Trudno dbać o przyszłość najmłodszych, skazując jednocześnie, tu i teraz – w imię polityk klimatycznych – wiele rodzin na ubóstwo energetyczne, co jest skutkiem wysokich cen energii i utraty wysokiej jakości miejsc pracy. Pytanie tylko, czy w tym kontekście właściwie wyznaczamy priorytety polityk społecznych.
Odwrót od polityk klimatycznych i Zielonego Ładu odbywać się ma pod hasłami ochrony konkurencyjności gospodarek i najbiedniejszych rodzin. Brzmi to szlachetnie – choć według mnie w przypadku europejskich i polskich polityków partii centrowych chodzi głównie o ochronę ich stanowisk i pozycji politycznej. Ale złośliwości na bok. Ta mimikra i tak pewnie na nic się zda i obywatele wybiorą przy najbliższej okazji tych, którzy w swoich poglądach są konsekwentni. O wiele ciekawsze jest pytanie o konkurencyjność i rodziny.
W moim przypadku najważniejsi członkowie tej rodziny mają 12 i 3 lata. Mają więc sporą szansę zobaczyć końcówkę XXI w. Polityki klimatyczne miały sprawić, że dzieci nie będą musiały płacić ceny za naszą wygodną i nieefektywną gospodarkę. Ale jak to pokazano w doskonałym francuskim filmie „Nędznicy” z 2019 – w logice decyzji, które podejmujemy teraz, interes przyszłego pokolenia jest najsłabiej reprezentowany.
Trudno jednak dbać o przyszłość najmłodszych, skazując jednocześnie, tu i teraz – w imię polityk klimatycznych – wiele rodzin na ubóstwo energetyczne, co jest skutkiem wysokich cen energii i utraty wysokiej jakości miejsc pracy. Pytanie tylko, czy w tym kontekście właściwie wyznaczamy priorytety polityk społecznych. Czy na serio musimy wspierać transferami wszystkich po równo? Czy pożerające prąd i wodę firmy technologiczne naprawdę nie mogą płacić wyższych podatków? Czy zrobiliśmy wszystko w sferze zamówień publicznych i ceł, żeby chronić nasz rynek i nasze miejsca pracy? Czy rzeczywiście musieliśmy pozwolić biznesowi, żeby ograniczał koszty zawsze w ten sam sposób – idąc tam, gdzie jest tańsza i mniej chroniona ludzka praca i godność?
Dochodzimy tu do tematu konkurencyjności. Muszę powiedzieć, że rozbrajająca jest wiara mainstreamowych polityków w to, że wystarczy zmienić elementy Zielonego Ładu, by Europa ją odzyskała.
Otóż nie wystarczy – bo nie mamy tyle gazu i ropy, ile mają Amerykanie, Rosjanie czy Bliski Wschód. Nasz węgiel nie stanie się nagle złotem, zwłaszcza że nie da się go wydobyć taniej niż kolumbijskiego czy australijskiego. Nie chcę się pastwić nad unijnymi liderami, ale pamiętamy przecież, że unijne polityki klimatyczne oprócz ratowania świata miały Unię uczynić konkurencyjną i niezależną. Mieliśmy produkować panele i wiatraki i sprzedawać je na cały świat. Mieliśmy przestać być zależni od paliw kopalnych kupowanych u naszych konkurentów. Naprawdę ktoś sądzi, że Amerykanie sprzedadzą nam gaz czy ropę na tyle tanio, żebyśmy stali się bardziej konkurencyjni od nich?
Ale już szczytem absurdu jest to, że frontmenami zmian w Zielonym Ładzie zamierzają być politycy niemieckiej chadecji. Formacji, której dogmatyczne przywiązanie do oszczędności doprowadziło do tego, że transformację staraliśmy się zrobić przemysłem niedoinwestowanym, mogącym jedynie śnić o takich pakietach stymulacyjnych, jak amerykański Inflation Reduction Act. Do CDU komunikat jest jasny: zamiast wyłączać elektrownie atomowe, trzeba było budować kolejne. I to na tyle dużo, żeby uniknąć scenariusza, który dzieje się właśnie na naszych oczach: jednostkowy koszt reaktora w Europie stał się tak duży, że nie da się tych inwestycji sensownie zaplanować.
„Cóż wart jest dziś niewczesny żal. Że los wziął to, co dał” – pytał Krzysztof Krawczyk. Było, minęło. Ale brak wniosków wyciągniętych z porażki jest jeszcze większą porażką. Skoro znaleźliśmy się w tak skomplikowanej sytuacji, nie bawmy się w nieśmiałe korekty. Jeżeli naprawdę jako kontynent chcemy rywalizować z resztą świata, to potrzeba nam dużych inwestycji, być może porządnej emisji wspólnego długu. Bo korekta skończy się tym, że europejski mainstream za chwilę skorygują wyborcy. Raz na zawsze. ©℗