Nie wiemy, jaka będzie skala ataków. Ale ubiegła zima wiele nas nauczyła, a obrona infrastruktury energetycznej jest wysoko na liście priorytetów.

Z Maksymem Timczenką rozmawia Michał Potocki
ikona lupy />
Maksym Timczenko, ukraiński menedżer, od 2005 r. dyrektor generalny DTEK, energetycznego koncernu najbogatszego Ukraińca Rinata Achmetowa / Materiały prasowe / Fot. Anton Fedorov/Materiały prasowe
W zeszłym roku Rosjanie wykorzystali zimę do zmasowanych ostrzałów ukraińskiej infrastruktury energetycznej. Elektrownie planowo wstrzymywały dostawy do gospodarstw domowych. Jak jesteście przygotowani na zimę, która nachodzi?

Przed poprzednią zimą wskaźnik wykorzystania sprzętu w produkcji prądu wynosił ok. 35 proc., więc mieliśmy pewne rezerwy. Poza tym dysponowaliśmy pewną ilością sprzętu zapasowego w rodzaju agregatów prądotwórczych. Od tej strony jesteśmy gorzej przygotowani niż w zeszłym roku, ponieważ praktycznie każda elektrownia została zaatakowana, uszkodzeniom uległo ponad 50 proc. generacji, a dwie elektrownie znalazły się pod okupacją. Z tego punktu widzenia jesteśmy w gorszej sytuacji. Z drugiej strony, co ważniejsze, nabraliśmy też doświadczenia. Lepiej wiemy, jak sobie radzić. Staraliśmy się też dodatkowo przygotować. Odnowiliśmy uszkodzone moce. Z systemu wypadło wtedy 13 jednostek o mocy 2,3 GW. Do tego mieliśmy poważne zniszczenia infrastruktury przesyłowej. W kwietniu rozpoczęliśmy szeroki program napraw. Z 13 jednostek przywróciliśmy do pracy osiem, a dwie kolejne zostaną przywrócone do końca roku. Trzy, ze względu na skalę uszkodzeń, zostawiliśmy sobie na przyszły rok. Do tego trzeba dodać dwie, które planowaliśmy wyłączyć, ale tego na razie nie zrobimy. Poza tym w warunkach wojennych zbudowaliśmy 114 MW mocy w energetyce wiatrowej. Osiągnęliśmy przedwojenne poziomy wydobycia węgla, wchodzimy w zimę z zapasami rzędu 1 mln t. Mamy bardziej niż wystarczające rezerwy gazu. Reasumując, nie musimy się zanadto martwić. Zawsze jednak powtarzam, że w dużym stopniu zależymy od obrony powietrznej. W tej sferze też odnotowaliśmy postęp. Dzięki partnerom mamy więcej zestawów obrony przeciwlotniczej. Personel naszych elektrowni działa w kooperacji z wojskiem. Pomagamy im, zapewniając specjalne punkty przechowywania tych systemów i paliwa do nich. Dużą wagę przywiązują do tego prezydent i rząd. Nasz sektor jest wysoko na liście priorytetów. Wiadomo, które elementy infrastruktury będą szczególnie chronione. Wśród nich są oczywiście elektrownie. Widzimy nowy sprzęt wojskowy rozmieszczony w ich pobliżu.

Tradycyjna elektrownia to ogromny obiekt, którego lokalizację zna każda osoba z mapą. Nie da się jej schować jak zestawu Patriot czy kompanii żołnierzy.

I nikt nie da stuprocentowej gwarancji, ale sprzęt, którym dysponujemy, i doświadczenie Sił Zbrojnych dają szansę, że możemy je ochronić. Przy czym wciąż nie wiemy, jaka będzie skala ataków. Jeśli w jednym momencie wystrzelą 100 pocisków, nie da się ochronić każdego elementu. Ufamy jednak naszym żołnierzom. Oni wiedzą, jak sobie radzić z pociskami i dronami. My robimy wszystko, by fizycznie ochronić naszą infrastrukturę, zwłaszcza przed bezzałogowcami. To kolejny element wiedzy, jaką posiedliśmy zeszłej zimy. Teraz będziemy skuteczniejsi.

Koncern energetyczny DTEK stracił część kopalń w pierwszej fazie wojny, do 2017 r. Jak to wpłynęło na wydobycie?

W latach 2014–2017 straciliśmy ok. 60 proc. kopalń. Jednak ze względu na inwazję zużycie węgla spadło w kraju o 30–35 proc. Wszystkie nasze kopalnie, które działały w momencie inwazji, działają do tej pory. Zostały utracone pewne państwowe zakłady na Donbasie. DTEK zdołał utrzymać wcześniejszy poziom produkcji.

Wasze kopalnie na terenach okupowanych przejęły samozwańcze para państwa, które zaczęły eksportować węgiel m.in. do Polski. W DGP dużo pisaliśmy o mechanizmach tego procederu. W 2022 r. Unia Europejska wprowadziła całkowity zakaz handlu z Donieckiem i Ługańskiem oraz embargo na import węgla z Rosji (doniecki antracyt trafiał do UE na rosyjskich papierach). Czy okupantom udało się zmienić szlaki dostaw? Wysyłają antracyt poza Europę?

Jestem wdzięczny, że zajęliście się tym tematem. Spotykałem się z waszym ambasadorem w Kijowie, by przekazywać mu informacje, które mieliśmy. W 2022 r. byliśmy pozytywnie zaskoczeni, jak szybko i zdecydowanie UE wstrzymała import surowców z Rosji. O ile wiemy, do Europy nie trafia już węgiel z Rosji. Co do innych kierunków to nie wiem. Straciliśmy kontrolę nad informacją.

Przed 2022 r. największym odbiorcą węgla z okupowanego Donbasu była Turcja. Ankara nie przyłączyła się do unijnego embarga. Ten kierunek pozostaje aktywny?

Nie mogę tego skomentować. Taką mamy sytuację, że oni są bardziej elastyczni, jeśli chodzi o dostawy do UE.

Co się stało z kopalniami zajętymi przez Rosjan? Da się je przywrócić do eksploatacji po ich odzyskaniu?

Według mojej wiedzy poziom wydobycia spadł do 10 proc. wartości sprzed 2014 r. Po wyzwoleniu przeanalizujemy sytuację, ale wątpię, by z 12 utraconych kopalń udało się przywrócić wydobycie w więcej niż jednej–dwóch.

Jesteście zainteresowani eksportem własnego węgla? Wiem, że obowiązuje wojenny zakaz, ale wiem też, że w zeszłym roku nieoficjalnie lobbowaliście za jego złagodzeniem.

W 2022 r. pewne wolumeny zostały nawet wyeksportowane, ale w tym roku całość zostanie zużyta w kraju. Nie stracimy na tym, co więcej, podpisaliśmy umowy na zakup węgla z polskimi firmami. Dotychczas zakontraktowaliśmy ok. 280 tys. t. Obecnie jesteśmy raczej importerami niż eksporterami.

W Polsce rozmawia pan też o wspólnych projektach. Proszę coś więcej o nich opowiedzieć.

Polska i Ukraina nigdy nie były sobie tak bliskie jak dziś. Budowa więzi w sektorze prywatnym jest dla nas naturalna. Zresztą zaczęliśmy współpracować na długo przed wojną. Współpraca energetyczna z Polską to jeden z mostów na drodze Ukrainy do eurointegracji. Odbyłem też parę spotkań na temat przejścia z węgla na atom. Badamy nowe technologie; zaplanowałem w Polsce spotkanie z udziałem Amerykanów na temat małych reaktorów modułowych SMR. Współpracujemy w kwestiach gazowych i naftowych. DTEK rozpoczął produkcję paliwa na terenie Ukrainy. Rafinerie to dla nas coś nowego, a zarazem potrzebnego, tymczasem polskie firmy mają w tej sferze duże doświadczenie. Przestrzeń do współpracy z Polską istnieje w każdej sferze związanej z energetyką.

Także w sferze przerzucenia się na źródła odnawialne? DTEK dużo inwestuje, a wojna pokazała, że to ważny krok ze względów bezpieczeństwa. Moce OZE są bardziej zdecentralizowane niż tradycyjne, więc ich niszczenie z powietrza jest trudniejsze i droższe.

Pod względem OZE jesteśmy największą spółką Ukrainy. Nasze moce osiągnęły 1 GW. Niestety połowa z nich znalazła się pod okupacją, ale ufamy, że uda się je odzyskać. Wspomniałem o 114 MW w energetyce wiatrowej – ten projekt będziemy kontynuować, a jego docelowe rozmiary opiewają na 500 MW. Nasza wizja zakłada też ekspansję. Stworzyliśmy listę krajów priorytetowych pod względem możliwych inwestycji w OZE. Wśród nich znalazła się Polska. Prowadzimy rozmowy z firmą Columbus w sprawie projektu dotyczącego magazynowania energii. To może być pierwszy przykład naszych inwestycji w zieloną transformację w Polsce. I mamy nadzieję, że nie ostatni. Jesteśmy też zainteresowani inwestycjami w energetykę słoneczną i wiatrową. Oczekuje się, że wasze przepisy staną się w tej sferze bardziej sprzyjające inwestorom.

Jak układają się relacje DTEK i Rinata Achmetowa z władzami? Przed inwazją były złe. Sądy zajmowały się choćby mechanizmem Rotterdam+ (mechanizm ustalania ceny węgla dla ukraińskiej energetyki, który według władz i części ekspertów pozwolił koncernom Achmetowa na niewspółmierne zyski – red.).

DTEK działa na rynku od 19 lat. Wszystkie te lata były bardzo wymagające. Przetrwaliśmy wiele perturbacji politycznych, kryzysy, wojny, ale zawsze byliśmy przywiązani do naszych wartości – wolnego, zliberalizowanego rynku, niezależności regulatora, eurointegracji. Nie nazwałbym tego walką, ale wszystkie dyskusje z władzami koncentrowały się na tych tematach. Zawsze staraliśmy się przekonywać władze do przyspieszenia wprowadzania europejskich standardów. W sprawie Rotterdam+ chodziło o formułę ustalania ceny na podstawie mechanizmu znanego z innych państw. Niestety potem przekształcono to w sprawę polityczną. Ale kiedy rozpoczęła się inwazja, wszystkie dyskusje, nieraz ostre, się skończyły. Nic nie może nas podzielić, bo tylko zjednoczeni możemy pokonać Rosję. Pan Achmetow daje dobry przykład przywództwa w czasie wojny. Po 24 lutego nie opuścił Ukrainy, od pierwszych dni nazwał Putina zbrodniarzem wojennym, wezwał swoje firmy do pomocy Ukrainie i Siłom Zbrojnym, do utrzymania produkcji, płacenia podatków. Na pewno słyszał pan o ustawie oligarchicznej…

O nią też chciałem zapytać. Ustawa przewiduje utworzenie listy oligarchów, którym ograniczy się swobodę działania w polityce. Oligarchą ma być osoba o znacznym majątku, wpływach w mediach i gospodarce. Achmetow był pierwszym kandydatem.

Pan Achmetow nie posiada już żadnych aktywów w branży medialnej. Wszystkie udziały, licencje przekazał państwu. Co ważne, kontynuujemy zaplanowane inwestycje – i to też jest jego osobista decyzja. Mimo wojny, bez żadnego ubezpieczenia od ryzyka wojennego, wydaliśmy 200 mln dol. na pierwszą część projektu farm wiatrowych. Przeznaczyliśmy miliardy hrywien na pomoc humanitarną. Prezydent, rząd, biznes i naród są zjednoczeni. Nie ma przestrzeni dla konfliktów.

Czy to element porozumienia z władzami, by odsunąć spory na okres powojenny? Ustawa antyoligarchiczna de facto nie weszła w życie. Rejestr oligarchów nie powstał.

Trudno mi komentować decyzje władz. Nikt o nich z nami nie rozmawiał, zresztą – jak sądzę – rząd nie powinien o tym dyskutować z biznesem. Priorytetem jest wygranie wojny. To oczywiste, że pozostałe kwestie są odsuwane na później. Brak jedności to prosta droga do porażki.

Jak wyglądają codzienne relacje z biurem prezydenta?

Utrzymujemy ścisłe kontakty z innymi podmiotami rynku energetycznego. Od pierwszych tygodni wojny wszystkie działania są koordynowane z ministerstwem energii i operatorem systemu. Utrzymujemy te konstruktywne kontakty do dziś. Jesteśmy wdzięczni rządowi za utrzymanie zliberalizowanego modelu rynku, choć w marcu, kwietniu 2022 r. pojawiały się koncepcje, by zrobić krok wstecz.

Wspominał pan o ostrych dyskusjach. Trudno chyba nazwać dyskusją sytuację, w której prezydent oskarżył Achmetowa o próbę zamachu stanu, a tak się stało jesienią 2021 r.

Wolałbym uniknąć wchodzenia w sprawy polityczne. Trudno mi komentować, jak takie nieporozumienie w ogóle mogło mieć miejsce. Ja odpowiadam za DTEK. Mieliśmy konstruktywne relacje z władzami przed wojną i mam nadzieję je utrzymać. Zawsze byliśmy otwarci na publiczną dyskusję i ocenę naszej działalności. To, co się wydarzyło po 24 lutego, dowiodło, że nasza misja, która przewiduje „niesienie ludziom ciepła i światła”, to coś więcej niż słowa.

Spodziewał się pan tego, co się stało 24 lutego? Był pan wtedy w Kijowie?

Byłem i chyba się spodziewałem, choć nie miałem dostępu do żadnych nadzwyczajnych informacji – ale też nie sądziłem, że będzie to wojna na aż tak wielką skalę. W ciągu trzech miesięcy przed inwazją wszyscy o niej dyskutowali, w jakiś sposób się przygotowywali. Nie byliśmy naiwni – po prostu nikt nie chce wierzyć w czarne scenariusze.

Jak się przygotowywaliście?

Mieliśmy już doświadczenia z 2014 r., sam pochodzę z Doniecka. Przede wszystkim ważna jest komunikacja. Musieliśmy sprawdzić kanały komunikacji naszych zakładów. Zbudowaliśmy rezerwowe biuro na zachodzie Ukrainy, by móc dalej zarządzać firmą. Sprawdziliśmy magazyny części zamiennych. Zgromadziliśmy pewne rezerwy finansowe. Przeprowadziliśmy inspekcje schronów, zaktualizowaliśmy protokoły bezpieczeństwa dla pracowników na wypadek ostrzału. Mimo to nigdy nie da się w pełni przygotować na to, co się stało.

Wojna w 2014 r. eskalowała stopniowo. Pamięta pan moment, w którym uświadomił sobie, że sytuacja jest poważna?

Żyłem między Donieckiem a Kijowem. Pamiętam, że w niedzielę przyleciałem do stolicy, a we wtorek już nie mogłem wrócić, bo lotnisko w Doniecku zostało zniszczone. Od tamtej pory nie byłem w tym mieście.

Mógł pan zrobić więcej, by zapobiec tej sytuacji?

Wszystko organizowali Rosjanie. Teraz mamy już masę dowodów, że to była przygotowywana zawczasu operacja specjalna rosyjskich służb, a nie antyrządowe protesty mieszkańców.

Próbował pan interweniować? Był pan ważną postacią w Doniecku.

Tak jak wspominałem, staram się trzymać z dala od polityki. Od samego początku przekaz właściciela firmy był jednoznaczny: należy się opierać na europejskich zasadach. W ten sposób zatrudniamy, szkolimy, budujemy procesy biznesowe. Dlatego odnieśliśmy sukces, dlatego mamy dostęp do międzynarodowych rynków kapitałowych. To jest priorytet mój i tej firmy.

Jak opisałby pan styl zarządzania Rinata Achmetowa? Interesuje się każdym szczegółem czy daje menedżerom swobodę?

Pracuję z nim od ponad 20 lat. On buduje relacje w biznesie na bazie profesjonalnego zaufania. Jestem mu za to wdzięczny. Nasza pierwsza niezależna rada nadzorcza powstała na przełomie 2005 i 2006 r. Podział kompetencji jest bardzo jasny, opiera się na praktykach międzynarodowych. Nasze spółki są zarejestrowane w Holandii jako kraju o najlepszym ustawodawstwie korporacyjnym. Trudno mi sobie wyobrazić firmę bez wkładu niezależnych dyrektorów z różnych państw. Pan Achmetow samoograniczył się prawami interesariuszy. Gdyby próbował sterować ręcznie, żaden z szanujących się dyrektorów nie wszedłby do rady. I to nie jest tylko ładna historyjka dla banków. Pan Achmetow nigdy mnie nie instruował, kogo powinienem zatrudnić, ile prądu wyprodukować ani komu go sprzedać.

Często rozmawiacie?

Podczas kryzysów. Dlatego staram się, by było to jak najrzadziej. Bo to oznacza, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Trzeba być kibicem Szachtara Donieck, by pracować dla firm Achmetowa?

(śmiech) Nie. Opowiem zabawną historię. Gdy 15 lat temu zaczynaliśmy ten biznes, szukaliśmy specjalistów z całej Ukrainy. Pamiętam jednego fana kijowskiego Dynama, który chodził z nami na mecze Szachtara w dwóch koszulkach. Na własną, dynamowską, zakładał tę szachtarską, żeby nie wywołać incydentu na stadionie. Sam jestem z Doniecka, więc wiadomo, komu kibicuję. Zresztą zanim powstał DTEK, jednym z moich obszarów odpowiedzialności był właśnie klub. ©Ⓟ