Wybory odbędą się dziś w atmosferze niepokoju o losy kraju. Amerykańska demokracja znów przechodzi próbę wytrzymałości.

O północy polskiego czasu zamkną się pierwsze lokale w Stanach Zjednoczonych. Powoli, najpierw z Indiany i Kentucky, zaczną spływać wyniki wyborów prezydenckich. Zakończy się tym samym jedna z najbardziej nieprzewidywalnych kampanii w historii USA, w której o najważniejszy urząd powalczy polityk z blisko setką zarzutów karnych z kandydatką, która nawet nie uczestniczyła w prawyborach. W międzyczasie obserwowaliśmy zamach na Donalda Trumpa, podmianę Joego Bidena na Kamalę Harris, zmiany trendów, sprzeczne sondaże. Mnóstwo momentów, które zapiszą się na stałe w kulturze, w tym w memach, jak Trump krzyczący po postrzeleniu na wiecu „Fight, fight, fight” (Walczcie).

– Ameryko, wiemy, co w głowie ma Trump. Więcej chaosu, więcej podziałów. Politykę, która służy tylko tym na samym szczycie, a szkodzi wszystkim innym. Oferuję inną drogę – mówiła tydzień temu Harris na głównym wiecu w Waszyngtonie. W miejscu nieprzypadkowym, na trawniku między Białym Domem a pomnikiem George’a Washingtona, dokładnie tam, gdzie 6 stycznia 2021 r., tuż przed szturmem zwolenników na Kongres, przemawiał Trump. Autoprezentacja demokratów jako tamy przed populizmem, obrońców instytucji i porządku była jednym z dwóch najważniejszych punktów ich kampanii. Trumpa było więc u Harris dużo, ale w końcówce kampanii akcent był położony na pozytywny przekaz, a na niektórych wiecach nazwisko konkurenta nawet nie padało.

Drugim punktem była aborcja, a konkretnie obietnica liberalizacji przepisów na szczeblu federalnym i stanowym. To lekcja wyniesiona z wyborów parlamentarnych sprzed dwóch lat. Partia Bidena i Harris wypadła w nich lepiej, niż wskazywały sondaże, a to dlatego, że nie doszacowano oburzenia kobiet na wyrok Sądu Najwyższego, który w 2022 r. uchylił federalne prawo do aborcji, obowiązujące od 1973 r., i doprowadził do zaostrzenia przepisów w wielu stanach. Właśnie w tym kontekście czyta się głośny sondaż z Iowa (ośrodek Selzer), który szokująco wskazał 3 pkt proc. przewagi Harris w tym zdawałoby się pewnym dla republikanina stanie. Jedna z teorii głosi, że wzrost popularności Kalifornijki w Iowa ma być związany z tym, że pod koniec lipca weszło tam w życie prawo zaostrzające przepisy o przerywaniu ciąży.

Aborcja wskazywana jest jako jedna z przyczyn, dla których różnica między wyborami kobiet i mężczyznami będzie – jak przewiduje analityk MSNBC Steve Kornacki – największa w historii. Harris ma wśród kobiet kilkanaście punktów przewagi nad Trumpem, a Trump – kilkanaście punktów nad Harris wśród mężczyzn. To rzuca się w oczy na wiecach. Korespondent DGP w ubiegłym tygodniu obserwował na żywo dwa z nich we wschodniej Pensylwanii. Mężczyzn w wieku 20–40 lat na wiecu Harris było jak na lekarstwo. Widok młodego „bro” zainteresowanego kampanią wiceprezydent to rzadkość, podobnie jak młodej kobiety u Trumpa. Polityczne zaangażowanie w ogóle jest w USA domeną ludzi po 40. roku życia, a w przedterminowym głosowaniu frekwencja młodych wyborców była szczególnie niska.

Harris przy tym zdawała się mieć mocniejszy finisz kampanii. Jej sztab twierdzi, że tylko w sobotę jej wolontariusze zapukali do 800 tys. domów w Pensylwanii. Mówi też o odwróceniu trendu z poprzednich wyborów, czyli „nieśmiałym wyborcy Harris”. Zgodnie z tą hipotezą, jak część elektoratu Trumpa w poprzednich wyborach wstydziła się przyznać, kogo popiera, tak teraz wielu Amerykanów krępuje się powiedzieć, że popiera Harris. W najmłodszym pokoleniu Z do kłamstw na temat preferencji politycznych przyznaje się połowa ankietowanych. Wyborcy Trumpa zdają się rzeczywiście mniej kryć ze wsparciem, wręcz przeciwnie, otwarcie manifestują dumę z wyboru. Na prowincji dominacja republikanina w liczbie przydomowych plakatów jest niekwestionowana, na oko większa niż cztery lata temu.

– Czy żyje wam się lepiej niż cztery lata temu? – pytał Trump na wiecach, na co tłum odpowiadał gromkim „nie!”, buczeniem i tupaniem nogami. Rosnące koszty życia były kołem zamachowym promocji republikanina. Ekonomia to pole, gdzie ma w opinii Amerykanów największą przewagę nad Harris. W ten sposób wykorzystuje posępne nastroje obywateli. Z badania Ipsos z przełomu października i listopada wynika, że aż 74 proc. uważa, iż kraj idzie w złym kierunku, w tym aż połowa elektoratu Harris, która cztery lata współrządziła jako wiceprezydent. Demokratka odcinała się więc od Bidena, jak tylko mogła. Nie pojawiała się z nim na szlaku, a jej sztab nie chciał zaangażowania prezydenta, co doprowadziło do zgrzytów między doradcami.

Amerykanie zadają sobie pytanie, czy Trump zaakceptuje wyborczy wynik, jeśli przegra. W kampanii za namową doradców nieco schował sprawę „wielkiego kłamstwa”, czyli twierdzenia, że wybory w 2020 r. mu ukradziono. Na wiecu w Georgii stwierdził jednak, że nie powinien był opuszczać w 2021 r. Białego Domu. O rzekomych fałszerstwach mówią republikanie w terenie. – Nawet jeśli Trump wygra, to demokraci nie oddadzą władzy. W Michigan już się zaczęło, głosy oddane na Trumpa na północy stanu są wyrzucane do śmieci – przekonywał DGP w Detroit kandydat republikanów do stanowej Izby Reprezentantów Barry Altman. Jeśli we wtorek w lokalach stawi się wielu wyborców, będzie to dobry znak dla Trumpa, bo to jego elektorat rzadziej głosuje przedterminowo. Gdy zamykaliśmy ten numer, karty wyborcze zdążyło zwrócić ponad 78 mln Amerykanów. Na wyniki, podobnie jak w 2020 r., możemy czekać kilka dni, choć tym razem wszystko powinno pójść sprawniej, bo część stanów zmieniła przepisy, by przyspieszyć proces liczenia głosów. ©℗