To pierwsza od 88 lat wizyta urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Nic dziwnego, że nadzieje po obu stronach są ogromne.
Przylot amerykańskiej delegacji był przewidziany na wczorajszy wieczór, ale najważniejsze punkty programu – spotkanie z Raulem Castro oraz przemówienie do Kubańczyków – zaplanowano na dziś i jutro. Biorąc pod uwagę, że przez ostatnie 57 lat USA były uznawane przez władze w Hawanie za największego wroga, o zamiarze normalizacji stosunków obaj prezydenci po raz pierwszy wspomnieli w grudniu 2014 r., zaś ambasady przywrócono w ubiegłe lato, wizyta Obamy jest wydarzeniem ogromnej wagi. Ostatnim urzędującym prezydentem USA odwiedzającym Kubę był Calvin Coolidge w roku 1928.
Trudno się zatem dziwić, że towarzyszą jej ogromne oczekiwania, zwłaszcza w związku z jutrzejszym wystąpieniem Obamy, w którym, jak się oczekuje, zapewni, że Waszyngton nie będzie już dążył do obalenia kubańskiego reżimu, ale zarazem zachęci do demokratyzacji. – W jasny sposób powie, że decyzja należy do narodu kubańskiego. Mamy wielką wiarę w to, że Kubańczycy są zdolni do nadzwyczajnych rzeczy – ujawnił w zeszłym tygodniu Ben Rhodes, zastępca doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego, który odegrał ważną rolę w rozmowach o przywróceniu stosunków. Nie wiadomo jeszcze, czy przemówienie Obamy będzie transmitowane w kubańskich mediach.
Przed przyjazdem Obamy obie strony wykonały kilka gestów dobrej woli – władze w Hawanie wypuściły z więzienia czterech dysydentów i zniosły 10-proc. prowizję pobieraną przy wymianie dolarów, a Waszyngton przywrócił Kubie dostęp do globalnego systemu transakcji finansowych i jeszcze bardziej poluzował restrykcje w zakresie podróżowania na wyspę (formalnie Amerykanie nie mogą wybierać się na Kubę w celach turystycznych, ale jest już tyle wyjątków, że faktycznie nie jest to problem). Cały czas w mocy pozostaje amerykańskie embargo handlowe i nic nie wskazuje na to, by Kongres miał je znieść. Warunkami są bowiem przestrzeganie praw człowieka i demokratyzacja kraju, a pod tym względem na Kubie niewiele się zmieniło.
Raul Castro po przejęciu władzy z rąk chorującego Fidela – oficjalnie w 2008 r., faktycznie dwa lata wcześniej – zaczął wprowadzać pewne reformy na wzór chiński czy wietnamski (lekka liberalizacja gospodarcza przy zachowaniu politycznego monopolu partii komunistycznej). Ale nawet w porównaniu z tymi krajami chodzi o sprawy zupełnie podstawowe, takie jak przyznanie prawa do posiadania domu czy samochodu oraz zgoda na działalność małych przedsiębiorstw prywatnych. Na dodatek Kuba nie oferuje licznej i taniej siły roboczej, od czego zaczął się szybki rozwój gospodarczy Chin i Wietnamu. Jeśli chodzi o politykę, to wprowadzenie limitu dwóch kadencji prezydenckich i odmłodzenie kadry kierowniczej nie zmieniają faktu, że nadal jest to dyktatura. Według kubańskiej opozycji od początku tego roku z powodów politycznych aresztowano ok. 2500 osób, więcej niż w poprzednich latach.
Wizyta Obamy nie spowoduje natychmiastowych przemian, lecz w dłuższej perspektywie są one nieuniknione. Przez większą część XXI w. kubańska gospodarka funkcjonowała dzięki wydatnej pomocy bliskiej jej ideologicznie Wenezueli, ta jednak sama teraz stoi na krawędzi bankructwa. Kuba musi zatem coraz bardziej otwierać się gospodarczo na świat, a zwykle konsekwencją tego są też zmiany polityczne. Poza tym Kubę tak czy inaczej czeka wielka zmiana pokoleniowa – Raul, młodszy z braci Castro, ma 84 lata i zapowiedział, że w 2018 r. odda władzę młodszej generacji.
Kuba, która znika – zdjęcia wyspy sprzed otwarcia się na świat zobacz na Dziennik.pl