Komorowski to arogancki leń żyjący w oderwaniu od realnych problemów. Duda jest znikąd i chodzi na pasku prezesa PiS. Czy daliśmy się przekonać narracji sztabowców?
W sieci także toczyła się walka – na memy wyborcze / Dziennik Gazeta Prawna
Wynik pierwszej tury wyborów był dla Platformy Obywatelskiej i sztabu Bronisława Komorowskiego niczym szybkie wybudzenie z długiego letargu. Wcześniej kandydat PO uważany był za pewniaka i dało się to odczuć w jego lekko lekceważącym stosunku do pozostałych rywali. – Przed pierwszą turą sztab Andrzeja Dudy krytykował urzędującego prezydenta, natomiast Bronisław Komorowski w ogóle nie prowadził kampanii. Jedynie Paweł Kukiz mobilizował do głosowania – ocenia Joanna Załuska z programu „Masz głos, masz wybór” Fundacji Batorego.
Nic dziwnego, że przed drugą turą kampania zmieniła oblicze. Była ostrzejsza i bardziej zaskakująca. Jednak nie była to wojna, w której decydowała siła argumentów dotycząca np. wizji prezydentury. Decydowało to, jak sztab jednego kandydata sformatuje myślenie wyborców o kandydacie numer dwa. Oraz jakie haki wyciągnie przeciwnik.
– Kampania prezydencka jest najbardziej wizerunkowa spośród wszystkich innych kampanii politycznych. Ważne jest to, czy wyborcy polubią daną osobę i utożsamią się z nią. Trochę jak z „lajkami” na portalach społecznościowych – wyjaśnia dr Sergiusz Trzeciak, autor książki „Drzewo kampanii wyborczej, czyli jak wygrać wybory”. – Gra toczy się o głosy wyborców, ale sama rozpoznawalność kandydata nie musi od razu przekładać się na oddanie głosu na niego. Chodzi o podkręcanie emocji, które zmobilizują elektorat. Kampania programowa w polskim wydaniu jest dla wyborców nudna i mało angażująca – dodaje.
W ramach zniechęcania Polaków do swojego oponenta sztab Bronisława Komorowskiego chciał przede wszystkim wykazać, że Andrzej Duda jest „plastikowym kandydatem”, człowiekiem znikąd, wyciągniętym z trzeciego szeregu własnej partii i bez odpowiedniego doświadczenia. – W pierwszej debacie po pierwszej turze prezydent Komorowski wielokrotnie zwracał się do kontrkandydata, mówiąc „panie pośle”, podkreślając tym samym jego dotychczasowy status i pokazując, że nie jest nikim wyjątkowym, lecz jednym z wielu. A w kampanii PiS używano czasami określenia „prezydent Duda” – wskazuje Joanna Załuska z Fundacji Batorego. Jednocześnie zaplecze kandydata PiS nie pozostawało dłużne na tego rodzaju zaczepki. Komorowskiemu zarzucano nieznajomość problemów społeczeństwa. – Kluczowe było stwierdzenie prezydenta o frustratach jako tych, którzy po 25 latach sukcesu Polski chcieli zmian. Wykorzystał to sztab Andrzeja Dudy, pokazując prezydenta jako człowieka żyjącego w złotej klatce. Najbardziej Komorowskiemu wypominano arogancję wobec obywateli, reprezentowanie jedynie tych, którym się powiodło – tłumaczy Joanna Załuska.
W kampanii dotykano też spraw delikatnych, które miały świadczyć o personalnych problemach obu kandydatów. Komorowskiemu wytknięto, że potrzebuje suflerów, by we właściwy sposób rozmawiać z ludźmi spotkanymi na ulicy. Dudzie – że do ucałowania swojej żony namawiać go musi szefowa jego sztabu.
Komorowski starał się wykorzystać to, że rywalizacja między nim a kandydatem opozycji jest nierówna, jeśli chodzi o wachlarz dostępnych środków. Na ostatniej prostej kampanii zaczął więc korzystać z narzędzi, jakie z definicji daje mu urząd prezydenta. Zaproponował referendum w sprawie JOW-ów, finansowania partii z budżetu i zmiany ordynacji podatkowej, przygotował projekt ustawy wprowadzający kryterium 40 lat stażu pracy jako elementu uprawniającego do przejścia na emeryturę i zainicjował program „Pierwsza praca”, mający dać gwarancję 2-letniego zatrudnienia dla ponad 100 tys. młodych ludzi już w 2016 r. W odpowiedzi Andrzej Duda oskarżał Komorowskiego o koniunkturalizm i wychodzenie z inicjatywami, które już dawno temu powinny ujrzeć światło dzienne. I zdaniem ekspertów nie mógł zrobić wiele więcej, by zdyskredytować przeciwnika, np. wskazując słabości tych inicjatyw.
– PiS nie podejmuje się argumentacji merytorycznej co do powziętych przez prezydenta Komorowskiego decyzji. Pozostawia to poza obszarem dyskusji, gdyż w toku kampanii nie było na to czasu. Prawdopodobnie w jakimś zakresie musieliby przyznać, że są to właściwe decyzje – uważa prof. Piotr Sałustowicz, socjolog z SWPS. – Komorowski przez wiele lat o wielu ważnych sprawach nie myślał lub ich nie dostrzegał. Podejmując się na ostatnią chwilę tych inicjatyw, chciał wytrącić Dudzie z ręki argumenty, że nic nie robi. Wyszedł z założenia, że zawsze lepiej zrobić coś później niż wcale – dodaje.
Efektem zażartej wojny personalnej były wzajemne licytacje. Pracodawcy RP wyliczyli, że do 2020 r. pomysły Andrzeja Dudy (m.in. dopłata 500 zł na drugie i kolejne dziecko czy podniesienie kwoty wolnej od podatku) kosztowałyby 292 mld zł. Z kolei realizacja obietnic Bronisława Komorowskiego (program „Pierwsza praca” czy bon opiekuńczy dla rodziców) – ok. 35 mld zł. ©?