Blisko połowa ze 181 dzieci uczących się w trzech szkołach nieopodal kombinatu ma podwyższony poziom ołowiu we krwi. Sprawy między ich rodzicami a zakładem nie udało się załatwić polubownie.
11-letni Norbert kilka miesięcy po urodzeniu zachorował na raka. Guza zoperowano, ale chłopiec jest nieustannie przemęczony, często boli go głowa, ciągle się przeziębia. Kilka miesięcy temu podczas szkolnych badań wykryto, że ma znacznie podwyższony poziom ołowiu we krwi: 18 mikrogramów na decylitr krwi. Według WHO norma to 10 mikrogramów. Jednak współcześnie naukowcy uważają, że już wynik wyższy niż 5 mikrogramów jest niebezpieczny. Jak argumentował profesor Alan Emond w brytyjskim piśmie naukowym „Archives of Diseases in Childhood” nawet niewielkie dawki ołowiu niszczą ośrodkowy układ nerwowy u dzieci i znacznie upośledzają ich możliwości intelektualne. Mają one trudności w nauce, częściej niż inne chorują na zakażenie dróg oddechowych, towarzyszą im częste bóle brzucha, głowy, przewlekłe zmęczenie.
Pan Dariusz, ojciec Norberta, nie ma wątpliwości, że za zły stan zdrowia chłopca ponosi winę leżąca 4 km dalej KGHM Polska Miedź Huta Głogów. Zgłosił się do kancelarii prawnej Król i Partnerzy, by pomogli mu walczyć o odszkodowanie. Nie będzie jedyny. Do pozwu chce się przyłączyć nawet 20 innych rodzin. Na razie prawnicy prowadzą ich sprawę pro publico bono. – Jeżeli wygramy, to dostaniemy procent od zasądzonej kwoty – przyznaje mecenas Barbara Kardaś.

Brak wyjazdów

Na proces zdecydowała się również pani Eleonora, której syn – 12-letni Marcin – ma „tylko” 6 jednostek ołowiu na każdy decylitr krwi. – Nieustannie choruje, na szyi zaczęły mu się pojawiać guzy. Trzeba zrobić biopsję – mówi pani Eleonora.
Fundacja na rzecz Zagłębia Miedziowego przebadała 181 dzieci z trzech szkół w wioskach położonych w niewielkiej odległości od huty. Blisko połowa, 79 z nich, ma podwyższony poziom ołowiu. Tymczasem zgodnie z zasadami epidemiologii, jeśli problem dotyka 5 proc. populacji, to powinna być ona objęta badaniami, leczeniem i profilaktyką. Ale właśnie ten aspekt kuleje.
– Kiedyś były organizowane wyjazdy w góry i nad morze, aby dzieci mogły oczyścić organizm. Teraz nie ma na to pieniędzy – mówi mecenas Barbara Kardaś.
Leszek Kucharczyk, wójt Żukowic, gminy położonej o 4 km od huty, przyznaje, że jeżeli są organizowane obozy, to od wielkiego dzwonu i dla wybranych. Tylko część wyjazdu jest dofinansowana, resztę trzeba zapłacić samemu. A na to wielu rodzin nie stać. – Nasze prośby do KGHM o wsparcie są ignorowane – mówi. W zeszłym roku gmina zorganizowała wraz z Fundacją na rzecz Dzieci Zagłębia Miedziowego wakacje dla dzieci, w tym roku nie mają pieniędzy. Gmina ma wydatki na usuwanie skutków powodzi.



Huta: trzeba myć ręce

KGHM przekonuje, że nie jest tak źle, jak twierdzą rodzice: 50 mln zł rocznie na inwestycje ograniczające emisję ołowiu w pyłach, monitorowanie zanieczyszczeń atmosfery, kontrola opadu pyłu metalonośnego itp. – Dofinansowaliśmy też wyjazdy dzieci. W latach 2003 – 2010 fundacja dostała od nas 415 tys. zł – mówi rzeczniczka KGHM Agnieszka Osadczuk.
I dodaje, że najważniejsze jest przestrzeganie zasad higienicznego trybu życia. Mycie rąk, zmiana odzieży i pościeli, odkurzanie mieszkania. Ale to tylko rozsierdza mieszkańców: ołowica nie jest chorobą brudnych rąk. W związku z tym, że nie mogą się porozumieć z KGHM, idą do sądu. Zażądają pokrycia kosztów leczenia i wyjazdów na zielone szkoły. – Kompletujemy dokumentację lekarską, żeby oszacować szkody poczynione przez hutę – mówi mecenas Barbara Kardaś.
Sprawa wydaje się prosta do wygrania, bo w tej okolicy nie ma żadnego innego czynnika zewnętrznego, który wyjaśniałby tak wysoki poziom ołowiu we krwi dzieci.
współpraca Renata Kim, Piotr Włoczyk
Klara Klinger
klara.klinger@infor.pl