Polski Związek Wędkarski kojarzy mi się głównie ze smutnymi panami okupującymi brzegi mojej ukochanej Narwi i wrzeszczącymi na resztę świata – rozbrykane psy, rozbawione dzieci i w ogóle wszystkich niewędkarzy, którzy bezczelnie roszczą sobie prawo do współkorzystania z wody i brzegu. Przyznaję więc, że niespecjalnie ich lubię.
Jednak nie miałabym problemu z tym, że ten związek prowadzą od dekad ci sami ludzie z nie najfajniejszym może życiorysem – bo co mnie to obchodzi. W nosie bym miała także to, że oni i ich rodziny oraz różni znajomi królika kręcą przy okazji swoje interesy. Ich sprawa, widać są tacy zaradni i trudno mieć o to do nich pretensje. Jeśli inni stowarzyszeni w PZW nie mają nic przeciwko temu, nie będę się wtrącać w nie swoje sprawy.
Jest jedno ale – PZW jest monopolistą na rynku. I jeśli najdzie mnie ochota, żeby samej pomoczyć kij w wodzie, chcąc nie chcąc, będę musiała mieć z nimi właśnie do czynienia. Na wodach publicznych nie ma dla nich alternatywy. Nie można powiedzieć – mam was gdzieś, idę gdzie indziej i tam będę płacić swoją składkę. I to jest w tej całej historii najbardziej irytujące.
Dlatego wiadomość, że państwo postanowiło zrobić porządek w tej organizacji, jest dobra dla wszystkich. Także tych smutnych panów z wędkami, którzy przestaną być wreszcie niewolnikami. Udało się złamać monopol Polskiego Związku Działkowców, uda się z wędkarzami. A potem? Potem przyjdzie czas na Polski Związek Łowiecki? Ha, ha, ha! W to już nie uwierzę.