Nakłady na zielone technologie w relacji do PKB są w UE prawie dwukrotnie wyższe niż w USA i stanowią jeden z motorów napędowych tutejszej gospodarki. Kontrrewolucji w sprawie Zielonego Ładu nie będzie.
Ostatnie wydarzenia w globalnej polityce energetyczno-klimatycznej mogą przyprawić o zawrót głowy. Już pierwszego dnia po zaprzysiężeniu Donald Trump poszedł o wiele dalej niż w ciągu całej swojej pierwszej kadencji. Nie tylko ponownie wyprowadził USA z paryskiego porozumienia klimatycznego, lecz także wprost wypowiedział wojnę zasadom i kierunkom transformacji, które do niedawna wydawały się żelazne. Po raz pierwszy jedna z kluczowych potęg zrezygnowała nawet z „hołdu składanego klimatycznej cnocie” i obwieściła początek wielkiego naftowo-gazowego eldorado.
Ostateczne losy planów Trumpa nie są w pełni rozstrzygnięte. Przeciwko sobie prezydent będzie miał znaczną część stanów i miast, które będą korzystać z posiadanych narzędzi i uprawnień, aby kontynuować dekarbonizację. Na tej ścieżce utrzyma się też zapewne znaczna część firm. Główne amerykańskie instytucje finansowe, nie chcąc narazić się na prawne retorsje ze strony nowej administracji, posłusznie wycofały się z globalnego formatu na rzecz neutralności klimatycznej. Ale nie jest to równoznaczne z odwieszeniem na kołek kryteriów ESG i entuzjastycznym kredytowaniem przedsięwzięć obciążonych dużym śladem węglowym. Co szczególnie znaczące wobec idei naftowego blitzkriegu, rezerwę zachowują też największe amerykańskie koncerny paliwowe.
EPL za zawieszeniem flagowych elementów Zielonego Ładu
Nie zmienia to faktu, że kontrrewolucja w polityce rządu federalnego USA będzie miała potężne reperkusje na całym świecie. To wypadkowa, z jednej strony, znaczenia Ameryki jako historycznie największego emitenta gazów cieplarnianych oraz jej centralnej pozycji w globalnym systemie gospodarczym. Z drugiej strony, narastających w wielu krajach obaw o realność nadmiernie wyśrubowanych celów i apetytów lobby, które czekały na okazję do poluzowania uciążliwych dla siebie klimatycznych regulacji – i zobaczyły ją w Trumpowskiej ofensywie.
W Europie odpowiedź na sygnały płynące z Waszyngtonu jest dwojaka. Usłyszeliśmy zapewnienia Ursuli von der Leyen, że UE pozostanie na „kursie i ścieżce” wyznaczonej przez porozumienie paryskie, i wyrazy niezadowolenia z decyzji Trumpa z ust komisarza ds. klimatu Wopkego Hoekstry, ale też ożywienie dyskusji o rewizji Europejskiego Zielonego Ładu. Ta sama Europejska Partia Ludowa, z której wywodzą się także przewodnicząca KE i Hoekstra, opowiedziała się za zawieszeniem części jego flagowych elementów.
Do rewizjonistów zapisał sie też Donald Tusk
W zeszłym tygodniu do stronnictwa rewizjonistów zapisał się też Donald Tusk, który do koncertu życzeń dopisał zatrzymanie opłat za emisje z transportu drogowego i sektora budynków. Polski premier słusznie uznał, że otwiera się szersze pole politycznego manewru, i trafnie zidentyfikował ETS 2 jako jedno z najgroźniejszych dla siebie elementów pakietu klimatycznego. Choć w tej akurat sprawie można, niestety, wątpić, czy uzyska wsparcie swoich, przywiązanych do narzędzi rynku emisji, sojuszników z niemieckiego CDU.
Jednak ci, którzy liczą, że to początek końca „zielonego szaleństwa”, będą rozczarowani. Rewizja Europejskiego Zielonego Ładu wydaje się nieuchronna, ale nie ma mowy o radykalnej zmianie paradygmatu. Obecny dwugłos unijnego establishmentu to nie tylko symptom politycznej rywalizacji między stronnictwami i ośrodkami władzy.
Unia zaangażowała w transformację nieporównywalnie większe niż jej sojusznik zza oceanu siły i środki. Nakłady na zielone technologie w relacji do PKB są w UE prawie dwukrotnie wyższe niż w USA i stanowią jeden z motorów napędowych tutejszej gospodarki. W 2023 r., według szacunków Międzynarodowej Agencji Energii, szeroko pojęte zielone inwestycje odpowiadały za ponad 30 proc. unijnego wzrostu. W USA wskaźnik ten wyniósł nieco ponad 5 proc. ©℗