Oprócz Polski udział w potencjalnej misji pokojowej na Ukrainie wykluczyły dotychczas Bułgaria i Słowacja. – Jako zwierzchnik sił zbrojnych kategorycznie sprzeciwiam się wysyłaniu żołnierzy na Ukrainę w jakiejkolwiek formie – powiedział prezydent Bułgarii Rumen Radew, który znany jest z prorosyjskich poglądów. Jak stwierdził, w obliczu załamującej się globalnej architektury bezpieczeństwa Sofia nie powinna się angażować w sprawy związane z wojną rosyjsko-ukraińską. Słowacki minister spraw zagranicznych Juraj Blanar powiedział zaś podczas wtorkowej wizyty w Pradze, że Bratysława „będzie nadal wspierać Ukrainę, dostarczając jej pomoc humanitarną i energię elektryczną oraz wspierając proces rozminowywania”.

Wschodnia flanka NATO priorytetem

Europejskie stolice najczęściej próbują jednak unikać jakichkolwiek deklaracji. Utrzymują, że jest za wcześnie, by dyskutować o wysyłaniu swoich wojsk nad Dniepr. Tak uważają m.in. szefowie resortów obrony Czech i Estonii Jana Černochová i Hanno Pevkur. Zdaniem Pevkura wiele będzie zależało bowiem od kształtu ewentualnego porozumienia pokojowego, w tym od liczby rosyjskich żołnierzy, którzy będą stacjonować wzdłuż linii demarkacyjnej. – Z perspektywy Estonii kluczowe jest, abyśmy nie szli na ustępstwa, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Europy. Sojusznicy, w tym Stany Zjednoczone, muszą jednak ustalić, czy w sytuacji, w której Europa przejmie większą odpowiedzialność za Ukrainę, USA rozmieszczą dodatkowe siły w Europie lub przyczynią się w inny sposób do obrony NATO. Wschodnia flanka musi być bezpieczna, co wymaga zarówno wystarczającej obecności naszych wojsk, jak i sojuszniczych – komentował Pevkur. Na podobny problem w rozmowie z DGP uwagę zwracała Marta Prochwicz-Jazowska z think tanku European Council on Foreign Relations. – W momencie, kiedy wojska państw zachodnich miałyby stacjonować w Ukrainie, ich możliwości finansowania zdolności wojskowych na wschodniej flance NATO będą ograniczone – tłumaczy.

Nastroje tonują również Litwini. – Moglibyśmy wysłać do Ukrainy instruktorów wojskowych w celu szkolenia tamtejszych żołnierzy, ale nie rozważaliśmy jeszcze inicjatywy rozmieszczenia sił pokojowych w tym kraju – stwierdziła Asta Skaisgirytė, doradczyni tamtejszego prezydenta Gitanasa Nausėdy. Jak twierdzi, państwa UE mogłyby się zdecydować na taki ruch, ale podstawowym problemem jest bezpieczeństwo wojsk europejskich. – Nie chcemy stracić naszych żołnierzy, więc powinniśmy w pierwszej kolejności pomyśleć o sposobach ich ochrony – podkreśliła na antenie Žinių Radijas.

Żołnierzy chcą wysłać Brytyjczycy

Na razie zainteresowanie udziałem w inicjatywie wyraziły głównie państwa Europy Zachodniej. Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer już w weekend zapowiedział gotowość do wysłania wojsk nad Dniepr. Takiego rozwiązania nie wykluczają też Holendrzy. Tamtejszy parlament przyjął w tym tygodniu rezolucję, w której zapisano, że Holandia mogłaby rozmieścić na terytorium Ukrainy siły pokojowe, jeśli osiągnięte zostanie porozumienie z Rosją.

Prochwicz-Jazowska wyjaśnia, że państwa takie jak Polska, które znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie Rosji, podchodzą do planów utworzenia misji pokojowej inaczej niż Europa Zachodnia. – My mierzymy się z większym poziomem zagrożenia. Zachód nie do końca rozumie, że jesteśmy przez Rosję traktowani inaczej. Oczywiście, Moskwa jest wrogo nastawiona do całego Zachodu, ale względem nas szczególnie. Europa Zachodnia uważa natomiast, że wszyscy jesteśmy sojusznikami w ramach NATO i Rosja zagraża nam w takim samym stopniu – mówi.

Ale również na Zachodzie pojawiają się wątpliwości. W Niemczech, w których w niedzielę odbędą się wybory do Bundestagu, władze – podobnie jak w państwach Europy Środkowo-Wschodniej – unikają jakichkolwiek deklaracji. Kanclerz Olaf Scholz po rozmowach w Paryżu stwierdził, że jest „poirytowany”, bo jest „zdecydowanie za wcześnie na tego typu dyskusje”.

Z wtorkowego badania ośrodka Forsa dla magazynu Stern wynika, że za wysłaniem wojsk na Ukrainę opowiada się 49 proc. Niemców. Z tym że aż 83 proc. wyborców skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD) sprzeciwia się takim pomysłom. To ważne, bo AfD może liczyć w sondażach na poparcie na poziomie ok. 20 proc. i plasuje się na drugim miejscu tuż za Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU). Choć można zakładać, że po wyborach rząd utworzy szeroka koalicja z udziałem tradycyjnych ugrupowań, to zapewne będzie musiała brać pod uwagę stanowisko AfD. ©℗