Prezydent USA Donald Trump podpisał wczoraj ustawę nakładającą sankcje na Rosję za mieszanie się w ubiegłoroczną kampanię prezydencką. Prawo wylądowało na prezydenckim biurku pod koniec ubiegłego tygodnia po tym, jak zostało przyjęte znaczącą większością głosów w obu izbach Kongresu.



Ustawa podnosi rangę dotychczas nałożonych sankcji, które były wprowadzane prezydenckim rozkazem wykonawczym; teraz sankcje stanowią element amerykańskiego porządku prawnego. Stanowi to również zabezpieczenie przed jednostronnym zniesieniem sankcji przez Trumpa, którego domniemana rusofilia budzi obawy wielu polityków. Teraz prezydent, jeśli będzie chciał znieść jakiekolwiek środki karne nałożone na Rosję, będzie musiał najpierw zapytać o zdanie Kongresu i dobrze uzasadnić swoją decyzję.
Podpisana przez Trumpa ustawa jest dotkliwa dla rosyjskiego sektora energetycznego. Dotychczas obowiązujące sankcje, wprowadzone pod koniec kadencji Baracka Obamy, zabraniały zachodnim firmom sprzedaży dóbr i usług, które mogłyby znaleźć zastosowanie w nowoczesnych projektach wydobywczych, czyli poszukiwaniu ropy w Arktyce czy wydobyciu z łupków. Teraz rozszerzono je również na podmioty, które prowadzą wspólnie z Rosjanami projekty poza granicami Rosji. Ustawa umożliwia Białemu Domowi nałożenie kar na przedsiębiorstwa inwestujące w nowoczesne projekty energetyczne z Rosjanami, w tym gazociągi. Ten zapis budzi kontrowersje w Europie ze względu na zaangażowanie firm z zachodu kontynentu w gazociąg Nord Stream 2.
Co ciekawe, Donald Trump nie podpisał ustawy od razu po tym, jak trafiła na jego biurko. Administracji nie podobał się zwłaszcza zapis krępujący prezydenta przy znoszeniu sankcji. Niepodpisanie ustawy wiązałoby się jednak z olbrzymim kosztem politycznym, biorąc pod uwagę mocne poparcie prawa przez obie główne siły polityczne USA. Moskwa zareagowała na ustawę, zanim jeszcze podpisał ją prezydent. W weekend Kreml nakazał Amerykanom zwolnić ponad 700 osób stanowiących personel dyplomatyczny USA w Rosji.