Kilkunastu domniemanych członków Państwa Islamskiego stanęło w poniedziałek przed sądem w Ankarze za współudział w przygotowaniu największego zamachu samobójczego w historii Turcji: 10 października ub.r. przed dworcem w Ankarze zginęło ponad 100 osób.

Gdy funkcjonariusze wprowadzali oskarżonych, na sali rozpraw rozległy się krzyki rodzin ofiar zamachu i ich adwokatów: "Mordercy!".

Bomby eksplodowały 10 października rano, gdy tysiące aktywistów z całej Turcji gromadziły się, by wziąć udział w proteście przeciwko wznowieniu konfliktu między turecką armią a kurdyjskimi bojownikami. Marsz zorganizowały liczne związki zawodowe, prokurdyjskie organizacje pozarządowe i partie lewicowe.

Zamach przeprowadziło dwóch terrorystów: turecki obywatel Yunus Emre Alagoz oraz Syryjczyk, którego tożsamości nie udało się jeszcze ustalić.

"Gdyby środki bezpieczeństwa wykorzystane dziś do ochrony zabójców były wprowadzone podczas tamtego zgromadzenia, nie doszłoby do masakry" - powiedział poseł Mahmut Tanal z największego ugrupowania opozycyjnego - Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP).

Oskarżeni stanowią część z 36 osób, którym w związku z zamachem władze zarzucają wielokrotne zabójstwa, przynależność do organizacji terrorystycznej i usiłowanie obalenia ładu konstytucyjnego. Niektórym grożą wielokrotne wyroki sięgające 11750 lat więzienia. Trzech oskarżonych bierze udział w rozprawie dzięki łączom wideo z miasta Gaziantep niedaleko granicy z Syrią. To tam, zdaniem śledczych, mieściła się komórka terrorystyczna, która przygotowała zamach.

"Nie zostało przeprowadzone całościowe i skuteczne śledztwo w sprawie zamachu. Żaden przedstawiciel władz nie został oskarżony o zaniedbanie. Jak możemy oczekiwać sprawiedliwości po takim procesie?" - mówiła przed salą rozpraw prawniczka Mehtap Sakinci Cosgun, która w zamachu straciła męża.