To jedna z największych zbrodni wojennych naszych czasów. 17 lipca 2014 r. pocisk w kierunku malezyjskiego boeinga odpalili żołnierze 53 Brygady z Kurska. Takie są ustalenia międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego
Przez kilka miesięcy berlińska grupa dziennikarzy CORRECT!V prowadziła śledztwo na terenie Ukrainy i Rosji. Ustaliła, że pasażerski samolot Malaysia Airlines został strącony rakietą ziemia-powietrze systemu Buk wystrzeloną przez dywizjon 53 Rosyjskiej Brygady Obrony Powietrznej z Kurska. Około godz. 13.00 UTC (15.00 w Warszawie) pilot samolotu wykonującego lot MH17 prosi o pozwolenie na zboczenie z kursu o 20 mil morskich na północ z powodu złej pogody. Nad Donieckiem są burze. Ukraiński kontroler lotów daje zgodę. Na pokładzie nie słychać podniesionych głosów, nie ma paniki, żadnych niepokojących sygnałów. Wynika to z analizy zapisów czarnej skrzynki. Zapis kończy się nagle o godz. 13.20 UTC. Według raportu przedstawionego przez holenderski urząd ds. bezpieczeństwa (OOV) we wrześniu 2014 r., właśnie w tym momencie w samolot trafia duża liczba „obiektów o dużej energii”. Lecą z ogromną prędkością i uderzają w samolot od góry i z przodu. Z taką siłą, że ogon maszyny odpada od kadłuba jeszcze w powietrzu.
Niewielu wie więcej o systemach obrony powietrznej byłego bloku wschodniego niż Rupert Smid (prawdziwej tożsamości ujawnić nie może). – Lot MH17 został strącony za pomocą rakiety. I rakietę tę wystrzelono z ziemi, nie z myśliwca – powiedział nam. Piloci myśliwców atakują wrogie samoloty od strony ogona, bo tył jest najsłabszym punktem każdej maszyny. – Rakieta ziemia-powietrze, w której niesie ok. 70 kg materiałów wybuchowych, jest zaprogramowana tak, aby wybuchnąć przed i nad samolotem, który jest celem ataku – tłumaczy Smid. Bo wtedy samolot przelatuje przez chmurę śmiercionośnych odłamków. I właśnie to ustalili holenderscy śledczy.
Inną ważną kwestią jest to, że rakiety systemu Buk M1 są naprowadzane na cel za pomocą radaru aktywnego: fale radiowe są emitowane w powietrze, a miejsce, w którym znajduje się przeciwnik, jest ustalane na podstawie analizy ich odbicia. Ale radar aktywny to niebezpieczeństwo dla załogi wyrzutni. Pilot myśliwca przeciwnika wie, że jest namierzany. – Jak tylko radar systemu Buk zaczyna pracować, w kabinie myśliwca zapala się kontrolka nazywana przez pilotów „lampką, o kurwa” – mówi Smid. Pilot natychmiast otrzymuje informację o typie i pozycji rakiety. Załoga systemu Buk jest świadoma ryzyka. Zaczyna się śmiertelny pojedynek: kto wystrzeli pierwszy, ten przeżyje. – Każda sekunda pracy radaru to zagrożenie dla życia załogi – potwierdza były operator wyrzutni Buk ukraińskiej armii. Z tego powodu radar jest włączany podczas ataku na nie więcej niż na 40 sekund. Jeszcze bardziej sytuację komplikuje to, że radar systemu Buk nie jest w stanie zidentyfikować typu namierzonego samolotu. Myśliwiec? Samolot pasażerski? Operator wyrzutni wie tylko, czy zbliża się przyjaciel, czy wróg. Przyjaciel to samolot własnych sił powietrznych. Każdy inny samolot to wróg. Pasażerskie maszyny, takie jak MH17, oznaczane są jako nieprzyjacielskie.
System Buk ma precyzyjny cel taktyczny: ochronę jednostek pancernych. – Rosyjskie czołgi przemieszczają się wyłącznie w towarzystwie wyrzutni Buk – twierdzi Smid. Czy czołgi były we wschodniej Ukrainie? Tak, 13 czerwca, miesiąc przed katastrofą MH17, Departament Stanu USA powiadomił, że rosyjskie jednostki pancerne przekroczyły granicę z Ukrainą i były widziane w miasteczku Śnieżne we wschodniej Ukrainie. Z kolei NATO opublikowało zdjęcia czołgów bez oznaczeń przynależności państwowej w tym ukraińskim mieście. Rosja zaprzeczyła obecności swoich wojsk na Ukrainie. Przez następne tygodnie konflikt się nasilał. Ukraińskie lotnictwo atakowało czołgi na terytorium kontrolowanym przez separatystów i zmusiło ich do odwrotu. Ale również poniosło straty: 12 lipca na wschodzie został zestrzelony helikopter, dwa dni później podobny los spotkał wojskowy samolot transportowy An-26. Jeszcze dwa dni później zostały strącone dwa myśliwce Su-25.
Ukraińskie siły powietrzne mają też myśliwce MiG-29, które mogą latać na wysokości 18 km. Jednak, by przeprowadzić uderzenie, zniżają się do pułapu bojowego. Załoga wyrzutni Buk ryzykuje więc życie, jeśli nie zaatakuje schodzącego do ataku samolotu na większej wysokości. Z kolei lotnictwo cywilne daje pilotom ukraińskich myśliwców cenne sekundy w walce o życie z wyrzutniami Buk. Potrafią oni ukryć się pod lecącym pasażerskim odrzutowcem tak, że załoga ani pasażerowie nie wiedzą o ich obecności. Każdy operator wyrzutni Buk, który namierza myśliwiec z ziemi, ryzykuje zestrzelenie pasażerskiego samolotu.
Rzecznik Rady Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy powiedział, że 17 lipca Ukraina nie przeprowadzała lotów samolotów bojowych. Na pytania o loty pasażerskie nie odpowiedział.
Wieczorem w dniu katastrofy MH17 rosyjski prezydent Władimir Putin wystąpił w telewizji: obarczył Kijów odpowiedzialnością za tragedię i polecił rosyjskim władzom zebranie „obiektywnych informacji” na jej temat. Już cztery dni później gen. Andriej Kartapołow, zastępca szefa sztabu generalnego, przedstawił je podczas transmitowanej na żywo konferencji prasowej. Siedząc pod wielkim ekranem, demonstrował mapy, tabele i zdjęcia. Kartapołow przedstawił dwa scenariusze zestrzelenia MH17. To stara zasada propagandowa: zmieszać prawdę z tyloma prawdopodobnymi wersjami, że nawet najbardziej absurdalny wariant wydaje się prawdopodobny.
Scenariusz pierwszy: MH17 mógł zboczyć z kursu i znaleźć się w odległości mniejszej niż 3 km od ukraińskiego myśliwca. Ten myśliwiec mógł wystrzelić rakietę. Jednak to mało prawdopodobny scenariusz – raport OOV nie wspomina o żadnym myśliwcu w pobliżu MH17. Eksperci w dziedzinie walki powietrznej, z którymi rozmawiali dziennikarze CORRECT!V, są zgodni co do tego, że rakieta, która trafiła pasażerski samolot, została wystrzelona z ziemi.
Scenariusz drugi: rakietę wystrzeliła ukraińska bateria Buk znajdująca się niedaleko wsi Zaroszczenśke. Kartapołow twierdzi, że na zdjęciach satelitarnych zrobionych 17 lipca widać dwie wyrzutnie Buk, z których jedna mogła odpalić rakietę. Pojechaliśmy to sprawdzić.
Nieoznakowany konwój
Podczas odpalenia rakiety systemu Buk słychać huk. Wystrzał jest ogłuszający, według badania Stowarzyszenia Rosyjskich Inżynierów towarzyszy mu „znaczny szum zarówno podczas startu, jak i lotu rakiety”. Rupert Smid opisuje to tak: wybuch, długi świszczący dźwięk, głośny huk i kolejny wybuch w powietrzu. Rakieta wystrzeliwana jest z ognioodpornego kontenera startowego i zostawia na ziemi widoczne wypalone ślady; sama wyrzutnia pozostawia ślady identyczne z czołgiem. Czy mieszkańcy Zaroszczenśke coś widzieli lub słyszeli?
Wschodnia Ukraina, koniec października. Wyjeżdżamy z Doniecka, twierdzy separatystów. Strach przed wojną sparaliżował miasto. Centra handlowe pozamykane lub splądrowane. Banki zamknięte, w bankomatach nie ma gotówki. Ulice wyludniają się przed zapadnięciem zmroku. Mimo zawieszenia broni słychać odgłosy walki o lotnisko.
Zaroszczenśke znajduje się ok. 50 km na wschód od Doniecka, przy drodze N21. Droga łączy Donieck i Ługańsk, dwa największe miasta opanowane przez separatystów i jest przez nich kontrolowana. To mała wioska. Niewysokie domki wzdłuż dwóch ulic, za nimi ścieżka widoczna na zdjęciach satelitarnych pokazanych w lipcu przez rosyjskie ministerstwo obrony. Na gliniastej ścieżce widać ślady, które mógł zostawić czołg. W dwóch miejscach wgłębienia – musiało tu stać coś ciężkiego. Jednak na zarośniętym polu nie widać żadnych śladów wystrzału rakiety.
Nie będziemy podawać imion mieszkańców wsi. Niedaleko pola w niewielkim domku mieszka 70-letnia kobieta. 17 lipca nie zauważyła niczego niezwykłego. Żadnych hałasów, żadnych podejrzanych pojazdów. Na pewno nikogo z armii ukraińskiej. – Ukraińców tu nie było, boją się zapuszczać się w te strony – mówi. Jest zwolenniczką separatystów. Inni mieszkańcy wsi zbierają się na ulicy. Nikt niczego nie widział, niczego nie słyszał. 17 lipca 2014 r. nie wystrzelono stąd żadnej rakiety systemu Buk. Na pewno nie przez armię ukraińską. Okolicę kontrolują separatyści.
Tu ją wystrzelili
Istnieje drugi trop odkryty przez międzynarodowy dziennikarski zespół śledczy. Na czele grupy Bellingcat.com stoi młody dziennikarz Eliot Higgins. Jego metoda polega na skrupulatnym badaniu śladów, które wydarzenie pozostawia w internecie: zdjęcia, filmiki, posty na portalach społecznościowych. Higgins dowiódł, że badanie otchłani internetu może dostarczyć zadziwiających informacji. Zespołowi Bellingcat udało się m.in. odkryć tajne dostawy broni do Syrii i odtworzyć przebieg ataku gazowego.
Wyrzutnia Buk to potężny pojazd. Ktoś na pewno zwróci na nią uwagę. 17 lipca, w dniu katastrofy, wyrzutnia znajduje się na drodze N21. Wyjeżdża z Doniecka późnym rankiem. Znajduje się na ciężarówce-lawecie z białą kabiną; fotograf francuskiego magazynu „Paris Match” zrobił jej zdjęcie z przejeżdżającego samochodu. Był bardzo blisko: na zdjęciu widać porysowany bok wyrzutni i część zamalowanego numeru identyfikacyjnego. Na boku ciężarówki widać numer telefonu. Należy do wypożyczalni samochodów ciężarowych z Doniecka. Właściciel powiedział później, że pojazd został skradziony w czerwcu przez separatystów. Ciężarówka z wyrzutnią jedzie dalej. W miasteczku Zuhres znów ją sfotografowano. Trochę później jej zdjęcie zrobił przechodzień koło stacji benzynowej w Torezie. W końcu ciężarówka dotarła do górniczego miasteczka Śnieżne. Tu Buk zjechał z lawety; zdjęcie pokazuje jadący przez miasto pojazd opancerzony z czterema rakietami.
Śledczy CORRECT!V porównali zdjęcia z sieci z miejscami, gdzie fotografie miały być zrobione. Zdjęcia są autentyczne. Nie ma wątpliwości: po południu 17 lipca 2014 r. wyrzutnia Buk zajęła pozycję w niewielkim górniczym miasteczku Śnieżne na terytorium kontrolowanym przez prorosyjskich separatystów.
Śledczy Bellingcat.com ustalili pochodzenie wyrzutni. Każdy Buk ma unikatowy numer identyfikacyjny. W oparciu o zdjęcia opublikowane w internecie dziennikarze odkryli, że wyrzutnia z numerem 3*2 (* zastępuje cyfrę numeru, której nie da się odczytać) została sfotografowana również w czerwcu, kiedy towarzyszyła konwojowi rosyjskich czołgów podążającemu z Kurska w stronę ukraińskiej granicy. 17 lipca fotograf „Paris Match” zrobił zdjęcie tej samej wyrzutni na wschodzie Ukrainy, tym razem z zamalowanym numerem. Śledczy Bellingcat .com wyciągnęli wnioski w oparciu o analizę zdjęć zrobionych w Rosji i na Ukrainie. Wgniecenia i zarysowania na wyrzutni są identyczne. Konwój był częścią dywizjonu wysłanego z rosyjskiej 53 Brygady Obrony Powietrznej z Kurska. Pod koniec czerwca konwój dotarł do granicy z Ukrainą.
Istnieją inne ciekawe fakty. Sierżant 53 Brygady, użytkownik sieci społecznościowych, opublikował wiele zdjęć w serwisie VKontaktie, rosyjskim klonie Facebooka. Sierżant to Iwan Krasnoproszyn. Wśród fotografii jest zdjęcie dokumentu o zwolnieniu z armii w połowie czerwca. Na zdjęciu dziennika jego drużyny są nazwiska żołnierzy, którzy stawiali się na wieczorny apel. Numer jeden – sierżant Krasnoproszyn, za nim 13 nazwisk szeregowych. Ostatni zapis został zrobiony 13 czerwca. Potem przy nazwisku sierżanta Krasnoproszyna widnieje odręczny dopisek: „Zwolniony w związku z zakończeniem służby zgodnie z rozkazem (nieczytelne)”. Według dziennika drużyny Krasnoproszyn nie był jedynym żołnierzem tej jednostki zwolnionym ze służby tego dnia. Takie zwolnienia są podejrzane. Rosyjski Komitet Matek Żołnierzy zawiadomił, że wielu żołnierzy musiało podpisać dokumenty o zwolnieniu z armii przed wysłaniem na Ukrainę.
W połowie czerwca, kilka dni po zwolnieniu Krasnoproszyna i jego towarzyszy, długi konwój 53 Brygady Obrony Powietrznej wyruszył w stronę Ukrainy. Znowu ktoś opublikował zdjęcie w sieci społecznościowej. Ponownie widzimy wyrzutnię o numerze 3*2. Nie ulega więc wątpliwości, że to właśnie rosyjska 53 Brygada Obrony Powietrznej z Kurska zajęła pozycje w Śnieżnym we wschodniej Ukrainie fatalnego popołudnia.
Śnieżne, listopad. Asfalt zniszczony przez gąsienice czołgów. Ślady są wszędzie: na placu przed supermarketem, na głównej ulicy, w niedużych uliczkach. Miasto od kwietnia jest kontrolowane przez separatystów. Śladów nie mogły zostawić ukraińskie czołgi.
15 lipca 2014 r. – dwa dni przed zestrzeleniem MH17 – był nieszczęśliwym dniem dla Śnieżnego. O świcie rakieta trafiła i zniszczyła blok mieszkalny. Zginęło ponad 10 osób. Czy rakieta była wycelowana w czołgi?
Restauracja ormiańska obok supermarketu. Wszystko jest czerwone: tapeta, obrusy i krzesła, zasłony są zaciągnięte. Do sali wchodzi Ołeksandr Bondarenko. To dowódca separatystów w Śnieżnym. – Jestem górnikiem – przedstawia się, ma mocny uścisk ręki i spokojny głos. Do początku czerwca pracował jako inżynier w jednej z kopalni.
Bondarenko przyznaje, że w mieście były rosyjskie czołgi. Z naszych ustaleń wynika, że musiały im towarzyszyć wyrzutnie Buk, tak zresztą nakazuje to rosyjska doktryna wojenna. A Bondarenko opowiada, że separatyści zainstalowali systemy obrony przeciwlotniczej na północ od miasta. To ważna informacja. Potwierdza ją zdjęcie satelitarne kiepskiej jakości opublikowane na stronie Facebooka amerykańskiej ambasady w Kijowie. Na nim znajduje się strefa na północ od Śnieżnego – w tym pole, z którego miała być wystrzelona rakieta w stronę MH17.
Pole od dawna nie było uprawiane. Widać kilka butelek po piwie. W niektórych miejscach ziemia jest ciemniejsza. Na polu widać szerokie koleiny, za szerokie dla traktora. Musiał je zostawić pojazd gąsienicowy z szerokim rozstawem osi.
Osada przy torach kolejowych składa się z niewysokich domów o płaskich dachach ogrodzonych płotem lub murem. Na początku nie widać nikogo z mieszkańców, a jeśli ktoś się pojawia, szybko idzie dalej. Ludzie się boją. – Zabiją mnie, jeśli coś powiem – mówi jeden mężczyzna. Kobieta z córką mieszka niedaleko torów. 17 lipca była w domu. – Słyszałam huk – opowiada, potem wpadł do niej sąsiad i powiedział, że został zestrzelony samolot. – Widzieliśmy dym – dodaje. Nie chce odpowiadać na dalsze pytania.
Długo pukamy do innych drzwi i w końcu otwiera starszy mężczyzna, który zgadza się na rozmowę. Mówi, że 17 lipca nie było go we wsi, a kiedy wrócił, dach jego domu był zniszczony – tego dnia zniszczeniu uległy też domy jego sąsiadów. Dlatego tu każdy dobrze pamięta 17 lipca 2014 r. Obok przechodzą dwie kobiety i dwaj mężczyźni. Zaczyna się rozmowa. Kobieta opowiada: „Samolot tu przeleciał, choć nie mamy pewności, czy to był samolot. Słyszeliśmy coś, długi dźwięk, potem huk”. Wibrujący, bardzo długi świszczący dźwięk. Inna kobieta widziała „gęsty dym” i „słyszała wybuch”.
Kolejna wizyta, dwa dni później. Znowu długo pukamy i w końcu ktoś otwiera drzwi. – Jesteś szpiegiem? – słyszymy pytanie. W sierpniu mężczyzna uciekł z wioski z powodu wojny. Ale 17 lipca był tu. Najpierw się waha. Potem zaczyna mówić: „Zestrzelili go. Rakieta wyleciała stąd. Widzieliśmy, jak leciała”. Pokazuje w stronę nasypu kolejowego. Opowiada, że jego kolega zauważył rakiety wcześniej. – Zadzwonił do mnie i powiedział, że jest tu ta dziwna maszyna z czterema rakietami – mówi. Spytany o wielki huk, wyjaśnia: „Rakieta została wystrzelona stamtąd”. Kiedy pytamy, kto mógł oddać strzał, rosyjscy żołnierze czy separatyści, śmieje się. – Jaki górnik potrafi wystrzelić rakietę? Nie, to byli profesjonaliści. Myślisz, że chodzę tu i rakiety odpalam? – dodaje.
Ten świadek dopełnia obraz: samolot pasażerski został strącony przez rakietę systemu Buk M1, wystrzeloną przez żołnierzy 53 Brygady Obrony Powietrznej z Kurska, którzy byli w Śnieżnym bez oznaczeń przynależności państwowej.
Kto wydał rozkaz
Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Kto wydał rozkaz strzału? Rosyjski oficer? Dowódca separatystów?
Wieczorem 17 lipca, kiedy media informują o strąconym samolocie, nakręcono filmik, na którym widać wyrzutnię systemu Buk. Wyrzutnia jest przewożona na lawecie z białą kabiną. Przejeżdża obok billboardu z reklamą ukraińskiego dilera samochodowego „Bohdan”. Wyrzutnia nie jest przykryta. Brakuje jednej rakiety. Ten filmik jest ważny, ponieważ wszystkie strony – nawet Rosjanie – przyznają, że jest autentyczny.
Generał Kartapołow pokazał wziętą z niego stopklatkę na konferencji prasowej w lipcu i powiedział, że film został zrobiony w ukraińskim Krasnoarmijśk. Miasto było wtedy pod kontrolą ukraińskiej armii. Kartapołow potwierdził, że na wyrzutni brakuje jednej rakiety. Dla niego był to dowód na to, że winni są Ukraińcy.
Ale kiedy Bellingcat.com zbadało stopklatkę pokazaną przez Rosjan, odkryło, że do kadru została dodana ramka z napisem: przy powiększeniu widać ogłoszenie dilera samochodów z adresem w Krasnoarmijśku. A więc rosyjski generał zaprezentował fotomontaż. Ale mówiąc, że zdjęcie wyrzutni było zrobione niedaleko miejsca wystrzału i niedługo po wystrzale, Kartapołow potwierdził autentyczność wielu innych zdjęć pokazujących wyrzutnię na lawecie z białą kabiną. 17 lipca, na drodze N21, na terytorium kontrolowanym przez separatystów.
Film przedstawiający wyrzutnię z brakującą rakietą został w rzeczywistości zrobiony w Ługańsku, gdzie kończy się droga N21 – między miejscem wystrzału rakiety a rosyjską granicą. Śledczy CORRECT!V pojechali w listopadzie na rozdroże w Ługańsku i mogą potwierdzić: to jest to samo miejsce. Nawet reklama dilera „Bohdan” nadal stoi, tylko jest uszkodzona. Podsumowując: po zestrzeleniu MH17 wyrzutnia systemu Buk z brakującą jedną rakietą została przewieziona ze Śnieżnego w stronę rosyjskiej granicy.
Spotkanie z wpływowym dowódcą separatystów Ołeksandrem Chodakowskim. Niedługo po 17 lipca opowiedział on agencji Reuters, że w dniu zestrzelenia samolotu separatyści mieli system przeciwlotniczy Buk. Tuż po publikacji zaprzeczył, twierdząc, że został mylnie zacytowany. Co powiedział naprawdę?
Jest noc, Chodakowski jedzie dużą terenówką po ciemnym Doniecku. Dowodzi batalionem Wostok; 42-latek jest dumny z tego, że jest jedną z kluczowych figur w armii separatystów. O tej porze ulice Doniecka są puste, mieszkańcy boją się wychodzić. Dociska pedał gazu. Obok siedzi uzbrojony po zęby ochroniarz. W trakcie jazdy załatwia przez radio sprawę z ukraińską armią. Jeden z jego podwładnych musi pojechać na pogrzeb ojca na ukraińskim terytorium i potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa. Chodakowski kiedyś służył w ukraińskim wywiadzie. Jest specjalistą służb antyterrorystycznych i nadal ma wielu przyjaciół po drugiej stronie. Ukraińcy lubią interesy, chce, żeby reporter to zanotował.
Mówi, że czyta Kierkegaarda, i cytuje Schopenhauera. Jest kimś w rodzaju wschodnioukraińskiego Wallensteina. – To, czego potrzebujemy, kradniemy – mówi. Jak ciężarówkę z lawetą z białą kabiną? Potem Chodakowski ogłasza: „Wiem na pewno, że milicja ludowa nie zestrzeliła boeinga”. Zadaję pytanie za pytaniem, ale on unika jednoznacznych odpowiedzi. Ale przyznaje dwie rzeczy: rakieta, która trafiła MH17, została wystrzelona z okolic Śnieżnego – ale nie przez separatystów. I że separatyści nie potrafią obsługiwać skomplikowanych systemów, takich jak Buk.
Spróbujmy teraz zrobić niemożliwe – ustalić, który rosyjski oficer wydał rozkaz wystrzelenia rakiety.
Kursk, grudzień 2014 r. 53 Brygada Obrony Powietrznej stacjonuje w sosnowym lesie na wschód od miasta. Mży deszczyk, zima jest łagodna. Ludzie są zatroskani, niepokoi ich spadek kursu rubla. Jeden przedsiębiorca pomaga skontaktować się z przedstawicielem administracji miasta; jeśli ktoś coś wie o przemieszczaniu się baterii wyrzutni, to on i jego koledzy.
Spotykamy się z Siergiejem – imię nie jest prawdziwe – w prawie pustej restauracji. Mówimy szeptem. Milkniemy, kiedy do stolika podchodzi kelnerka, ale dostajemy pozwolenie na nagranie rozmowy.
Przez dłuższy czas mówi o pracy, byłych kolegach, brygadzie obrony powietrznej. Nagle przypomina sobie coś niezwykłego. „Wiecie, znam wielu pilotów myśliwców i wiem od nich, że w rosyjskich siłach powietrznych istnieje tradycja: świętują sukcesy wojenne, wykonując w powietrzu ryzykowne akrobacje”.
17 lipca wyjrzał przez okno i zobaczył coś niewiarygodnego. „Rosyjski myśliwiec Su robił w powietrzu szalone rzeczy. Pilot wykonywał najbardziej ryzykowne figury. To było wspaniałe”. Siergiej patrzył i patrzył na powietrzne akrobacje. – Pomyślałem, że mają powód do świętowania – kontynuuje. Niedługo potem usłyszał w telewizji o strąconym MH17. – Byłem zszokowany. Czy to zbieg okoliczności? Nie umiem powiedzieć. Tłum. IC