Korpus prasowy mógł wrócić do kraju tą samą maszyną, którą przyleciał, tyle że parę godzin później. Nagłej potrzeby nie było. Warszawska prokuratura okręgowa bada, czy nie doszło do niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych w związku z organizacją przelotu delegacji rządowej z Londynu do Warszawy – poinformowało wczoraj Polskie Radio.
Zawiadomienie w tej sprawie złożyła Nowoczesna po artykule opisującym powrót pani premier Beaty Szydło i ministrów z Londynu 28 listopada, który opublikowaliśmy na łamach DGP.
– W tej chwili trwa analiza zawiadomienia i możliwych działań w sprawie – poinformował rzecznik prokuratury Michał Dziekański, cytowany przez PR. Chodzi o art. 231 kodeksu karnego mówiący, że funkcjonariusz publiczny przekraczający uprawnienia lub niedopełniający obowiązków i działający na szkodę interesu publicznego lub prywatnego podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Jeżeli działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Na naszych łamach opisywaliśmy dezorganizację i zadawaliśmy pytania o to, na jakich zasadach realizowano lot powrotny pani premier oraz czy były one zgodne z par. 4 instrukcji HEAD regulującej transport najważniejszych osób w państwie. Czytamy w nim, że „zapotrzebowanie na lot jest przekazywane nie później niż 24 godziny przed lotem, z zastrzeżeniem ust. 11”. Ustęp 11 z kolei mówi o przypadkach nagłych, w których wymóg 24 godzin można pominąć. Nie ma tu jednak dowolności. Jak czytamy w instrukcji, musi to nastąpić „nie później niż w czasie niezbędnym do zapewnienia przygotowania załogi i statku powietrznego do lotu”. Należy również wykazać, że jest to sytuacja „nagła”.
Dokwaterowanie dziennikarzy do embraera, którzy przylecieli do Londynu wojskową casą, nie musiało być taką sytuacją. Korpus prasowy mógł bowiem wrócić tą samą maszyną, którą przyleciał do brytyjskiej stolicy. Tyle że kilka godzin później. Nie generując zamieszania związanego z wyważeniem embraera i ustalaniem na szybko, kto ma z niego wysiąść.
Instrukcja HEAD reguluje również w par. 15 obowiązki organizującego lot. Czytamy w niej, że spoczywa na nim (w tym wypadku KPRM) odpowiedzialność za ustalenie listy pasażerów. W odniesieniu do tego lotu ostateczna lista powstała tuż przed startem z lotniska w Luton (decyzje o tym, kto ma wysiąść z embraera, podjęto spontanicznie. Pojawia się pytanie: na ile była ona wiarygodna i aktualna?).
Wątpliwości budzi również obecność dużej ilości VIP-ów na pokładzie. Jak pisaliśmy, z Londynu wracali pani premier Beata Szydło i jej zastępca Mateusz Morawiecki. Do tego m.in. szefowie MON, MSZ, MSW plus dowódca operacyjny Sił Zbrojnych. W instrukcji HEAD mowa jest o tym, że na tym samym pokładzie nie mogą być równocześnie prezes Rady Ministrów i jego pierwszy zastępca. Przy czym w Konstytucji RP i ustawie o Radzie Ministrów nie ma takiej funkcji. Natomiast jeśli analizować zakres obowiązków Mateusza Morawieckiego i przyjąć, że zwyczajowo istnieje „pierwszy zastępca”, byłby nim właśnie on.
Tych wszystkich wątpliwości nie rozwiały deklaracje szefowej KPRM Beaty Kempy, która mówiła o istnieniu dwóch instrukcji HEAD (jest tylko jedna, co przyznał wiceszef MON Bartosz Kownacki w rozmowie z Radiem Zet). Słowa minister Kempy mogą świadczyć o jej braku kompetencji przy organizacji lotów szefowej rządu.
Zdaniem szefa BBN Pawła Solocha problem, który pojawił się w czasie powrotu z Londynu, był „czysto organizacyjny”. Jak dodał, był moment dezorganizacji, który nie zagrażał bezpieczeństwu delegacji.
– Chodziło o to, że ten samolot był niedociążony, wsiadły (do samolotu) osoby bez bagaży i trzeba było zrównoważyć, to spowodowało pewien moment ustalania, kto ma tam wysiąść. Ale zagrożenia fizycznego dla delegacji nie było – komentował szef BBN.