- Polska powinna grać na obu fortepianach. Nie wykorzystywać kontaktów z Waszyngtonem do postawienia się Europie, tylko skupić się na współpracy w zakresie bezpieczeństwa – dowodzi prof. Jadwiga Kiwerska.
Prof. Jadwiga Kiwerska, historyk z Instytutu Zachodniego w Poznaniu, specjalizująca się w stosunkach amerykańsko-europejskich / Dziennik Gazeta Prawna
Donald Trump różni się od swojego poprzednika, jeśli chodzi o poglądy na stosunki międzynarodowe. Jak Warszawa może budować relacje z Waszyngtonem?
Może wyjść naprzeciw oczekiwaniom nowego prezydenta. Pokazać, że można robić z nami interesy. Co zresztą już robimy, czy to w przypadku uzbrojenia, czy gazu.
Czyli starać się o pozycję ważnego klienta. Takiego, którego warto dopieścić.
Mamy ogromny atut, który trzeba wykorzystać. Przeznaczamy na obronność 2 proc. PKB. W wartościach bezwzględnych nie są to kwoty takie, jak chociażby niemieckie 1,2 proc. PKB. To jednak mogło sprawić, że Polska znalazła się na trasie jego wizyty na Starym Kontynencie.
Trump wydaje się być zwolennikiem biznesowego spojrzenia na relacje z zagranicą. Jeśli będziemy ważnym klientem, to czy możemy liczyć na wzajemność?
Z tym zastrzeżeniem, że wiele do Ameryki nie wyślemy. Wszak jednym z priorytetów Donalda Trumpa jest obniżenie deficytu handlowego w relacjach ze światem, zwłaszcza z Niemcami. Nawet jeśli będziemy wysyłać za Atlantyk nasze jabłka, to ile możemy ich sprzedać?
Na stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, bez względu na rządzącą tam administrację, zawsze kładła się cieniem asymetria między nami.
Musimy sobie uświadomić, że Polska jest na peryferiach amerykańskich priorytetów bezpieczeństwa. Mówił o tym już Jan Nowak-Jeziorański, którego trudno podejrzewać o antyamerykanizm. Nie jesteśmy w stanie odgrywać roli strategicznego partnera, bo ani nie mamy strategicznych surowców, ani strategicznego położenia, jak chociażby Korea Południowa czy Arabia Saudyjska.
Warszawa lubi się chwalić każdą formą kontaktu z Waszyngtonem – i nie jest to domena obecnego rządu.
Dla nas to zawsze będzie wielki sukces, gdy dobijemy się do drzwi w jakimś amerykańskim departamencie. Z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, kolokwialnie mówiąc, to jest małe miki. Ale z tego małego miki to my bardziej skorzystamy.
W jakim stopniu częstotliwość kontaktów na różnych szczeblach przekłada się na ogólny kierunek stosunków?
Kontakty personalne są bardzo ważne, ale nie można przeceniać ich znaczenia. To przykład z trochę innego poziomu, ale proszę pamiętać, że na początku między kanclerz Angelą Merkel a Barackiem Obamą kompletnie nie było chemii. A przecież kiedy poprzedni prezydent kończył urzędowanie, to podczas swojej pożegnalnej podróży po Europie powiedział, że nie miał lepszego i bardziej stabilnego sojusznika niż kanclerz Niemiec. Myślę, że taką lojalnością i odpowiedzialnością można wiele ugrać. Tyle że Donald Trump jest nietypowym prezydentem, nieprzewidywalnym.
Nie bez znaczenia jest jego stosunek do Europy.
On zdaje się postrzegać Unię Europejską nie jako strukturę stabilizującą, działającą na rzecz rozwoju Europy, ale jako konkurenta. To jest jeden z elementów charakteryzujących nową administrację.
W nowym milenium prezydenci USA nie za bardzo wiedzą, co zrobić z Europą. Francja i Niemcy postawiły się George’owi W. Bushowi w kwestii inwazji na Irak...
...a Barack Obama traktował Stary Kontynent bardzo pragmatycznie. Europa spadła z listy priorytetów. Kluczowe dla jego wczesnej polityki zagranicznej było unormowanie stosunków z Rosją, bo chciał posunąć do przodu kwestię rozbrojenia nuklearnego. Wszystko zmieniły aneksja Krymu i agresja na Ukrainę. Barack Obama z urzędu odchodził już jako wielki orędownik silnych więzi transatlantyckich.
Na ile stosunek poszczególnych administracji do Europy jest ważny z punktu widzenia naszych relacji z Ameryką?
Zmartwiłoby mnie, gdyby rząd na wizycie chciał ugrać coś w kontrze do Unii. Obawiam się, że skoro Donald Trump tak lekceważąco wypowiada się na jej temat, to będzie chciał budować dobre relacje z wybranymi państwami nie po to, żeby związać się z nimi gospodarczo, ale by osłabić struktury UE.
Było już tak, że nasze rządy chciały wykorzystać relacje z Waszyngtonem do umocnienia pozycji w Europie.
Koncepcja Warszawy jako pomostu między Waszyngtonem a Berlinem nie sprawdziła się. Oni sami doskonale się dogadają.
Starszy i silniejszy kolega robi wrażenie w każdej grupie.
Tyle że nie wiemy, czego można się po tym koledze spodziewać. Trump nawet w kwestiach polityki zagranicznej raz uważa tak, a potem na Twitterze oznajmia cos innego. Co więcej, nie wydaje się wielkim orędownikiem stałego elementu amerykańskiej polityki zagranicznej od lat, właściwie od prezydentury Thomasa Wilsona, a mianowicie poczucia posłannictwa dziejowego. Tego, że Ameryka ma wobec świata zobowiązania. Tak, kryły się za tym również interesy, ale było też trochę misji. Donald Trump nie odwołuje się nawet do takich pojęć, jak wspólnota wartości.
Jaką politykę wobec USA powinniśmy budować?
Chciałabym, żebyśmy pozostali przy strategii gry na dwóch fortepianach. Nie wykorzystywać kontaktów z Waszyngtonem do postawienia się Europie, tylko skupić się na współpracy w zakresie bezpieczeństwa. USA są i będą podstawą naszego bezpieczeństwa, a UE jest podstawą naszego rozwoju i stabilizacji. Jest to realistyczne podejście, uwzględnia asymetrię między nami.
Skoro panuje między nami asymetria, to w jakim stopniu powinniśmy stawiać na swoim i walczyć o własne interesy?
Na marginesie polityki względem USA prowadzonej przez rząd SLD – kiedy przystąpiliśmy do koalicji w Iraku, nie żądając niczego w zamian, „za wolność naszą i waszą” – Radosław Sikorski napisał tekst o tym, że nie ceni się partnera, który niczego nie żąda. Zwłaszcza w USA. To podejście zmieniło się za rządów Platformy, kiedy na stosunki z Ameryką spojrzano bardziej realistycznie. Czyli jeśli Stany Zjednoczone chcą budować na naszym terenie tarczę antyrakietową, to tylko w zamian za coś. Nie należy zapominać, że Barackowi Obamie było nie po drodze z nowym rządem w Warszawie. Były prezydent na szczycie w 2016 r. pogroził nam palcem. Oględnie, ale jednak pogroził. A dopóki zamieszkiwał w Białym Domu, to ministrowi Antoniemu Macierewiczowi nie udało się nigdy spotkać z szefem Departamentu Obrony, co wcześniej było nie do pomyślenia.