Niedawno Piotr Gontarczyk ujawnił w „Do Rzeczy” kolejną odsłonę działań młodego Wojciecha Jaruzelskiego, zaangażowanego w represjonowanie antykomunistycznej partyzantki. Czy ofiary tamtych represji – a raczej ich dzieci – mogłyby się dzisiaj domagać finansowego zadośćuczynienia od państwa czy też od wojska za tamte krzywdy? Niejedno dzieciństwo zostało zniszczone na skutek tortur, więzienia, śmierci taty czy dziadka (mamy lub babci)...
DGP
A proszę pomyśleć, że o takie odszkodowanie występuje rodzina, której los został boleśnie naznaczony przez zbrodnię patriotycznej, ale zagubionej w powojennej plątaninie partyzantki – nie każdy, którego dopadli żołnierze wyklęci, był kapusiem czy członkiem sowieckich formacji. Wojna partyzancka, zwłaszcza o cechach wojny domowej, zawsze i wszędzie owocuje krzywdą i nieprawością, nie samym bohaterstwem. Wśród rozstrzeliwanych bywali też bezrolni chłopi, którzy wzięli nadział ziemi, albo tacy, którzy uchodzili w okolicy za niepewnych.
Przed wielu laty stanęła w Polsce sprawa odszkodowań niemieckich za jedną z wojennych zbrodni – rozstrzeliwania bohaterskich obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku w 1939 r. Wina bezsporna. Pisałem wtedy (w niezapomnianym „Życiu”), że jestem przeciwko tym odszkodowaniom. Jakim przelewem bankowym można spłacać rachunek przelanej krwi? Prędzej rozumiałbym, że państwo polskie próbuje iść z pomocą potomkom poległych za polskie ideały. Niemieckie odszkodowania wydały mi się nie na miejscu.
Jak łatwo się domyślić, nie jestem entuzjastą pomysłu wystawiania Niemcom w 2017 r. rachunku za najazd i zniszczenie Polski kilka pokoleń temu. Przyjmuję do wiadomości, że przypieranie RFN do muru w tej sprawie może nam się opłacić w rozgrywce dyplomatycznej, to znaczy, że, hipotetycznie, załatwimy coś z sąsiadami pod stołem, a na wierzchu Polska nagle przestanie mówić o gotówce za gorliwe pustoszenie II RP. Nawet wówczas trzeba jednak pomyśleć, że po pierwsze, krew to krew, a po drugie – o puszce Pandory z porachunkami polsko-polskimi.