– Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek Polacy odgrywali tak istotną rolę w kampanii. No, może w latach 70. XX w., w starciu między Fordem a Carterem, gdy ten pierwszy uznał, że Polska nie znajduje się w sowieckiej strefie wpływów – mówi DGP Caroline Deni, emerytowana nauczycielka z Filadelfii. Jest wręcz modelową, statystyczną Amerykanką o polskim pochodzeniu, sięgającym trzech pokoleń wstecz. To urodzona w aglomeracji dużego miasta, głosująca na demokratów, katoliczka, znająca zaledwie kilka polskich słów.
Z danych Piast Institute, najszerzej zbierającej dane polskiej organizacji w USA, wynika, że w naszym języku w domach mówi zaledwie ok. 500 tys. z niemal 10 mln Amerykanów polskiego pochodzenia. Komunikuje się w nim zapewne nieco więcej osób, ale z roku na rok ta liczba spada.
Bardziej lub mniej znaczące zabiegi o polskiego wyborcę miały miejsce właściwie w każdej kampanii prezydenckiej w USA, ale ten cykl wyborczy był również pod tym względem wyjątkowy. Wojna w Ukrainie i zagrożenie, w jakim znalazła się wschodnia flanka NATO, spowodowały, że oba sztaby zwiększyły wysiłki na tym polu.
O 800 tys. Polaków w Pensylwanii, absolutnie kluczowym wyborczo stanie, wspomniała w trakcie jedynej prezydenckiej debaty Kamala Harris. Niemal równolegle demokraci rozpoczęli emisję specjalnych spotów wyborczych, które wyświetlały się w internecie wyborcom o polskim pochodzeniu w keystone state. Sugerowano w nich, że Donald Trump może dojść do porozumienia z Władimirem Putinem kosztem Polski.
Sztab republikanów wstępnie zamierzał na to odpowiedzieć spotkaniem Trumpa z prezydentem Andrzejem Dudą w Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown. Z informacji DGP wynika, że polska strona była nim zainteresowana do samego końca mimo ostrzeżeń ze strony polityków demokratów, że to będzie stanowić ingerencję w amerykański proces wyborczy. Ostatecznie do spotkania nie doszło, a jednym z powodów miały być względy bezpieczeństwa. Kandydat republikanów w kilku wpisach w mediach społecznościowych wspominał jednak o Polsce.
Bez wątpienia polski wyborca stał się w tej kampanii tematem medialnym. Dziennikarze największych gazet i telewizji w USA przygotowywali reportaże ze wschodniej Pensylwanii, okolic Scranton, gdzie odsetek Amerykanów polskiego pochodzenia jest najwyższy w kraju. Tradycyjnie, podobnie jak w przypadku aglomeracji Detroit czy Pittsburgha, to elektorat raczej skłaniający się ku demokratom, najchętniej o rysie konserwatywnym i antykomunistycznym. W 2016 r., jak wynika z danych Piast Institute, w tym segmencie wyborczym zwyciężyła Hillary Clinton, cztery lata później Joe Biden. Z tego obrazu wyłamuje się młodsza Polonia, z Chicago oraz Nowego Jorku, która preferuje kandydatów republikańskich.
Żadne przełomowe, większe obietnice wobec Polski czy Polaków ze strony Trumpa ani Harris nie padły. Kalifornijka nie ma takich związków z naszym krajem jak Biden. Odchodzący prezydent USA wspominał, jak w Pensylwanii i Delaware wychowywał się z Polakami – żartował nawet, iż czuł się nieswojo, że jego nazwisko to nie Bidenski – a jako senator był zaangażowany w proces wejścia Polski do NATO. Harris Warszawę odwiedziła w 2022 r., ale większego doświadczenia w sprawach europejskich nie ma. W polityce zagranicznej zdaje się często na opinię swoich doradców, np. Philipa Gordona, który, jeśli Harris wygra, prawdopodobnie zostanie prezydenckim doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego i zastąpi na tym stanowisku Jake’a Sullivana. Ten dyplomata w ubiegłym roku odwiedził Warszawę, a w rozmowie z DGP zapewniał m.in., że USA „nie będą mówić Ukrainie, co ma negocjować”.
Trumpa łączą z Polską dobre wspomnienia, o czym wspominali m.in. jego były doradca John Bolton, a także dziennikarz „Washington Post” Bob Woodward. U republikanów jest jednak kilka ścierających się wizji polityki zagranicznej i wojny w Ukrainie, o czym mogliśmy się przekonać na początku roku, gdy Kongres przez kilka miesięcy blokował wojskowy pakiet wsparcia dla naszego sąsiada. Na czele jednej z frakcji, tej postulującej skupienie się na sprawach wewnętrznych USA i zakończenie dostarczania broni Kijowowi, stoi kandydat na wiceprezydenta J.D. Vance. Jest też drugi obóz, który chce doprowadzić do negocjacji pokojowych i zakończenia walk, ale nie chce wstrzymać dostaw. Na jego czele stoi były doradca Trumpa Keith Kellogg, postulujący dodatkowe transfery broni dla Ukrainy w zamian za zgodę Wołodymyra Zełenskiego na negocjacje. Liczącą się po prawej stronie postacią jest również inny były doradca Trumpa, Robert O’Brien, który jest nawet szykowany do roli sekretarza stanu. W niedawnej rozmowie z Fox News sugerował wysłanie wojsk państw europejskich do Ukrainy po zakończeniu wojny i oceniał, że „NATO na tym etapie zbytnio prowokuje”. ©℗