Wybory do 31-osobowego parlamentu Grenlandii (Inatsisartut) zwykle nie budziły zainteresowania poza wyspą. Z odbywającą się wczoraj elekcją było inaczej ze względu na deklarowaną przez Donalda Trumpa chęć przyłączenia do USA największej wyspy świata, obecnie będącej częścią Królestwa Danii. – Myślę, że w ten czy inny sposób ją dostaniemy – rzucił prezydent USA w ubiegłym tygodniu w Kongresie.

Stanowisko Trumpa sprawia, że kwestia przynależności Grenlandii nabiera znaczenia. Zamieszkuje ją co prawda niespełna 60 tys. osób, ale w przypadku ogłoszenia niepodległości byłby to 12. co do wielkości kraj na świecie dysponujący dużymi zasobami surowców, jak: aluminium, miedź, nikiel, platyna, wolfram, tytan czy żelazo.

Główne partie opowiadają się za oderwaniem od Kopenhagi, choć różni je planowane tempo uzyskania niezależności. Dotychczas rządzące ugrupowania deklarowały, że referendum w sprawie niepodległości byłoby możliwe nawet w kwietniu.

Chociaż znane są już pełne rezultaty, to oficjalne wyniki wyborów poznamy z opóźnieniem, bo przewiezienie do stolicy kart do głosowania z najbardziej oddalonych osad może zająć kilka tygodni. Przed wyborami duński wywiad alarmował o próbach wpływania na przebieg kampanii. Pojawiły się zarzuty wobec USA, ale też Chin i Rosji. W rezultacie parlament w Nuuk zabronił partiom przyjmowania wpłat z zagranicy i od anonimowych darczyńców.