Odpowiedzialność za śmierć Aleksieja Nawalnego spada na Putina i jego reżim – twierdzą liczni komentatorzy, ale także politycy. Nawet tak prominentni, jak szef Rady Europejskiej Charles Michel, premier Szwecji Ulf Kristersson czy Wielkiej Brytanii – Rishi Sunak. I mają rację.

Co więcej, to Putin na tej śmierci najbardziej traci politycznie. I to bez względu na to, czy wydał rozkaz zabicia najsłynniejszego rosyjskiego opozycjonisty, czy nie (na sto procent pewnie nie dowiemy się tego nigdy). Oficjalne śledztwo najpewniej wykaże zgon „z przyczyn naturalnych”, choć nie można dziś całkiem wykluczyć, że Kreml spróbuje zwalić winę na kogoś innego, żeby zdjąć z siebie to odium i nawet spróbować jeszcze coś ugrać przy okazji. Może na CIA albo wywiad ukraiński? Na Zachodzie w ten absurd nikt nie uwierzy, ale w samej Rosji i różnych krajach tzw. „Trzeciego Świata” – pewnie tak. Może na jakichś spiskowców wewnątrz systemu? To mogłoby być nawet użyteczne, jako ewentualne uzasadnienie dla strącenia ze stołków zbyt ambitnych (lub zbyt nieudolnych) funkcjonariuszy reżimu. Ale bez względu na takie manewry, prawda będzie taka, że to służby specjalne Kremla próbowały już kiedyś otruć Nawalnego, a potem wpakowano go na długie lata do kolonii karnej. Jedno i drugie nie pozostało raczej bez wpływu na stan zdrowia człowieka, który z krytyki Putina uczynił sens swego życia i zapłacił za to najwyższą cenę.

Pierwszy problem Putina dzisiaj – to fala współczucia dla ofiary i wściekłości na oprawców, która przewala się przez różne zakątki świata. A politycy, nawet jeśli sami nie są emocjonalni, to jednak wsłuchują się w nastroje opinii publicznej – i kto wie, czy przy okazji np. amerykańska Izba Reprezentantów nie poprze jednak pakietu pomocowego dla Ukrainy, a Unia Europejska nie odważy się położyć ręki na zamrożonych w zachodnich bankach rosyjskich aktywach.

Problem drugi, z punktu widzenia głównego lokatora Kremla – jeśli wersja o zabiciu Nawalnego na polecenie władz zacznie się rozprzestrzeniać, to dla wielu będzie sygnałem mówiącym o słabości Putina i o jego lęku. Na zasadzie: nie wystarczyło mieć Nawalnego pod kluczem, na wszelki wypadek postanowiono go wyeliminować trwale. A podejrzenia o słabości cara w rosyjskiej historii zazwyczaj ośmielały puczystów i rewolucjonistów do działania...

Traci też na tej śmierci Rosja. Dopóki Nawalny żył, jakaś frakcja wewnątrz elity władzy zawsze mogła go (przynajmniej teoretycznie) wyciągnąć zza krat i wstawić na miejsce Putina, jako symbol „nowego otwarcia” w relacjach ze światem. To mogło się nawet udać – swoją drogą, dla nas byłby to scenariusz fatalny. Dzisiaj nie ma pod ręką nikogo takiego: rozpoznawalnego w kraju i zagranicą, z odpowiednim autorytetem, a jednocześnie nieskompromitowanego poparciem dla „specjalnej operacji wojskowej” w Ukrainie i odpowiedzialnością za towarzyszące jej zbrodnie wojenne. De facto dla Putina nie ma więc alternatywy, przynajmniej w przewidywalnej przyszłości. Dla kraju oznacza to dalsze zsuwanie się po równi pochyłej: brnięcie w dalsze straty wojenne, uzależnienie od Chin, utratę szans ekonomicznych i cywilizacyjnych. Być może na pokolenia.

Chyba że reżim szybko wykreuje teraz „nowego, lepszego Nawalnego” – kogoś, kto na użytek Zachodu będzie w stanie pozować na liberała i demokratę (przynajmniej „jak na rosyjskie standardy”), a jednocześnie pozostanie pod kontrolą. Mało prawdopodobne – wymagałoby bowiem finezji, której Rosjanom czasów „późnego Putina” zdecydowanie brakuje. Spowodowanie śmierci Nawalnego (lub dopuszczenie do niej) jest tylko jednym z tego dowodów.