Protesty nie mają wielkich szans na sukces, bo władze w Pekinie nie mogą sobie pozwolić na ustępstwa. Mogłyby one wywołać falę podobnych żądań ze strony mniejszości etnicznych
Prodemokratyczne demonstracje w Hongkongu wybuchły w wyjątkowo niefortunnym dla Pekinu terminie – na cztery dni przed przypadającą dziś 65. rocznicą proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej, która to data jest świętem narodowym. Dla Pekinu nie ma dobrego scenariusza wyjścia z tej sytuacji, ale to Hongkong ma więcej do stracenia – od relatywnie dużego obszaru swobód do pozycji jednego z najważniejszych centrów finansowych świata.
Bezpośrednią przyczyną protestów w Hongkongu – najpoważniejszych od czasu, gdy w 1997 r. to terytorium wróciło pod zwierzchnictwo Chin – była sierpniowa decyzja Pekinu o tym, że w wyborach szefa lokalnych władz będą mogli uczestniczyć tylko kandydaci zatwierdzeni przez 1200-osobowy komitet. To właśnie ciało – w większości propekińskie – dotychczas powoływało szefa administracji, więc formalnie jest to pewien postęp, ale ponieważ ustawa zasadnicza mówi, że docelowo powinien być on wybierany w demokratycznych wyborach, spora część mieszkańców wyspy poczuła się oszukana.
A ponieważ w Hongkongu funkcjonuje wolność prasy i zgromadzeń, zorganizowanie i rozprzestrzenianie się manifestacji nie było trudne. Zgodnie z umową z Brytyjczykami do 2047 r. terytorium to ma wszak zachować autonomię we wszystkich dziedzinach poza sprawami zagranicznymi i obroną. Wczoraj – mimo apeli obecnego szefa administracji Leung Chun-yinga – centrum Hongkongu znowu blokowane było przez około 100 tys. demonstrantów z ruchu Occupy Central, choć dziś należy się spodziewać jeszcze liczniejszych protestów.
Szanse na to, że Pekin ustąpi przed żądaniami protestujących, nie są wielkie, bo ChRL zbyt dużo w takim wypadku ryzykuje. Ustępstwo wywołałoby falę podobnych żądań ze strony mniejszości etnicznych i różnych grup społecznych, co mogłoby zachwiać całym ustrojem. Dlatego – o ile protestujący sami się nie rozejdą – Pekin prędzej się zdecyduje na stłumienie demonstracji niż ulegnięcie im. Pytanie, czy zrobiłby to za pośrednictwem hongkońskiej administracji, czy też przy użyciu sił zewnętrznych, oraz czy po ewentualnym stłumieniu protestów terytorium zachowałoby jakąś cząstkę autonomii.
– Problem, który powstał w Hongkongu, powinien zostać rozwiązany przez naszą policję. Nie potrzebujemy do tego chińskiej armii – mówił wczoraj Leung. O ile można zakładać, że stłumienie protestów nie wywołałoby poważniejszej – poza słownym oburzeniem – reakcji świata, nie znaczy to, że Pekin w ten sposób rozwiązałby problem. Celem władz pozostaje budowa Wielkich Chin, czyli integracja z kontynentem Hongkongu, Makau i Tajwanu. Fiasko zastosowanego wobec Hongkongu modelu „jeden kraj – dwa systemy” z pewnością będzie przestrogą dla Tajwanu, któremu Pekin gotowy jest zaproponować podobne rozwiązanie.
Nie jest też tak, że 7,2-milionowa ludność Hongkongu w całości popiera demonstrantów. Większość mieszkańców, w tym wpływowa elita gospodarcza, jest przeciwna konfrontacji w Pekinem.
– Ruch Occupy Central nas niepokoi. Dla takiego małego terytorium jak Hongkong dobry klimat dla biznesu i rządy prawa są kluczowymi sprawami. Wszystko, co grozi destabilizacją, jest w ostatecznym rozrachunku wbrew interesom Hongkongu – powiedział stacji CNBC John Slosar, szef azjatyckiego oddziału koncernu Swire, zajmującego się m.in. frachtem morskim.
Jak podała wczoraj chińska telewizja, kilkudniowe protesty kosztowały do tej pory gospodarkę Hongkongu równowartość 5,2 mld dolarów amerykańskich. Zaniepokojenie powoli widać również wśród inwestorów. Wczoraj główny indeks hongkońskiej giełdy spadł do poziomu najniższego od trzech miesięcy, a przez cały wrzesień jego wartość zmniejszyła się o 7,3 proc., co oznacza najgorszy miesiąc od maja 2012 r. A ma to znaczenie znacznie większe niż tylko lokalne – Hongkong jest szóstą co do wielkości giełdą na świecie (drugą w Azji) i szóstym największym rynkiem walutowym.
Tę pozycję osiągnął m.in. dzięki bardzo przyjaznym warunkom prowadzenia biznesu oraz braku kontroli przepływu kapitału. Jeśli protesty będą kontynuowane, a władze w którymś momencie zdecydują się na ich rozpędzenie i zlikwidowanie autonomii, siłą rzeczy odbije się to na pozycji Hongkongu jako globalnego centrum finansowego. Choć jednak władzom w Pekinie zależy na sukcesie finansowym tego terytorium, bo przekłada się on na resztę kraju, to najbardziej zależy im na własnym przetrwaniu.
37 777 dol. tyle w 2013 r. wynosił w Hongkongu PKB na jednego mieszkańca
6747 dol. tyle wyniósł wówczas PKB na mieszkańca Chin
1 miejsce Hongkongu w światowym rankingu wolności gospodarczej. Pozycję lidera Hongkong utrzymuje od powstania rankingu w 1995 r.