Hiszpański rząd chce usunąć ze stanowisk przywódców Katalonii i rozpisać nowe wybory w regionie.



W sobotę uruchomiono proces zawieszania autonomii Katalonii, by w ten sposób zapobiec secesji regionu. Trudno jednak przewidzieć, czy działania Madrytu będą skuteczne, bo władze w Barcelonie nie mają zamiaru się im podporządkowywać.
Po tym, jak szef władz katalońskich Carles Puigdemont odmówił wycofania się z zapowiedzi ogłoszenia deklaracji niepodległości, hiszpański premier Mariano Rajoy zdecydował się na ostatni prawny środek, który miał w ręku – odwołanie się do art. 155 konstytucji. Mówi on, że w sytuacji, gdy któryś z regionów działa na szkodę ogólnych interesów Hiszpanii, rząd może podjąć działania niezbędne, by zapewnić ich ochronę. Ale w związku z tym, że zapis jest bardzo ogólny, a w 39-letniej historii hiszpańskiej konstytucji nikt z niego nie korzystał, jest to wkraczanie na nieznane wody.
O tym, w jakim zakresie zawiesić katalońską autonomię, hiszpański rząd debatował w sobotę. Użycie art. 155 musi być jeszcze zatwierdzone przez Senat, ale jako że Partia Ludowa ma w nim bezwzględną większość, będzie to formalnością. Najprawdopodobniej Rajoy nie zdecyduje się – przynajmniej na razie – na użycie wszelkich środków. Po pierwsze dlatego, by nadmiernie represyjnymi działaniami nie napędzać poparcia secesjonistom, po drugie, bo dąży do maksymalnego konsensusu w tej sprawie w hiszpańskim parlamencie.
Premiera popiera centrowa partia Ciudadanos, która zresztą i tak wspiera mniejszościowy rząd, zaś główna partia opozycyjna, socjalistyczna PSOE też, ale z zastrzeżeniem, by art. 155 został użyty w możliwie niewielkim zakresie i na krótki czas.
Rząd w Madrycie planuje usunąć ze stanowiska Puigdemonta oraz innych członków katalońskich władz i w ciągu sześciu miesięcy rozpisać nowe wybory do regionalnego parlamentu, a do tego przejąć kontrolę nad katalońską policją oraz mediami publicznymi i być może nad finansami regionu. Nie będzie natomiast ingerował w pozostałe sprawy znajdujące się w kompetencji Generalitat de Catalunya, jak edukacja czy służba zdrowa.
W reakcji na decyzję Rajoya o odwołaniu się do art. 155 Puigdemont zapowiedział, że w nadchodzącym tygodniu zwróci się do katalońskiego parlamentu o zajęcie się deklaracją niepodległości. W sobotę w proteście przeciwko odebraniu autonomii na ulice Barcelony wyszło ok. 450 tys. osób.
Przedterminowe wybory, które teoretycznie dają szansę na osłabienie napięcia i wyjście z tej skomplikowanej sytuacji, też niosą za sobą pewne ryzyko. Popierająca koalicję rządową w Katalonii radykalnie lewicowa Partia Jedności Ludowej (CUP) już zasugerowała, że zbojkotuje wszelkie narzucone przez Madryt wybory. Jeśli inne proniepodległościowe ugrupowania zrobią to samo, trudno będzie mówić o legitymacji społecznej nowego parlamentu.
Ale bojkot to niejedyne niebezpieczeństwo. Puigdemont zapowiadał, że skutkiem odwołania się do art. 155 będzie proklamowanie niepodległości. Jeśli do tego dojdzie, katalońskie władze mogą potraktować styczniowe wybory jako elekcję członków zgromadzenia konstytucyjnego, którą miały przeprowadzić w późniejszym terminie. Nawet jeśli wszystkie partie wezmą w nich udział, to i tak wybory będą traktowane jako nieoficjalny plebiscyt w sprawie niepodległości. Jeżeli wygrają partie prosecesyjne, Madrytowi trudno będzie mówić o niereprezentatywności głosujących, tak jak to było w przypadku referendum z 1 października. Wówczas za oderwaniem się od Hiszpanii zagłosowało wprawdzie 90 proc. osób, ale frekwencja wyniosła tylko 43 proc.
Wybory będą traktowane jako nieoficjalny plebiscyt w sprawie niepodległości