Jak tę cokolwiek ogólną refleksję zastosować do obecnej sytuacji geopolitycznej? Oto, jak za dotknięciem różdżki MAGA, napaść jednego kraju europejskiego na drugi przestaje być moralną tragedią, wywołującą elementarny odruch solidarności z napadniętym. Kto bronił i broni napadniętych, jest głupi, mądry ten, kto w odpowiedniej chwili przydusił napadniętego i ośmieszył go przed całym światem, pochwalając przy tym napastnika.

W obecnej narracji administracji USA, stanowiącej uproszczony i skrócony wariant narracji rosyjskiej, Ukraina jako taka jest krajem niewartym uznania. W tej narracji znika wartość walki w imię niepodległości, obrony podstawowych praw człowieka (życie! wolność! bezpieczeństwo!), nie ma bohaterów świętej sprawy obrony ojczyzny. Jest jakiś „konflikt”, wyjęty z moralnego osądu pojedynek, w którym ktoś przegrywa, ktoś wygrywa, a realizm nakazuje wykorzystać (względną) porażkę słabszego. Na jego szczęście ma on złoża metali ziem rzadkich (nawiasem mówiąc, zbitka słów niczym wyjęta ze „Świtezianki”). Co dla Trumpa znaczyłaby dzisiaj Ukraina, gdyby tych złóż nie miała?

W wielu krajach europejskich od początku wojny działają przyjaciele Moskwy. Jedni utożsamiają szczęście z batem i nahajką, na nich nie ma rady. Inni uznają siebie za realistów. No i widzicie – mówią – wszystko ściema. Nie o Sprawę tu chodziło, lecz o lantan, cer i neodym. Polski romantyk byłby nieszczęśliwym doradcą w sprawach działań militarnych i politycznych; należy trzymać go z daleka od decydowania. Doskonale rozumie za to istotę wojny wywołanej przez Rosję oraz istotę zaproponowanego przez USA sojuszu z Putinem (a nie z Ukrainą!). Chodzi o unieważnienie zasad Zachodu, cywilizowanego i szlachetnego, chociaż nie wolnego od hipokryzji i małości, wzorca dla całego świata. Chwilowo (?) Ameryka zupełnie porzuca romantyzm, a jej realizm (?) prowadzi do ogromnego wzmocnienia Rosji, tego imperium zła. Nie jest nam z nią po drodze. ©Ⓟ