Pomysł dopłacania do najniższej pensji padł z ust premier Ewy Kopacz po wyjazdowym posiedzeniu Rady Ministrów w Łodzi 14 lipca.

"Jeśli nawet pracodawca podpisze umowę o pracę - ale nie mówię o umowie zlecenie czy umowie o dzieło - na najniższych warunkach, będzie płacił minimum temu, którego zatrudnia, a ten, który szuka pracy, znajdzie tego pracodawcę, to pracodawca odprowadzając swoje składki, będzie i tak od tej najniższej kwoty płacił zdecydowanie mniej, natomiast rola państwa, by temu, który będzie tak mało zarabiał, dopłacić to, co pozwoli mu godnie żyć" - mówiła wtedy szefowa rządu, zapowiadając, że niebawem poda bardziej szczegółowe informacje, oraz że pomysł ten będzie częścią programu Platformy Obywatelskiej.

„Koncepcja, by państwo dopłacało obywatelom, którzy osiągają dochód niższy, niż określony jako kwota gwarantowanego dochodu, nie jest tak absurdalna, jak może się wydawać. Na tym de facto polega koncepcja negatywnego podatku dochodowego, który był w Stanach Zjednoczonych dyskutowany i promowany przez poważnych ekonomistów na czele z noblistami Miltonem Friedmanem czy Edmundem Phelpsem, a w ostatnich latach został wprowadzony w Izraelu” – uważa Marek Steinhoff-Traczewski z klubu Jagiellońskiego, odnosząc się do wypowiedzi Ewy Kopacz.

Ekspert uważa jednak, że choć propozycja Kopacz odnosi się do dyskutowanych na świecie pomysłów, jest "raczej wypaczeniem a nie realizacją tej koncepcji". Argumentuje to tym, że jest to fundamentalna reforma, która wymaga szczegółowych wyliczeń, a nie nieprecyzyjnych wzmianek na konferencjach prasowych. Podkreślił też, że nie wiadomo "skąd w budżecie miałyby się znaleźć środki zarówno na podwyższenie kwoty wolnej do pułapu umożliwiającego egzystencję, jak i na ewentualne dopłaty".

„Rzecz w tym, że proponowane przez Friedmana i innych ekonomistów rozwiązanie było rozważane jako alternatywa, a nie dodatkowa forma pomocy społecznej. Modelowo powinno to oznaczać likwidację wszystkich innych mechanizmów socjalnych: zasiłków, rent etc., ale też likwidację płacy minimalnej. Jej (zmiany) konsekwencją, musiałoby być radykalne ograniczenie biurokracji i likwidacja tysięcy etatów urzędników dziś zajmujących się pomocą społeczną" – podkreślił prawnik z Klubu Jagiellońskiego.

Dodał również, że szczególnie trudno mu sobie wyobrazić zmniejszenie aparatu urzędniczego i biurokracji. Jego zdaniem bez spełnienia tego warunku, taka propozycja może jedynie skomplikować system socjalny. "Jeżeli zaś państwo będzie tylko dopłacać do najniższych pensji, to raczej będziemy mieli kolejny mechanizm socjalny komplikujący i tak nieprzejrzysty system transferów społecznych” - dodał.

Steinhoff-Traczewski tłumaczy również, że przyjęcie koncepcji negatywnego podatku dochodowego, polega na tym, że państwo ustala kwotę, która jest w pełni zwolniona od podatku dochodowego i stanowi dochód gwarantowany. Później na jej podstawie procentowo wylicza dopłaty.

"Załóżmy, że jest on na poziomie 2000 złotych. Osoby, które osiągają dochody niższe, niż ta kwota – bez względu na to, czy pracują i na jakiej formie umowy – otrzymują wsparcie od państwa w określonej procentowo kwocie. Jeżeli osoba zarabia 2000 złotych – nie dostaje wsparcia od państwa, ale nie płaci jeszcze podatku dochodowego. Jeżeli zarabia 3000 złotych, to powyżej kwoty wolnej zaczyna już płacić podatek” – wyjaśnił prawnik.

Zaznaczył też, że amerykańscy ekonomiści w latach 70. wyliczyli, że przy radykalnym ograniczeniu aparatu biurokratycznego i bez zmian podatków taki dochód gwarantowany mógłby wynieść około 60 proc. średniego wynagrodzenia. "Bez podjęcia analogicznych szacunków trudno poważnie traktować deklaracje premier Kopacz" - spuentował Steinhoff-Traczewski.