Od napaści Rosji na Ukrainę będzie to pierwszy szczyt NATO, w którym ma wziąć udział prezydent USA, Donald Trump. Jest on znanym orędownikiem zwiększenia wydatków na zbrojenia, a obecny poziom- 2 proc. PKB Trump uznał za niewystarczający już podczas swojej pierwszej kadencji. W 2018 roku groził nawet wycofaniem się USA z Sojuszu, jeśli pozostałe państwa nie zgodzą się na jego zwiększenie. Nie dziwi zatem, iż głównym tematem obrad ma być spełnienie żądań głowy amerykańskiego państwa, a negocjacje w tej sprawie zakończono w minioną niedzielę.

Państwa NATO na zbrojenia mają płacić więcej

Członkom NATO na dwa dni przed szczytem udało się osiągnąć kompromis. W myśl ustalonego stanowiska, kraje przeznaczać mają na obronność 5 proc. PKB. Nakłady te mają być jednak podzielone na dwie części. Pierwsza, składająca się z 3,5 proc. PKB, to pieniądze wydawane bezpośrednio na zakupy wojskowe, szkolenie krajowych armii i inwestowanie w obronność. W myśl priorytetów, przedstawionych przez sekretarza generalnego NATO, Marka Rutte, duża część tych pieniędzy powinna być wydana na produkcję amunicji oraz rozbudowę obrony przeciwlotniczej. Kolejne 1,5 proc. PKB przeznaczone ma być na finansowanie wydatków, jakie zaliczyć można zarówno do kategorii wojskowych, jak i cywilnych. W ich skład wchodzić ma rozbudowa dróg i mostów oraz inwestowanie w cyberbezpieczeństwo. Przeciwko ogłoszonemu w niedzielę kompromisowi wypowiedział się jednak premier Hiszpanii.

– W pełni szanujemy uzasadnione pragnienie innych krajów, aby zwiększyć swoje inwestycje w obronę, ale nie zamierzamy tego robić – powiedział Pedro Sanchez w wywiadzie dla hiszpańskiej telewizji. Jego zdaniem Hiszpanii nie stać na tak poważne zwiększenie wydatków obronnych. Gdyby to zrobiła, zmuszona byłaby do ograniczenia wydatków socjalnych i podwyższenia podatków.

Szczyt NATO skrojony specjalnie pod Trumpa

W obawie, by sprzeciw Hiszpanii nie zniszczył tak długo wypracowywanego porozumienia, Mark Rutte zapewnił hiszpańskiego premiera, że jego kraj będzie miał „elastyczność w określaniu własnej, suwerennej ścieżki” w realizacji uchwalonych celów. Pierwotnie kraje NATO miały zobowiązać się, by pełne podwyższenie wydatków osiągnąć w 2035 roku, ale ostatecznie termin ten miano skrócić. Z uwagi na agresywne zapędy Rosji, graniczną datą miałby stać się rok 2032. I gdy w ocenie przedstawicieli między innymi Wielkiej Brytanii rok 2035 byłby jednak lepszy, to zdaniem polskich polityków termin powinien być jeszcze bardziej skrócony.

– Część państw zgłosiła uwagę, że powinno to się odbyć szybciej – do 2030 roku. Ja jestem bliższy temu drugiemu punktowi widzenia – 2030 rok byłby optymalny – powiedział w poniedziałek wicepremier i szef MON, Władysław Kosiniak-Kamysz.

Odbywający się we wtorek i środę szczyt NATO zaplanowano jako posiedzenie wyjątkowo krótkie. Składać będzie się zaledwie z jednego spotkania Rady Północnoatlantyckiej z udziałem głów państw. Do minimum ograniczono też towarzyszące szczytowi pozostałe spotkania. Wszystko trwać ma nie dłużej niż 24 godziny. W ocenie ekspertów, to kolejny ukłon w stronę Donalda Trumpa.

– To jest najprawdopodobniej pokłosie szczytu G7, kiedy okazało się, że prezydent Trump dąży do maksymalnego skrócenia obrad i podejrzewam, że chodzi o to, aby najważniejszy uczestnik szczytu nie wyjechał przed końcem – mówi DGP Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador na Łotwie i w Armenii.

Wojna z Iranem w trakcie szczytu NATO

Zaplanowaną ze szczegółami agendę zburzyć może jednak wojna na Bliskim Wschodzie i fakt zaangażowania się w nią Stanów Zjednoczonych. Jak nieoficjalnie przyznają DGP polscy politycy zaangażowani w natowskie negocjacje, temat Iranu z pewnością wypłynie podczas kuluarowych rozmów. W ocenie Jerzego Marka Nowakowskiego, skończy się nie tylko na zakulisowych dyskusjach. NATO, mimo iż tego nie planowało, będzie musiało zająć jakieś stanowisko.

– Jest czymś oczywistym, że NATO musi jakoś zareagować na te wydarzenia, a tego w agendzie nie ma. Kryzys irański tu bardzo wiele zmieni. On może bardzo niepokoić Turcję, która słusznie obawia się sytuacji, w której doszłoby do wewnętrznego rozpadu Iranu, bo wtedy pojawi im się już trzeci kurdyjski Piemont – mówi dyplomata.

Kluczowe nadal pozostanie jednak zwiększenie wydatków państw NATO. Do dziś jedynie 11 z 32 państw członkowskich spełnia wymóg przeznaczania 2 proc. PKB na obronność. Liderem jest Polska, przeznaczająca w 2024 roku 4,2 proc. PKB na zbrojenia, a na szarym końcu znajduje się Hiszpania. Tam w ubiegłym roku wydatki wojskowe zamknęły się na poziomie 1,24 proc. PKB. ©℗

Remilitaryzacja Niemiec to realne niebezpieczeństwo

Rozmowa z byłym premierem, Leszkiem Millerem. Polityk nie pozostawia wątpliwości, jak powinna zachować się Polska podczas szczytu NATO.

Wojciech Kubik: - O co pana zdaniem Polska najbardziej powinna zabiegać podczas rozpoczynającego się we wtorek szczytu NATO?

Leszek Miller: - Polska nie odgrywa tam istotnej czy głównej roli. My będziemy musieli raczej dostosować się do tego, co wiodące mocarstwa będą chciały czynić. Oczywiście, że jeśli przedstawiciel Polski czy któregoś z krajów flanki wschodniej będzie chciał coś powiedzieć, to powie. Ale wygląda na to, że na tym szczycie te plany mogą zmieniać się do ostatniej chwili. Z agendy wynika, że główny cel to nowe wydatki obronne, a więc te 5 proc. PKB i podkreślanie jedności transatlantyckiej. Chociaż teraz będzie to coraz trudniejsze, bo porozumienie z Donaldem Trumpem nie jest łatwe. Tym bardziej że zdaje się też, że Trump będzie uczestniczył w szczycie tylko przez kilka godzin.

Czy w takim klimacie różnice pomiędzy Europą a USA dalej będą się pogłębiać, czy też jest może szansa na zasypanie tego coraz głębszego rozłamu?

- Myślę, że jedyne, co może się w tej kwestii zdarzyć, to niepogłębianie już istniejących różnic. O wyciszeniu tych rozdźwięków nie ma mowy. Oczywiście, jeśli kraje Europy zgodzą się na te 5 proc., to jakiś ważny cel z punktu widzenia polityki Białego Domu zostanie zrealizowany i byłby to gest, który zostanie przez USA powitany z życzliwością.

A Bliski Wschód? Czy NATO może się zaangażować?

- Wydaje mi się, że NATO nie jest w stanie w tej chwili przyjąć jakiegoś wspólnego stanowiska czy rezolucji w sprawie wojny na Bliskim Wschodzie. Ale z drugiej strony zarówno Izrael, jak i Iran nie patrzą na NATO, tylko na Stany Zjednoczone, bo to jest jedyny podmiot, który ma dla tych państw znaczenie. Francja i Wielka Brytania mają długą tradycję mieszania się w konflikty na Bliskim Wschodzie i oni nie nadają się do większych mediacji. Klucz leży w Białym Domu. Ja myślę, że Trump, gdyby mógł, to bardziej by się zaangażował, ale z różnych powodów boi się tego.

Czy przy okazji szczytu Trump może pójść na rękę Niemcom, skąd docierają głosy, że kraj ten chce wziąć większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy?

- Wątpię, aby się zgodził. Pamiętam, jak zaczęły się problemy z Ukrainą i Rosją, to duża część polityków europejskich, w tym również polskich, miała pretensje do Niemców, że oni jakoś niechętnie się angażują, a najlepiej staliby z boku. Ja wzruszałem ramionami, bo przecież niebezpieczeństwo remilitaryzacji Niemiec to jest niebezpieczeństwo o niespotykanych skutkach. Zaraz po wojnie zwycięskie państwa koalicji antyhitlerowskiej włożyły bardzo wiele wysiłku w to, aby wychowywać młode pokolenie Niemców raczej w atmosferze dalekiej od militaryzacji. Kiedyś, w kontekście wojny w Iraku, zapytałem o to Gerharda Schroedera, czemu Niemcy nie chcą się przyłączyć. Odpowiedział mi, że tyle razy maszerowali, że już nie będą więcej. A teraz ma się to chyba zmienić. Ja uważam, że ta polityka w pewnej części jest niebezpieczna i Biały Dom będzie się temu bardzo uważnie przyglądał.

Polska nie powinna dać się nabrać po raz drugi

Były prezydent, Bronisław Komorowski nie ma wątpliwości, jak Polska powinna się zachować, gdyby NATO chciało wesprzeć USA w wojnie na Bliskim Wschodzie. Padają stanowcze słowa.

Wojciech Kubik: - Mając w pamięci ostatnie spotkanie przywódców krajów G7, po którym zrezygnowano z oficjalnego potępienia Rosji za jej agresję na Ukrainę, komentatorzy obawiają się, że do podobnego złagodzenia stanowiska może dojść także w Hadze. Jak można by było czytać taki ruch?

Bronisław Komorowski: - Można to czytać na dwa sposoby. Z jednej strony może to odzwierciedlać nadzieje liczących się członków Sojuszu Północnoatlantyckiego, że finał wojny jest gdzieś w zasięgu możliwości. I z tego może wynikać niechęć do ostrego traktowania Rosji. Ale może to być też wpływ polityki amerykańskiej, a konkretnie polityki Donalda Trumpa, który przecież nie w deklaracjach, ale w czynach niesłychanie złagodził stanowisko wobec Putina i putinowskiej Rosji.

Jeśli ze strony NATO popłynąłby taki sygnał, to jak byłby on odebrany w Rosji?

- Wiele zależy od tego, co jeszcze znajdzie się w tej deklaracji, bo myślę, że nie będzie takiej deklaracji NATO, która by nawet w złagodzonej wersji była dla Rosji sympatyczna i nie należy się spodziewać jakiejś znacznej zmiany stanowiska. Ale każda taka zmiana będzie w Rosji potraktowana ustami rzecznika, czy któregoś z ministrów, jako powód do ironizowania na temat braku konsekwencji w polityce NATO.

Szczyt NATO w Hadze jest wyjątkowo krótki, ma się składać tylko z jednej sesji plenarnej, kolacji i oświadczenia. Czy to wygląda, jakby był krojony specjalnie pod Trumpa, który nie przepada za długimi dyskusjami i rozmowami?

- Nie znam na tyle gustów Trumpa, ale uważam, że scenariusz szczytu układany jest pod kalendarz najważniejszych członków Sojuszu, a niewątpliwie Stany Zjednoczone pozostają najważniejszym członkiem. Więc raczej tu bym widział jakąś chęć wyjścia naprzeciw kalendarzowi właśnie tego państwa.

Jedną z głównych decyzji szczytu ma być uchwalenie zasady wydatków na obronność na poziomie 5 proc. PKB. Czy z punktu widzenia Polski powinniśmy jeszcze na coś naciskać, czy dla nas jest to decyzja w pełni wystarczająca?

- Są kraje, które kwestionują te wydatki, więc należy obawiać się tego, jaki będzie efekt ich stanowiska. Można się obawiać, że państwa znajdujące się w podobnej sytuacji, co Hiszpania, czyli daleko od potencjalnego niebezpieczeństwa, będą chciały pójść jej tropem. Myślę, że polska dyplomacja na tym powinna się skoncentrować, czyli albo na przekonaniu Hiszpanów, że jednak należy okazać solidarność – także w zakresie wydatkowanych pieniędzy, albo koncentrować się na minimalizowaniu strat z tytułu wyłamania się Hiszpanii. No bo bez głosów Hiszpanii nie będzie wspólnej decyzji.

Pojawiają się też pierwsze przecieki, iż Donald Trump może chcieć podczas szczytu NATO rozmawiać o Iranie. Czy pana zdaniem NATO jako sojusz powinno w jakiś sposób zaangażować się w rozwiązanie tego bliskowschodniego konfliktu?

- Absolutnie nie. NATO jest sojuszem obronnym, a raz już daliśmy się wkręcić w wojnę w Iraku przy nieprawdziwych deklaracjach strony amerykańskiej o rzekomym zagrożeniu bronią chemiczną. Polska raz dała się nabrać i nie powinna robić tego po raz drugi. ©℗