Wzmożony ruch migrantów na granicy polsko-białoruskiej sugeruje, że Władimir Putin i Alaksandr Łukaszenka bacznie śledzą europejski kalendarz polityczny i wiedzą, w które klawisze i kiedy uderzyć. Obrazki z grupami osób trzymających prowizorycznie sklecone w lasach drabiny, zamieszczane w ostatnich dniach przez Straż Graniczną, to najlepszy dowód na to, że unijna polityka migracyjna nigdy nie będzie funkcjonować w tak pewny i niezmienny sposób, jak wspólna polityka rolna. Migracja w Unii Europejskiej to ciągłe pole politycznych utarczek, w których coraz mniejszą rolę odgrywają dane, a coraz większą – emocje. I to po obu stronach sporu.

Wróćmy jednak do kalendarza, który odgrywa tu kluczową rolę. Po pierwsze, w środę Parlament Europejski przyjął wszystkie przepisy wchodzące w skład paktu o migracji i azylu, co kończy trzyletnią procedurę legislacyjną i prawie dekadę dyskusji. Po drugie, cała Europa wchodzi w epicentrum kampanii przed wyborami do PE, od których wyniku będzie zależał nie tylko układ sił w samym parlamencie, lecz także obsada stanowisk w pozostałych kluczowych instytucjach unijnych. Po trzecie, wiosna i lato to corocznie okres, w którym jest odnotowywana największa liczba nielegalnych migrantów próbujących dotrzeć do Europy z uwagi na warunki pogodowe. Do tych trzech elementów trzeba dodać dwa czynniki: jeden obserwujemy już na granicy polsko-białoruskiej, a drugim są nasze wewnętrzne spory.

Najlepszym świadectwem tego jest zwrot obozu Donalda Tuska w sprawie paktu. Podczas wieloletnich negocjacji poszczególne jego zapisy często krytykował rząd Prawa i Sprawiedliwości, choć nigdy nie udało mu się zebrać grupy państw potrzebnej do zawetowania jakiegokolwiek projektu wchodzącego w skład pakietu. Wówczas to Koalicja Obywatelska i jej koalicjanci krytykowała PiS za niesolidarną postawę i stawianie nas w roli czarnej owcy w europejskiej rodzinie. Tym razem jednak europosłom KO zupełnie nie przeszkadzało wystąpić w roli jedynych czarnych owiec w swojej politycznej rodzinie, Europejskiej Partii Ludowej (EPP). W większości głosowań z frakcji EPP jedynie polska delegacja, składająca się z europosłów KO i ludowców, zagłosowała przeciw.

Pominę już twitterową wpadkę wiceszefa MSWiA Macieja Duszczyka, który po głosowaniach oznajmił, że cały pakt trafił do kosza, podczas gdy został przyjęty niemal dwukrotną przewagą głosów. Minister za wpis przeprosił, co należy docenić, ale w całej tej historii nie wpadka jest najważniejsza, ale zupełne rozminięcie się z oczekiwaniami unijnego mainstreamu, którego KO miała być nie tyle częścią, ile elementem jądra decyzyjnego. Tusk zapewnia, że ma zdolności budowania koalicji, choć jego komunikaty nie są do końca precyzyjne. Z jednej strony zapowiada, że Polska może zablokować pakt (jeśli zbierze mniejszość blokującą) albo że zapisy paktu dotyczące mechanizmu solidarnościowego Polski nie obejmą. W obu przypadkach to dość wątpliwy przykład europejskiej solidarności, w której – jak często lubią powtarzać unijni liderzy przy okazji różnych wzniosłych uroczystości – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Problem w tym, że każdy szef państwa i rządu poza zobowiązaniami na poziomie europejskim ma też zobowiązania wobec własnych wyborców. A ci ostatnimi tygodniami w wielu częściach kontynentu zwracają się ku partiom nawołującym do zaostrzenia polityki migracyjnej i wyrażającym dezaprobatę wobec paktu. Celują w tym środowiska prawicowe i populistyczne, jednak sceptyczne podejście społeczeństw do nielegalnej migracji odciska coraz większe piętno także na EPP. Choć ta frakcja w większości poparła pakt, to w kolejnej kadencji zamierza postawić na skuteczne umowy o readmisji z państwami trzecimi, na mocy których po szybkiej ścieżce procedury azylowej będzie można migrantów bez prawa do azylu odsyłać do regionów bezpiecznych. Dziś dyskusje są dalekie od merytorycznych argumentów, a dominują emocje i klasyczna kampania polityczna. Przeciwko paktowi są francuscy Republikanie, bo popiera go Emmanuel Macron, przeciw jest włoska Partia Demokratyczna, bo popiera go premier Giorgia Meloni. A KO – jak się wydaje – nie popiera paktu nie ze względu na przytłaczające kontrargumenty, ale dlatego, że słono przypłaciłaby taki ruch w starciu z PiS przed eurowyborami.

Najtrudniejsze w obecnej dyskusji o migracji jest oczekiwanie na wejście w życie przepisów. Ich skutki zobaczymy najszybciej za dwa lata i to pod warunkiem, że wdrożenie paktu przebiegnie gładko i bez zakłóceń, o co – jak już widzimy – będzie trudno. Spory wokół polityki migracyjnej będą wkrótce przybierać na sile, a niektóre frakcje w PE już zapowiadają, że po wyborach zamierzają nakłaniać Brukselę do nowelizacji przepisów, które – choć nie weszły jeszcze w życie – budzą wątpliwości europosłów m.in. w zakresie niedostatecznej ochrony dzieci i małoletnich lub – dla drugiej strony sceny – stanowią wręcz zachętę do przekraczania europejskic granic. Niezależnie od eurowyborów Europa Środkowa i Wschodnia będzie nerwowo spoglądać w kierunku granicy z Białorusią, a dla krajów południa kontynentu, które będą już za dwa lata zobowiązane do utrzymywania ośrodków kontroli na granicach, prawdopodobnie na dekady migracja będzie jednym z głównych tematów politycznych przepychanek.

Przez najbliższe kilkadziesiąt miesięcy będziemy obserwować kolejne rundy tego samego meczu, w której słychać prawie wyłącznie skrajne strony – aktywistów domagających się zupełnego otwarcia granic bez jakichkolwiek kontroli albo populistów obarczających nielegalnych migrantów winą za całe zło tego świata i budujących mury i zapory na granicach. Wymarzona sytuacja dla polityków, którzy w warunkach bezkompromisowego sporu odnajdują się jak ryba w wodzie. Niestety oznacza to zarazem, że nawet jeśli pod koniec kwietnia państwa członkowskie większością kwalifikowaną przyjmą pakt, proces kształtowania polityki migracyjnej na najbliższe lata nie tyle będziemy mieć za sobą, ile dopiero na dobre go rozpoczniemy. ©℗