Mapa wyborcza sprzyja republikanom. Przejęcia kontroli nad Senatem mogą być pewni, w Izbie Reprezentantów szanse są wyrównane.

Wybory do Kongresu Stanów Zjednoczonych, obejmujące całą Izbę Reprezentantów i jedną trzecią składu Senatu, mają ogromne znaczenie dla przyszłego prezydenta. Zwycięstwo w wyścigu o Biały Dom nie gwarantuje skutecznych rządów, jeśli nie ma się wsparcia parlamentu. Każdy z ostatnich amerykańskich przywódców – Joe Biden, Donald Trump i Barack Obama – na pewnym etapie mierzył się z opozycją na Kapitolu, co znacznie utrudniało realizację programu. Najgłośniejszym przypadkiem za Bidena było fiasko kompleksowej reformy polityki imigracyjnej, która miała zapewnić ścieżkę do obywatelstwa dla milionów nieudokumentowanych imigrantów. Nie weszła w życie, bo przeciwni byli mający większość w Izbie Reprezentantów republikanie.

W systemie politycznym USA każda ustawa wymaga akceptacji obu izb Kongresu. W praktyce, by wprowadzić nowe prawo, bardzo często potrzebne jest porozumienie nie tylko między izbami parlamentu, lecz także między partiami. Największe szanse mają więc projekty ponadpartyjne. Dlatego największe znaczenie na Wzgórzu mają deal makers czy power brokers, jak nazywa się tam polityków mających wpływy i umiejętności negocjacyjne, potrafiących kształtować decyzje dzięki sieci własnych kontaktów. Co istotne, parlament, zwłaszcza Izba Reprezentantów, ma szczególne uprawnienia dotyczące finansów, czyli będzie odgrywał decydującą rolę przy dalszym finansowaniu wysiłku frontowego Ukrainy. Prócz tego każdy traktat międzynarodo wy negocjowany przez prezydenta musi zostać zatwierdzony przez dwie trzecie głosów w Senacie.

Według prognoz portalu FiveThirtyEight Partia Republikańska ma ponad 90 proc. szans na zdobycie kontroli nad Senatem. Dwa wyścigi wydają się właściwie już przesądzone na jej korzyść. Pierwszy to Wirginia Zachodnia, gdzie nic nie odbierze wygranej obecnemu gubernatorowi stanu Jimowi Justice’owi. Ten ponaddwumetrowy potentat węglowy do 2017 r. był demokratą, a od siedmiu już lat jest zwolennikiem Donalda Trumpa, wspiera go na wiecach z towarzyszącym mu niemal ciągle Babydogiem, buldogiem angielskim. Justice zastąpi w Senacie Joego Manchina, formalnie demokratę, w praktyce często głosującego niezależnie od linii partyjnej, np. przy polityce energetycznej czy sprawach dotyczących dostępu do broni. Manchin znany jest też z tego, że gdy przyjeżdża do Waszyngtonu, mieszka w zacumowanej na Potomaku łodzi „Almost Heaven”.

Drugi niemal pewny do odbicia stan to Montana. Demokrata Jon Tester trzykrotnie wygrywał wybory w tym konserwatywnym stanie, ale w tym roku szanse ma iluzoryczne. W izbie wyższej zastąpi go Tim Sheehy, były komandos Navy Seals. Wygrana w tych dwóch stanach niemal ze stuprocentową pewnością daje republikanom większość. Wydaje się raczej pewne, że ich kandydaci obronią mandaty na Florydzie, w Nebrasce i Teksasie. Demokraci będą za to walczyć o reelekcję w stanach remisowych na północy, w Ohio, Pensylwanii i Wisconsin, gdzie sondaże wypadają dla ich kandydatów na senatorów lepiej niż dla walczącej o Biały Dom Kamali Harris.

W Izbie Reprezentantów sytuacja jest wyrównana, szanse są oceniane mniej więcej na 50:50. O większości zdecydują przedmieścia dużych miast, takich jak Los Angeles czy Nowy Jork. To obszary zamieszkane głównie przez białą klasę średnią, która tradycyjnie skłaniała się ku republikanom, ale często odrzuca radykalne postulaty Trumpa. Jeśli wygrają w nich demokraci, dojdzie do precedensu, ponieważ nigdy wcześniej w jednym cyklu wyborczym partie nie zamieniły się kontrolowanymi przez siebie izbami. Obecnie to lewica kontroluje Senat, za to prawica ma przewagę w izbie niższej. ©℗