniej przez prawników – nie może zostać uznana za przełomową. I choć eksperci od prawa od kilkunastu godzin nie przestają udzielać wywiadów, przedstawiać opinii, komentować poszczególnych wydarzeń, to mam wrażenie, że wielu z nich i tak ma poczucie, że nic więcej powiedzieć już się nie da. Jakże doskonale ich rozumiem!