Mieli bić pałkami, pięściami, razić paralizatorem, polewać wodą, zaklejać usta taśmą - tak "Gazeta Wyborcza" opisuje tortury, jakie mieli stosować wobec zatrzymanych policjanci z Siedlec.

Dziennikarz "Gazety Wyborczej" dotarł do zeznań trzech młodych mężczyzn zatrzymanych za napad na jubilera. Wynika z nich, że policjanci mieli stosować wobec nich tortury.

Mariusz M. zeznał między innymi, że przed wejściem do policyjnego auta "dostał łokciem w twarz" od jednego z funkcjonariuszy i został porażony paralizatorem. "Funkcjonariusz z blizną na ręce był głównym moim oprawcą, raził mnie paralizatorem, bił pałką po głowie i po uszach, deptał po głowie. Kiedy inny policjant bił pałką po piętach, on zasłaniał mi usta ręką, żebym nie krzyczał. To ten policjant zdjął mi spodenki do kolan, polał moje genitalia wodą, straszył, że jeżeli się nie przyznam, to pojadę do lasu. Mówił, że będę przesłuchiwany jak w Guantanamo (...)" - mówił Mariusz M.

Inni aresztowani mieli być torturowani w podobny sposób - policjanci przypalali też ich papierosami i razili po stopach paralizatorem, a podczas bicia usta zaklejano im taśmą.

Zeznania zatrzymanych to nie jedyne dowody, jakimi dysponuje prokuratura. Dwóch aresztowanych rozpoznało na zdjęciach policjantów, którzy mieli ich torturować, szczegółowo opisali też pomieszczenia, w których byli przesłuchiwani. Co więcej, mężczyźni poddali się obdukcji lekarskiej, która potwierdziła obrażenia po biciu i ślady po użyciu paralizatora.

Jak donosi "Gazeta Wyborcza", sprawa i tak nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby jeden z przesłuchiwanych mężczyzn nie popełnił samobójstwa. Jego rodzice zgłosili sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - są przekonani, że maltretowanie przez policjantów przyczyniło się do śmierci syna.

Polska prokuratura postawiła z kolei zarzuty naczelnikowi Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Siedlcach i czterem jego podwładnym. Grozi im od roku do dziesięciu lat więzienia za "przemoc, groźbę bezprawną, znęcanie się" w celu uzyskania zeznań (art. 246 kk).

Tymczasem oskarżani o tortury policjanci ciągle pracują w siedleckiej komendzie. Po ujawnieniu całej sprawy byli tylko krótko zawieszeni. Ich przełożony przekonuje w "Gazecie Wyborczej", że to "wartościowi i oddani funkcjonariusze", a "przebieg ich służb był nienaganny".