Przepisy są jasne: piłkarze nie mogą w trakcie meczu manifestować politycznych poglądów. W praktyce bywa różnie – przekonaliśmy się o tym także w czasie rosyjskiego mundialu.
ikona lupy />
Magazyn DGP 13 lipca / Dziennik Gazeta Prawna
Kaliningrad, 22 czerwca, 52. minuta meczu Serbia – Szwajcaria na piłkarskich mistrzostwach świata. Granit Xhaka, mający kosowskie korzenie reprezentant Szwajcarii, po zdobyciu wyrównującego gola składa ręce w taki sposób, by symbolizowały dwugłowego albańskiego orła. Kontekst polityczny jest czytelny: zamieszkane przez Albańczyków Kosowo przed 10 laty ogłosiło oderwanie się od Serbii, która tego faktu jednak nie uznaje. W ostatniej minucie meczu zwycięską bramkę dla Szwajcarii strzela inny pochodzący z Kosowa piłkarz – Xherdan Shaqiri, po czym wykonuje dokładnie taki sam gest. Po meczu obaj tłumaczą, że było to zupełnie spontaniczne zachowanie, lecz Serbowie uznają to za prowokację i żądają ich ukarania. FIFA wszczęła postępowanie dyscyplinarne, lecz ostatecznie nie doszukała się prowokacji ani podburzania, co automatycznie skutkowałoby zawieszeniem na dwa kolejne mecze, a jedynie nałożyła na nich kary po 10 tys. franków szwajcarskich za niesportowe zachowanie.
Kilkanaście dni później komitet dyscyplinarny rozpatrywał podobną sprawę – tym razem przedmiotem badania było nagranie wideo zamieszczone przez Chorwata Domagoja Vidę, który bramkę zdobytą w zwycięskim ćwierćfinałowym meczu z Rosją zadedykował Ukrainie i opatrzył to używanym przez tamtejszych nacjonalistów okrzykiem „Chwała Ukrainie!”. Vida, który przez pięć lat grał w Dinamie Kijów, później tłumaczył, że to był żart i właściwie to lubi Rosjan, więc skończyło się jedynie na upomnieniu.

Hailowałem? Nie wiedziałem

Xhaka, Shaqiri i Vida nie są pierwszymi i zapewne nie ostatnimi piłkarzami przekazującymi po zdobyciu gola polityczne przesłanie. W 1997 r. w trakcie meczu Pucharu UEFA napastnik Liverpoolu Robbie Fowler – urodzony i wychowany w tym mieście – odsłonił T-shirt pod koszulką klubową, na którym wyraził swoją solidarność ze strajkującymi i zwalnianymi z pracy miejscowymi dokerami. Federacja ukarała go niewielką z dzisiejszej perspektywy grzywną będącą równowartością 900 funtów. Również w 1997 r. Cristiano Lucarelli w meczu młodzieżowej reprezentacji Włoch odsłonił T-shirt z portretem ikony radykalnej lewicy, Che Guevary. Nie został za to ukarany, ale przez następne kilka lat nie był powoływany do żadnej włoskiej drużyny narodowej.
Ten sam Lucarelli, grając później w Livorno, którego kibice mają radykalnie lewicowe poglądy, zdobywane bramki celebrował komunistycznym pozdrowieniem – uniesioną zaciśniętą pięścią. Równie wyrazisty w poglądach, choć po przeciwnej stronie politycznego spektrum, był inny Włoch Paolo Di Canio, który w 2006 r. w ligowym meczu Lazio – wspieranego przez kibiców sympatyzujących z prawicą – pozdrowił ich faszystowskim salutem. W tym przypadku nie obyło się bez kary finansowej i zawieszenia. Di Canio, deklarujący się jako sympatyk Benito Mussoliniego, potrafił jednak uargumentować swoje przekonania, czego nie można powiedzieć o pomocniku AEK Ateny Jorgosie Katidisie, który w 2013 r. gola celebrował nazistowskim salutem, po czym wyjaśniał, że nie wiedział, co on oznacza. Ta niewiedza kosztowała go 50 tys. euro kary, zawieszenie przez klub, a potem konieczność odejścia z niego i dożywotni zakaz występowania w reprezentacji Grecji. Podczas Pucharu Narodów Afryki w 2008 r. reprezentant Egiptu Mohamed Aboutreika odsłonił T-shirt z wyrazami solidarności dla mieszkańców Gazy, objętej wówczas izraelską blokadą. W tym przypadku skończyło się na żółtej kartce w czasie meczu, bo afrykańska konfederacja po rozpatrzeniu sprawy nie zdecydowała się na żadną dodatkową karę.
Znacznie poważniejsze konsekwencje miał gest czarnoskórego francuskiego piłkarza Nicolasa Anelki podczas jego krótkiej i niezbyt udanej gry w West Bromwich Albion w 2013 r. Po zdobyciu bramki wykonał on quenelle – gest wymyślony przez kontrowersyjnego komika Dieudonné M’bala M’balę, uznawany za symbol antysemityzmu. Anelka został ukarany przez angielską federację 80 tys. funtów grzywny, zawieszeniem na pięć meczów, a później został wyrzucony przez klub, z którym z kolei wskutek afery sponsor zerwał umowę, zaś swoje oburzenie wyrażali nawet prezydent i premier Francji, mówiąc przy okazji o konieczności zakazania quenelle. Z kolei na początku tego roku turecka federacja piłkarska ukarała grającego na co dzień w Niemczech Deniza Nakiego – Kurda z pochodzenia – trzyipółletnim zakazem gry w Turcji i grzywną w wysokości 72 tys. dolarów za to, że w mediach społecznościowych zachęcał do protestów przeciw tureckiej operacji wojskowej w zamieszkałym przez Kurdów syryjskim regionie Afrin.
Wybryki Katidisa czy Anelki były bezwzględnie głupie i nie można ich usprawiedliwić w żaden sposób, ale takie polityczne manifestacje jak Fowlera czy Aboutreiki – mimo że były łamaniem przepisów – łatwiej uznać za moralnie słuszne. A biorąc pod uwagę dużą siłę oddziaływania sportu, piłki nożnej w szczególności, być może byłby to sposób zmieniania świata na lepsze. Problem tylko w tym, że niemal zawsze druga strona również ma swoje moralnie uzasadnione racje.

Kwestia interpretacji

Teoretycznie wszystko jest jasne – boisko piłkarskie nie jest miejscem na manifestowanie poglądów politycznych ani nieoficjalnego prezentowania reklam. W obawie, że piłkarze zamienią się w słupy ogłoszeniowe – polityka była wówczas rzeczą wtórną – znowelizowano w 2002 r. art. 4 pkt 4 przepisów gry w piłkę nożną (opracowuje je FIFA we współpracy z czterema brytyjskimi federacjami pikarskimi). Stanowi on teraz że „na ubiorze nie mogą znajdować się żadne treści o charakterze politycznym, religijnym, osobistym lub oświadczenia czy ilustracje. Zawodnikom nie wolno odsłaniać bielizny, na której znajdują się treści polityczne, religijne, osobiste, slogany, oświadczenia, ilustracje lub treści reklamowe inne niż logo producenta”, zaś art. 12 pkt 3 w części o fetowaniu zdobycia bramki wśród sytuacji, w których zawodnik musi być ukarany napomnieniem, wyszczególnia wykonywanie prowokacyjnych, szyderczych, względnie podburzających gestów. Uzupełnieniem tego są Kodeks Dyscyplinarny FIFA, który precyzuje, jakie minimalne kary powinny być nałożone za m.in. wzniecanie przemocy i nienawiści, prowokowanie publiczności czy obrażanie kogoś w związku z rasą, kolorem skóry, językiem, religią czy pochodzeniem, oraz Kodeks Etyczny FIFA. Z tym że w żadnym z tych trzech dokumentów nie jest sprecyzowane, co jest manifestacją polityczną, a co nie jest, więc bywa to kwestią mocno subiektywną.
Żeby jeszcze skomplikować sytuację – przepisy gry w piłkę nożną są dokumentem uniwersalnym, obowiązującym wszystkich, ale wspomniany kodeks dyscyplinarny dotyczy tylko rozgrywek pod auspicjami FIFA, czyli np. mistrzostw świata we wszystkich kategoriach wiekowych i eliminacji do nich czy klubowych mistrzostw świata. W rozgrywkach kontynentalnych obowiązują regulacje dyscyplinarne ustalane przez daną konfederację, czyli w mistrzostwach Europy czy Lidze Mistrzów – przez UEFA, a w krajowych – przez poszczególne narodowe związki piłkarskie. UEFA jest bardziej precyzyjna w kwestii demonstracji politycznych niż FIFA, bo w swoim zbiorze zasad zabrania m.in. używania wydarzeń sportowych do manifestowania o charakterze innym niż sportowy czy wszelkiej formy ideologicznej, politycznej czy religijnej propagandy, choć to w dalszym ciągu zostawia pewien margines subiektywizmu w ocenie.
Tę odmienność interpretacji świetnie widać na przykładzie Pepa Guardioli – hiszpańskiego menedżera Manchesteru City. Po katalońskim referendum niepodległościowym jesienią zeszłego roku Guardiola – zwolennik secesji Katalonii – zaczął nosić w klapie marynarki małą żółtą wstążkę będącą symbolem solidarności z uwięzionymi katalońskimi politykami. Angielski związek piłkarski nie przyjął jego wyjaśnień, że wyraża on opinię osobistą, a nie polityczną, zaś noszenie żółtej wstążki niczym nie różni się od znaczka fundacji pomagającej chorym na raka, i ukarał go finansowo. Tymczasem UEFA nie dostrzegła w tym symbolu politycznego i w rozgrywkach Ligi Mistrzów Guardiola nie musiał zasłaniać wstążki. Ten sam angielski związek, a wraz z nim także szkocki i walijski, półtora roku temu spierały się z FIFA o maki będące w Wielkiej Brytanii i innych krajach Commonwealthu symbolem pamięci o żołnierzach poległych na froncie.
W weekend najbliższy rocznicy zakończenia I wojny światowej piłkarze na brytyjskich boiskach mają na koszulkach mały symboliczny kwiat maku. Jednak w 2016 r. w ten dzień nie były rozgrywane mecze ligowe, regulowane przez narodowe związki, lecz eliminacje do mistrzostw świata w Rosji i zbiegiem okoliczności Anglia grała ze Szkocją. Obie federacje zwróciły się do FIFA o zgodę na grę z czarnymi opaskami z symbolem maku, po czym gdy ta odmówiła, uznając to za manifestację polityczną, oświadczyły, że piłkarze założą je i tak, nawet gdyby związki miały zapłacić kary. Ostatecznie FIFA dała się przekonać, ale niesmak na Wyspach pozostał. Z drugiej strony nie wszyscy uważają, że w tym symbolu nie ma polityki. Irlandzki piłkarz James McClean, od kiedy zaczął grać w angielskich klubach, co roku odmawia noszenia maku, uzasadniając, że z jego punktu widzenia – osoby urodzonej i wychowanej w Derry, mieście ciężko doświadczonym w czasie konfliktu w Irlandii Północnej – byłoby to lekceważeniem pamięci ofiar tych wydarzeń.
Czasami jest to odmienność interpretacji, ale czasami zupełna selektywność w kwestii tego, co jest dopuszczalne, a co nie. Przykładem tego są różne inicjatywy przeciwko homofobii. Kilka lat temu organizacja Stonewall zaczęła zachęcać angielskie kluby piłkarskie, by w czasie jednej kolejki ligowej piłkarze zakładali tęczowe sznurowadła w ramach walki o równouprawnienie osób LGBT. Z czasem ta kampania rozszerzyła się też o opaski kapitańskie czy tęczowe flagi przed rozpoczęciem meczów oraz została podjęta w innych państwach. W 2017 r. kobieca reprezentacja USA wystąpiła w dwóch meczach z tęczowymi numerami na koszulkach, a w czerwcu tego roku takie same miały męskie reprezentacje USA i Irlandii podczas towarzyskiego meczu w Dublinie. Choć ewidentnie podpada to pod używanie wydarzeń sportowych do manifestowania o charakterze innym niż sportowym, ani FIFA, ani UEFA nie podejmują działań przeciwko takim akcjom. Które zresztą też mają swoje ofiary – czarnoskóra reprezentantka USA Jaelene Hinkle odmówiła w zeszłym roku gry w koszulkach z tęczowymi numerami z powodu przekonań religijnych, co w praktyce zakończyło jej karierę w drużynie narodowej.
Największym problemem jest jednak to, że FIFA za czasów Seppa Blattera, a jeszcze bardziej, od kiedy na początku 2016 r. władzę objął Gianni Infantino, stała się tak mocno uwikłana w niejasne układy biznesowe z politykami, że upominanie piłkarzy, by po strzeleniu bramki nie wykonywali przypadkiem żadnych politycznych gestów, jest czystą hipokryzją.