Jako doradca w MSZ pracuje Maya Rostowska, córka ministra finansów. Według wersji oficjalnej Radosław Sikorski zatrudnił ją, bo na Szucha są kiepscy tłumacze angielskiego
Urodzona w brytyjskiej stolicy 23-letnia córka ministra finansów Jacka Rostowskiego od dwóch miesięcy jest jednym z trzech doradców w gabinecie politycznym szefa MSZ. Choć ledwo skończyła studia i jak wynika z oficjalnej informacji ministerstwa, wcześniej nie miała żadnego doświadczenia zawodowego.
Dyrektor gabinetu ministra Sikorskiego Piotr Paszkowski w awansie córki ministra finansów nie widzi kumoterstwa. Przekonuje, że jego szef nie był zadowolony z zespołu tłumaczy i stąd awans panny Mai. – Z wyróżnieniem ukończyła University College London. Jej idiomatyczny angielski jest nienaganny. Minister Sikorski, który szczególnie dba o jakość swoich wystąpień w tym języku, potrzebował specjalistki, która zredaguje jego teksty – mówi „DGP” Paszkowski. Dodaje jednak, że Rostowska nie została wybrana w drodze konkursu. Jego zdaniem nie ma takiego wymogu przy wyborze osób pracujących w gabinecie ministra.
Pozostaje pytanie, czy pomocny w tłumaczeniu wystąpień Sikorskiego nie mógł być sam Paszkowski albo nowy rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Pierwszy pracował dla mediów brytyjskich w Londynie. Drugi do niedawna był korespondentem w Waszyngtonie. Obaj władają tym językiem. Zresztą i sam Sikorski zna angielski. Szczyci się, że w latach 80. pracował dla „Sunday Telegraph” jako wysłannik do Afganistanu. Podkreśla również, że jest absolwentem Oksfordu.
Zresztą w całym MSZ trudno szukać ludzi bez znajomości angielskiego. Aby dostać się do ministerstwa, trzeba zdać egzaminy przynajmniej z dwóch języków. Mimo to Paszkowski upiera się, że decyzja była słuszna. – Nie zdarzają się już przypadki przedkładania ministrowi tekstów w jakimkolwiek stopniu ułomnych językowo – argumentuje.
Spytaliśmy byłych szefów MSZ o ocenę niecodziennej praktyki zatrudniania krewnych kolegi z rządu.
– To jest bardzo dziwna sprawa. Ja nigdy nie zatrudniłbym dziecka innego ministra na takim stanowisku. Nie przypominam sobie także, aby w ostatnich 20 latach kiedykolwiek do czegoś takiego w MSZ doszło. Ten resort jest bardzo czuły na nominacje osób z zewnątrz – mówi w rozmowie z „DGP” Dariusz Rosati, były szef polskiej dyplomacji.
Podobnie uważa nestor polskiej dyplomacji Władysław Bartoszewski, dwukrotny szef MSZ. Wysoko postawieni politycy zwracali się do niego z prośbą o pomoc w zatrudnieniu swoich dzieci. Ale odmówił. – Ja w ogóle nie kierowałem się protekcjami. Nie było ani jednego przypadku, abym przyjął kogoś inną drogą niż przez złożenie egzaminów – mówi „DGP” Bartoszewski.
MSZ zaprzecza, by tata Mai – również urodzony w Londynie Jacek Rostowski – w jakikolwiek sposób pomagał córce w karierze.
Dla osób, które nie należą do najbliższego otoczenia ministra, droga do kariery dyplomatycznej jest dużo dłuższa niż dla wybitnie uzdolnionej językowo Mai. Najpierw trzeba zdać egzaminy. Dla dyplomaty z konkursu standardem jest test z dwóch języków. Plus wymagający egzamin z wiedzy o Polsce i świecie współczesnym.
Z około 600 kandydatów do Akademii Dyplomatycznej przeciętnie dostaje się 40 osób. Później przyszłego urzędnika czeka roczna aplikacja, na której otrzymuje niewielkie stypendium. To jednak nie koniec. By wejść w szeregi elitarnej służby dyplomatycznej i otrzymać najniższy stopień – attache – musi zdać kolejny egzamin – dyplomatyczny. – Później rozpoczyna się kariera od najniższego szczebla w jednym z departamentów ministerstwa – tłumaczy „DGP” Agnieszka Pilińska, naczelnik wydziału spraw osobowych MSZ. Chyba że jest się urodzonym londyńczykiem. I córką ministra. Wówczas kariera nabiera tempa. Nawet w wieku 23 lat. Londyńczycy trzymają się razem
Pozostało
88%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama