Miliony Turków głosują w niedzielę w referendum, by dokonać wyboru między wprowadzeniem w życie nowego system prezydenckiego - do czego namawia ich prezydent Recep Tayyip Erdogan - a zachowaniem tradycyjnej demokracji parlamentarnej.

"Zagłosowałam przeciw tej zmianie" – powiedziała PAP Irem, młoda kobieta opuszczająca punkt głosowania w dzielnicy Cihangir, która znajduje się w samym sercu Stambułu, niedaleko placu Taksim. "Nie mogę się zgodzić na to, aby cała nasza władza została skupiona w rękach jednej osoby. To byłoby przeciwko demokracji" - dodała. Towarzyszący jej mężczyzna powiedział, że też oddał głos na "nie".

"To bardzo ważny moment w historii Turcji. Nie jestem pewny, czy generalnie nasz naród zdaje sobie sprawę z tego, co się dzisiaj w naszym kraju dzieje. Wynik tego głosowania zadecyduje o całej naszej przyszłości" – powiedział mężczyzna.

Opisał kartę do głosowania w referendum. Są na niej napisane tylko dwa słowa: "evet" (czyli tak) i "hayir" (czyli nie). Brakuje pytania, na które jedno z tych dwóch słów miałoby być odpowiedzią.

"Wiem, to jest absolutnie nie do pojęcia, że nie zadano nam na tej karcie żadnego pytania. Całe to referendum jest od początku do końca jakąś okrutną zabawą. Czasem myślę, że jego wynik już dawno został przesądzony" – powiedział mężczyzna. I dodał: "Ale nie możemy się poddać".

Podobną opinię wyraziła elegancka starsza para, która także właśnie oddała głosy.

"Jesteśmy tu, bo jest to nasz obywatelski obowiązek. Tradycyjnie w tym sezonie (Wielkanoc) zawsze wyjeżdżamy zagranicę, aby spotkać się gdzieś w Europie z naszymi przyjaciółmi. Ale w tym roku odwołaliśmy nasze wakacje" – powiedziała kobieta, opierając się na lasce.

"Wielu z naszych znajomych także zmieniło swoje plany, tylko po to, żeby zagłosować. Nie mieliśmy innego wyjścia" – dorzucił jej mąż.

Cihangir jest dzielnicą zamieszkaną w większości przez turecką klasę średnią, często nieukrywającą swojego sprzeciwu wobec ambicji Erdogana. Hasan i jego żona, także właśnie wychodzący ze szkoły, gdzie odbywa się głosowanie, zagłosowali jednak za zmianą konstytucji.

Hasan, który jest dozorcą w kamienicy, powiedział, że głęboko podziwia Erdogana i wierzy, że turecki prezydent ma rację, kiedy nazywa swych przeciwników politycznych zdrajcami.

"Turcja jest potężnym państwem. Mamy wielu wrogów, którzy chcieliby nas osłabić. Nasz prezydent stoi na straży naszego bezpieczeństwa. Wskoczyłbym za niego w ogień" – powiedział Hasan.

Podobne nastroje panowały w innej stambulskiej dzielnicy Kasimpasa, gdzie 63 lata temu urodził się Erdogan. Mieszkańcy Kasimpasy są z reguły konserwatywni. Wiele kobiet nosi tradycyjne długie ciemne płaszcze i nakrywa głowy chustkami.

"Oczywiście, że powiedzieliśmy: tak" – powiedział PAP mężczyzna w średnim wieku, który przyszedł zagłosować z żoną, siostrą i szwagrem. Na pytanie, czy rzeczywiście wierzy, że Turcja potrzebuje zmiany konstytucji, mężczyzna wzruszył ramionami.

"Erdogan jest naszym bohaterem. Powiedział nam, że potrzebuje naszego poparcia. To nam wystarczy" - wyjaśnił.

Przechodząca obok grupa młodych ludzi nie zdradziła jak będą głosować. "Wolelibyśmy o tym nie mówić" – powiedziała jedna z dziewczyn.

Także wielu innych mieszkańców Kasimpasy nie chciało na ten temat rozmawiać.

Dużo większa otwartość panowała w Tarlabasi, gdzie mieszka wielu Kurdów.

"Oczywiście, że głosujemy przeciwko Erdoganowi i przeciwko jego autorytaryzmowi" – powiedział 25-letni Mehmet, który jest członkiem prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP).

We wszystkich punktach głosowania, które odwiedziła PAP, głosowanie przebiegało sprawnie. Od rana można było zauważyć bardzo stabilną frekwencję, która znacznie wzrosła około południa.

Jednak w biurze HDP w Tarlabasi, Haluk Agabeyoglu, który kieruje grupą partyjnych obserwatorów referendum w całym Stambule, powiedział PAP, że od rana otrzymuje raporty nt. naruszania zasad głosowania.

"Głównie słyszymy o przypadkach powtórnego oddawania głosów przez policjantów, którzy mają pilnować porządku w punktach głosowania" – powiedział Agabeyoglu.

"Ci policjanci mają dokument, który zezwala na głosowanie w innym miejscu, niż ich adres zameldowania i wykorzystują to do kilkakrotnego oddawania głosu, w kilku różnych miejscach. W Stambule mamy ponad 26 tysięcy punktów głosowania i tysiące policjantów oddelegowanych do ich pilnowania. Takie praktyki mogą poważnie wpłynąć na wynik referendum. Właśnie dyskutujemy z kolegami, co z tym fantem zrobić" - dodał.

Ze Stambułu Agnieszka Rakoczy (PAP)