Z każdym rokiem przybywa osób realizujących marzenia o wejściu na najwyższą górę świata. W maju było ich kilkaset. Janusz Kurczab, olimpijczyk igrzysk Rzym 1960, szermierz, taternik i alpinista uważa, że Mount Everest (8850 m) jest stracony dla himalaistów.

Popularność Dachu Świata wzrasta z każdym sezonem. Maj jest najlepszym miesiącem, najcieplejszym tuż przed monsunem. Minionej soboty weszła na wierzchołek rekordowa liczba około 150 osób.

Czekanie w korku

"Zgroza! Tego bumu chyba się nie powstrzyma. Załamać ręce i tyle. Everest jest stracony dla himalaistów mających ambitniejsze, bardziej sportowe cele. Oni wspinają się bez wspomagania tlenem, a zatem muszą szybko schodzić ze szczytu, aby nie narazić się na chorobę wysokościową. A tu, na tak zwanych poręczówkach, panuje tłok, tworzą się korki na tyle duże, że sytuacja staje się niebezpieczna" - powiedział PAP 74-letni Kurczab, trener alpinizmu (AWF Kraków).

Jeden z nepalskich przewodników wysokogórskich wspomniał, że jego grupa czekała w minionym tygodniu 3,5 godziny na Uskoku Hilarego, który jest ostatnim klifem przed szczytem. Będąc tyle czasu na takiej wysokości, bez ruchu, ciało bardzo szybko się wychładza. W tym miesiącu zginęło kilka osób wracających z wierzchołka, m.in. Kanadyjka nepalskiego pochodzenia Shriya Shah, Chińczyk Ha Wenyi, Koreańczyk Song Won-bin, Niemiec Eberhard Schaaf.

"Pogoda jest tu loterią. Mimo optymistycznych prognoz, potrafi się nagle bardzo zmienić. I wówczas z tych przykładowo 150 osób, kiedy zablokowane są poręczówki, jedna czwarta może pozostać tam na zawsze. Bywały już tragiczne pod tym względem lata" - podkreślił wielokrotny mistrz Polski w szpadzie, wszechstronny sportowiec, który uprawiał również pływanie, narciarstwo wysokogórskie i krótko pięciobój nowoczesny.

Jak zaznaczył, agencje organizujące komercyjne wyprawy wybierają przeważnie południową grań, najłatwiejszą drogę prowadzącą na szczyt. Dużo trudniejsze są trasy na lewo od niej.

"Jest co najmniej dziesięć różnych możliwości wchodzenia na Everest"

"Wśród nich jest droga polska (południowo-zachodni filar), wytyczona 19 maja 1980 roku przez Andrzeja Czoka i Jerzego Kukuczkę. Nie jestem pewien czy została ona potem powtórzona. Za najtrudniejsze trasy uchodzą brytyjska, rosyjska i japońska. Bardzo niebezpieczna jest też wschodnia droga amerykańska, czysto lodowa, od strony Tybetu" - powiedział Kurczab, autor wielu książek, m.in. "Shispare góra wyśniona" (1976), "Filar Kazalnicy" (1976, 1995), "Ostatnia bariera" (1980), a także przewodników po Tatrach, Nepalu i Himalajach.

Pogoda w tym sezonie nie była sprzyjająca, głównie z uwagi na silne wiatry i opady śniegu. "Chyba nikt nie przypuszczał, że o tej porze roku będą wyjątkowo obfite. Tak trudnych warunków w tym rejonie Himalajów nie było od wielu lat. Uczestnicy wypraw długo czekali na przejaśnienia - tzw. okna pogodowe i jak tylko pojawiła się niedawno szansa, wszyscy na raz chcieli ją wykorzystać" - dodał.

Od strony tybetańskiej było 15 wypraw z liczbą ponad 200 osób, a po nepalskiej - blisko 50 ekspedycji i około 500 wspinaczy.

Na Dachu Świata stanęło w maju czterech Polaków: po raz czwarty (poprzednio w latach 1994, 1995 i 1999) Ryszard Pawłowski, syn Jerzego Kukuczki Wojciech, kierownik wyprawy zorganizowanej przez katowicką Akademię Wychowania Fizycznego im. Jerzego Kukuczki Dariusz Załuski (po raz drugi, ale teraz inną drogą, od strony Tybetu) i specjalista medycyny wysokościowej oraz ratunkowej Robert Szymczak.

Tylko niewielu decyduje się na wejście bez tlenu

Od czasu zdobycia Mount Everestu w 1953 roku przez Nowozelandczyka Edmunda Hillary'ego z Szerpą Tenzingiem Norgayem na wierzchołek dotarło - według różnych źródeł - około 3800 osób, przy czym niektóre kilka bądź kilkanaście razy, stąd liczbę wejść szacuje się na blisko 5900. Odsetek osób, które atakowały szczyt bez dodatkowego tlenu jest bardzo mały - na taki wyczyn zdecydowało się zaledwie 135 alpinistów.

Na zboczach góry spoczywa ponad 300 osób

Najtragiczniejszy był 1996 rok, kiedy zginęło - w wyniku upadku, w lawinach i śnieżycach - 15 osób. Część z nich rozpoczęła atak na szczyt o zbyt późnej godzinie i już z góry nie zeszła.

Minionej soboty 73-letnia Japonka, emerytowana pracownica biurowa Tamae Watanabe, została najstarszą zdobywczynią Everestu. Poprzedni rekord również należał do niej od 2002 roku.

Wiekowym rekordzistą pozostał Nepalczyk Bahadur Sherchan, któremu w ubiegłym roku do 77. rocznicy urodzin w momencie wchodzenia na szczyt brakowało tylko 16 dni.