Spotkania Alaksandra Łukaszenki z Władimirem Putinem stają się coraz częstsze. Z wypowiedzi białoruskiego dyktatora można wysnuć wniosek, że jednym z głównych tematów rozmów z jego rosyjskim odpowiednikiem są relacje z Warszawą. Podczas otwartej części spotkania Putin ni stąd, ni zowąd zapytał: „A jaka jest sytuacja na pana zachodniej granicy?”. A Łukaszenka podczas całej piątkowej wizyty obszernie tłumaczył, dlaczego Białoruś nie powinna się aktywniej włączać w wojnę z Ukrainą. Doświadczenia z Łukaszenką wskazują, że takie publiczne usprawiedliwianie się można tłumaczyć naciskami Kremla na działanie odwrotne.

Politolog Pawieł Usau, związany z białoruską prawicą – opozycyjną tak wobec Łukaszenki, jak i wobec Swiatłany Cichanouskiej – nie ma wątpliwości, że Rosjanie namawiają Łukaszenkę, by mocniej skonfliktował się z zachodnimi sąsiadami. „Moskwa dość mocno naciskała i najwyraźniej nadal naciska na Łukaszenkę, by Białoruś w jakimś formacie została wciągnięta do wojny. Moskwa jest zainteresowana, by Białoruś rozszerzyła przestrzeń konfliktu i napięcie z Zachodem i Ukrainą” – napisał Usau. „Co prowokuje mnie do takich wniosków? Dość obszerne próby Łukaszenki udowodnienia rosyjskim dziennikarzom, że udział Białorusi w dowolnym formacie konfrontacji jest bezcelowy. Intensywne usprawiedliwianie swojej pasywności z powoływaniem się na Putina” – dodał na Facebooku.

Łukaszenka lubi dużo mówić, niczym jego dawny przyjaciel Hugo Chávez (albo legendarny pod tym względem Fidel Castro). Analizy jego wypowiedzi zajmują przez to sporo czasu, ale skórka jest warta wyprawki, bo między wierszami można wiele wyczytać. Utkwiło mi w pamięci wystąpienie z grudnia 2010 r., tuż po wyborach prezydenckich i spałowaniu opozycyjnej manifestacji. Białorusini zastanawiali się wtedy, co się stało z zaginionym kandydatem na prezydenta Uładzimirem Niaklajeuem, który został skatowany, a następnie wywieziony przez służby ze szpitala. Żywe były wtedy wspomnienia o zamordowanych dekadę wcześniej opozycjonistach Wiktarze Hanczarze i Juryju Zacharance. Odpowiadając na pytanie o Niaklajeua, Łukaszenka sam nawiązał do zaginięć. „Takich niespodzianek więcej nie będzie!” – wykrzyczał. Chciał zapewnić, że Niaklajeu żyje, a przypadkiem przyznał się do patronowania szwadronom śmierci.

Tym razem Łukaszenka i Putin rozmawiali o wspólnych projektach, w tym związanych z podbojem kosmosu – w spotkaniu uczestniczyli świeżo upieczeni kosmonauci Oleg Nowicki i Maryna Wasileuska, pierwsza Białorusinka na orbicie – a nawet zadzwonili do syberyjskich hodowców reniferów Jenksi i Zoi Piaków, zwycięzców konkursu resortu pracy „Rodzina roku” w kategorii obrońca tradycji, by złożyć im życzenia z okazji 50-lecia pożycia. I nagle Putin wypalił z pytaniem o zachodnią granicę. – Ciężka jest sytuacja. Zadziwia mnie, a przede wszystkim niepokoi – i o tym mówię – polityka polskiego kierownictwa. Po co im ta konfrontacja? – odparł Łukaszenka. – Litwini i Łotysze dziesiątkami przerzucają trupy przez granicę. Idzie taka liczba migrantów za pracą, a oni płot zbudowali i przerzucają ich przez płot do nas – dodawał. Dane Straży Granicznej wskazują, że z końcem zimy znów wzrosła liczba migrantów, którym białoruscy pogranicznicy pomagają się przedostać do strefy Schengen.

– Zwłaszcza Litwini. Przeprowadzają ćwiczenia, w maju planują kolejne. Stoimy na granicy łeb w łeb. Amerykanów przerzucili, Niemców. Co zadziwiające – lekcji nie przyswoili. Bataliony na Litwę, do Polski. My oczywiście byliśmy zmuszeni rozciągnąć swoje jednostki i wystawić im naprzeciw – tłumaczył. – Nie wiem, po co im to. Nie zamierzamy nigdzie walczyć. Krzyczą, że Łukaszenka z Putinem jutro Europę zagarną. Nigdy nie dyskutowaliśmy nawet o takich planach, że chcemy kogoś zagarniać. Swoich problemów nam wystarcza – perorował Łukaszenka. A potem precyzował, że te „krzyki o zajęciu Europy” dotyczą „na początek Polski i krajów bałtyckich”. – Powiedziałem, że Rosja potrzebuje takiej Białorusi, pokojowej, cichej, spokojnej, która robi swoją robotę. W szczegółach nie będę wam o tym odpowiadał, czym się zajmowaliśmy. Przecież nie zaprzeczam, że jesteśmy współagresorami. Każdy robi swoje – dodawał na spotkaniu z mediami.

Aktywność Łukaszenki może niepokoić. Do mediów przedostają się głównie didaskalia w rodzaju szpica, z którym dyktator się nie rozstaje. W połączeniu z często zakładanym mundurem i zapewnieniami, że „nie chcemy wojny, ale jesteśmy na nią gotowi” przypomina to wszystko raczej atmosferę rodem z filmów Tima Burtona. Pewnie ułatwia to stawianie hurraoptymistycznych tez w rodzaju tej byłego dowódcy wojsk lądowych gen. Waldemara Skrzypczaka, który uspokajał w rozmowie z Wirtualną Polską, że białoruska armia to „tylko kupa złomu”, którego zniszczenie zajęłoby Polsce „może dwie, trzy godziny”. Skrzypczak przypominał, że po 24 lutego 2022 r. Rosjanie zabrali Łukaszence znaczną część sprzętu, w tym czołgów. – Łukaszenka nie ma teraz czym straszyć. Zostało mu trochę złomu, który usprawnił, jeździ przy granicy i robi szum, jakby to była armia pancerna – mówił. Nawet jeśli tak jest – a nie zapominałbym, że białoruskie wojsko w ostatnich latach jest bezustannie szkolone – to w razie konfliktu Białorusini nie będą przy tej granicy sami. Zwłaszcza jeśli wcześniej upadnie Ukraina. ©℗