Szampania to region w północno-wschodniej Francji, w którym każdy rolnik chciałby mieć swoją winnicę. Wtedy przestałby być rolnikiem i stałby się członkiem wyjątkowej kasty. Można by nawet powiedzieć, cytując popularny zwrot – nadzwyczajnej. Byłby bogaczem i producentem szampana, trunku z bąbelkami, na produkcję którego monopol ma tylko bogata Szampania. Szampanem nie są bowiem ani wina musujące, ani imitujące go crémanty, ani włoskie prosecco, ani tym bardziej swojskie Sowietskoje Igristoje.
Monopol i reglamentacja to słowa kluczowe we francuskiej kulturze i mentalności. O wszystkim powinno decydować państwo. Szampanii się udało. Po klęskach nieurodzaju na początku XX w. i latach głodu, gdzie bieda mocno dała się we znaki szampańskim rolnikom i winiarzom, w 1911 r. udało im się zastrzec nazwę trunku. Obecnie szampan jest produkowany wyłącznie w niewielkiej strefie winiarskiej (zone viticole) określonej w ustawie z 22 lipca 1927 r. I niech Amerykanie tylko spróbują gdzieś w Kalifornii produkować szampana! Coś takiego skończyłoby się wypowiedzeniem wojny przez Francję.
N ieszampańscy francuscy rolnicy nie są zadowoleni ani z cen, po jakich sprzedają swoje produkty rolne, ani z Unii Europejskiej, gdzie (póki co) swobodny przepływ towarów i usług sprawia, że muszą konkurować z producentami czy raczej rolnikami z Polski, Holandii i Niemiec. Francuscy rolnicy też chcieliby jakiejś reglamentacji. Tymczasem dystrybutorzy dyktują im ceny, a z mięsa, owoców i warzyw m.in. z Polski wytwarzane są produkty sprzedawane pod etykietami „made in France” czy „made in Europe”. Pod polskimi markami we francuskich supermarketach (niemieckich, portugalskich czy brytyjskich) figurują raczej tylko polskie pieczarki i ogórki. Jesteśmy w końcu pieczarkowym zagłębiem Europy, a cornichon polonais są we Francji cenione. I to by było na tyle.
Emmanuel Macron postanowił zatem pomóc francuskim rolnikom i ogłosił, że na początku 201 8 r . zadekretuje minimalne ceny, po jakich rolnicy będą sprzedawać swoje produkty, a cała branża rolnicza powinna zostać zrewolucjonizowana. – Rolnik powinien być w stanie utrzymać się z owoców swojej pracy – mówił w zeszłym tygodniu prezydent w podparyskim Rungis, gdzie znajduje się największy na świecie targ. Trudno odmówić mu racji. Ci, którzy najbardziej się napracują, czyli rolnicy, nie mają zbyt wiele zysku z owoców swojej pracy. 20 proc. z nich dysponuje miesięcznie dochodem w wysokości 350 euro. Śmietankę (finansową) spijają, jak wszędzie, masowi producenci żywności i handlarze. Przede wszystkim super- i hipermarkety. – Nie może być tak, że promocje wieprzowiny czy wołowiny w supermarketach, gdzie ceny ustalane są poniżej kosztów produkcji, zabijają konkurencję i wymuszają na rolnikach sprzedaż poniżej kosztów – podkreślał Macron, który chciałby odwrócić obecną logikę tworzenia cen. Tak, aby to rolnik je proponował. Aby marże handlowe zostały zmniejszone, a końcowy konsument w efekcie zapłacił więcej. Część Francuzów w imię patriotyzmu zakupowego jest na to gotowa. Jednak znacząca grupa, która liczy każde euro podczas codziennych zakupów – z pewnością nie. Nie jest to zresztą nowa koncepcja, bo już kilka lat temu zaproponowano supermarketom, aby umieszczały informacje przy cenach produktów: ile kosztowało wyprodukowanie tychże produktów. Plakietki jednak się nie pojawiły i skończyło się tylko na gadaniu.
C ała dyskusja o cenach produktów rolnych we Francji jest jednak bardzo istotna z punktu widzenia Polski. Jest to bowiem preludium do dyskusji o reformie wspólnej polityki rolnej w ramach UE, która – zdaniem wielu ekspertów i polityków – zostanie zmieniona już przy okazji tworzenia budżetu unijnego na kolejne lata. Można spodziewać się likwidacji lub znaczącego ograniczenia wspólnych dopłat bezpośrednich w zamian za tzw. renacjonalizację budżetów na rolnictwo, czego chciałaby m.in. Francja. W skrócie miałoby to polegać na przywróceniu dopłat do produkcji rolnej w wysokości i według reguł, o których samodzielnie decydowałyby państwa bez ingerencji Brukseli, np. pod pretekstem wspierania rolnictwa ekologicznego czy w regionach, gdzie uprawy są trudne, jak w Alpach. Dla bogatszych członków Unii dotowanie w ten sposób rolnictwa nie byłoby problemem, dla biedniejszych – już tak. Taka decyzja mogłaby skutkować innymi, równie poważnymi konsekwencjami, mianowicie przywróceniem barier handlowych w Unii czy w końcu likwidacją wspólnego rynku unijnego, gdzie biedniejsi nie byliby w stanie konkurować z dumpingowymi cenami produktów rolnych bogatszych państw. I jak tu zadekretować ceny, żeby wszystkim się opłacało, a wspólny rynek unijny jednak przetrwał? Wypijmy szampana (francuskiego) za wolną konkurencję i nowe możliwości otwierające się przed polskimi rolnikami przy okazji sztywnych, wyższych cen na francuskie produkty rolnicze być może już od przyszłego roku.