Polska zawsze była między. Od Polski czasem jednak zależało, czy jest raczej krajem Zachodu, czy Wschodu. Po raz pierwszy Polska pozostała na Wschodzie, gdy nie uczestniczyła w pokoju westfalskim (1648), który ustanawiał porządek europejski. Porządek wielokrotnie naruszany, ale istniejący do dziś.
Polacy w wielu książkach pokazywali Europie Zachodniej, jakie niebezpieczeństwo zagraża ze strony Rosji. Książek tych na Zachodzie nikt nie czytał, a Rosją praktycznie się nie przejmowano. Rosja stawała się ważna dla Europy, kiedy pomagała w wielkich wojnach, a potem przestawała być przedmiotem uwagi. Nawet teraz nikt jej się dokładniej nie przypatruje. Jest tylko średnią potęgą militarną, która może stanowić zagrożenie. Tak rozumują politycy amerykańscy, europejscy w ogóle przestali się Rosją zajmować.
Rosja natomiast nie ma zamiaru podbijać Nicei (o czym mówił Lew Trocki). Wystarczy jej na tyle zdezintegrować Europę, by jej Wschód był raczej rosyjski niż zachodni, a Zachód ograniczony do Heidelbergu, Paryża, Oksfordu i Mediolanu. Po co Rosji Paryż? Wystarczą jej wpływy w Budapeszcie, Sofii i Warszawie. A po co Zachodowi kłopoty z Budapesztem, Sofią czy Warszawą? Owszem, istnieje UE, która po raz pierwszy w historii niemal skasowała podział na Wschód i Zachód. Jeżeli jednak ktokolwiek uważa, że UE ma realny i długofalowy interes w inwestowaniu we Wschód, w troszczeniu się o demokrację, rządy prawa czy rozwój gospodarczy, to się myli. Jeśli nawet Unia będzie się miała kiepsko, to przez Wielką Brytanię, Francję czy Włochy, a nie przez Polskę.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak łatwo możemy stać się dla Zachodu obojętni. Polska zawsze może – z racji geopolitycznych – znowu wpaść pod łagodną kuratelę rosyjską i znowu nie uczestniczyć w kolejnym rozdaniu kart, w kolejnym pokoju westfalskim. Będziemy dalej czuli się Europejczykami, a nasza kultura może dawać światu dzieła na miarę polskich romantyków, tylko nikt – poza nami – nie będzie ich czytał. Żaden z krajów Wschodu czy Międzymorza nie jest dla Zachodu niezbędny. Niezwyczajna jest zatem obecna sytuacja, kiedy jesteśmy jeszcze po stronie zachodniej. To jednak może być stan przejściowy.
Dla NATO Rosja nie jest największym wrogiem, co minimalizuje przydatność Polski. Wrogowie są na Bliskim Wschodzie oraz w innych cywilizacjach, jak to nazywał Samuel Huntington. Jeżeli tak, to kłopotliwie demokratyczna Polska nikogo nie będzie wzruszać, nikt nie będzie się nią przejmować, jak za czasów sowieckiej dominacji. Silniki do mercedesów można robić gdziekolwiek, a upadek polskiego rolnictwa będzie oznaczał, że nie mamy do sprzedania niczego, co polskie. Polsce powinno zależeć na silnej obecności w Unii nie z powodów gospodarczych, lecz mentalnych i politycznych. Rosja nie musi wiele zrobić, byśmy znaleźli się w sferze jej łagodnych wpływów. Wystarczy poczekać, aż Europa wróci na Zachód, a my zostaniemy tu, gdzie jesteśmy.