Gabon i Niger to tylko niewielka część francuskich wpływów w Afryce, która jako kontynent jest dla Paryża jednak coraz mniej istotna gospodarczo.

Emmanuel Macron, pierwszy gospodarz Pałacu Elizejskiego, urodzony po „roku Afryki” (1960), gdy 17 krajów afrykańskich uzyskało niepodległość, kontynent odwiedzał jako prezydent 18 razy. W 2017 r. w Wagadugu w Burkina Faso mówił o „partnerstwie”, kreślił wizję wspólnej przyszłości w kolorowych barwach, z inwestycjami w edukację i młodzież. Jeszcze pół roku temu zapewniał w Libreville w Gabonie: „dni porządku frankofońskiego są naprawdę zakończone”. Konsekwentnie próbował symbolicznie postawić grubą kreskę, oddzielającą czasy obecne od trudnej kolonialnej przeszłości Paryża, ze wspieraniem militarnych reżimów oraz z gospodarczym wyzyskiem. Przyszłość ma być inna, Pałac Elizejski wybierał pozytywne, optymistyczne słownictwo, przemówienia dyplomatów pełne były zapewnień o „demokratyzacji”, „współpracy” czy „upodmiotowieniu”.

Pucze w Nigrze oraz Gabonie zmieniły nieco wydźwięk komunikatów płynących znad Sekwany – Francja nie ukrywa zaniepokojenia rozwojem sytuacji na kontynencie. Potępiając „epidemię puczów”, Macron ostrzega teraz przed „barokowym sojuszem między samozwańczymi panafrykańczykami oraz neoimperialistami”. Za tych ostatnich uznaje Chiny oraz Rosję, kraje, które wielokrotnie z niektórych miejsc wygryzły Francuzów. Weźmy na przykład Gabon, gdzie Paryż przez dekady wspierał utrzymującą się przy władzy rodzinę Bongo. Chiny już kilka lat temu zastąpiły w tym równikowym państwie Francję w roli najważniejszego partnera handlowego, w Libreville współfinansowały budowę stadionu na 40 tys. widzów, który gościł finał Pucharu Narodów Afryki w 2012 r.

Spadek znaczenia relacji gospodarczych między Francją a Afryką widać w liczbach. Jeszcze w 2000 r. wymiana handlowa z drugą największą gospodarką UE stanowiła 10 proc. obrotów Afryki. Obecnie spadła do poziomu poniżej 5 proc. Cała wymiana handlowa Francji z kontynentem afrykańskim w 2022 r. jest o 40 proc. niższa od wymiany między Francją a Włochami. Odwrót kontynentu następuje nie tylko w kierunku Chin – w poszukiwaniu kontaktów ze światem anglosaskim niektóre byłe francuskie kolonie dołączają do Wspólnoty Narodów (Kamerun już w 1995 r., Gabon i Togo w 2022 r.). To nie oznacza całkowitej abdykacji Paryża z kontynentu – francuski gigant naftowy, firma Total Energies, ma na kontynencie tysiące stacji benzynowych, biznesy niemal w każdym kraju, tylko w Nigerii aż 30 pól naftowych. Miliony Afrykańczyków z zachodu kontynentu nie mają alternatywy dla Canal+, gdy chcą oglądać ukochaną piłkę nożną. Niger, gdzie puczyści nie chcą oddać władzy i uwolnić przetrzymywanego prezydenta, zapewniał do tej pory 10 proc. uranu dla francuskich elektrowni jądrowych.

By utrzymać swoje wpływy i zapewnić bezpieczeństwo własnym interesom, w Afryce stacjonuje ok. 5,5 tys. francuskich żołnierzy, m.in. w Gabonie, Dżibuti oraz Wybrzeżu Kości Słoniowej. Francuskie siły wciąż są obecne w Nigrze, skąd mogą jednak w najbliższych miesiącach zostać zmuszone się wycofać. Gdyby tak się stało, to jedynym krajem w Sahelu z francuską bazą wojskową zostałby Czad. Spekuluje się, że w wyniku wydarzeń na południe od Sahary oddziały francuskie na kontynencie mogą zostać uszczuplone. Byłoby to zgodne z najnowszym pięcioletnim wojskowym francuskim planem określającym priorytety Paryża, który głosi, że główne interesy dla kraju leżą w Europie, a na drugim miejscu w Azji, z którą dynamicznie rośnie wymiana handlowa. Na ten kontynent przypada aż jedna trzecia handlu Francji z krajami spoza UE, to wzrost z poziomu 20 proc. w ciągu ostatnich 10 lat.

Poszczególne pucze się różnią – w Sahelu są widoczne wpływy rosyjskie, których nie widać w Gabonie. Stosunek wojskowych do działania francuskich firm też jest różny, nowe władze w Libreville zawarły porozumienia z największymi koncernami i gwarantują bezpieczeństwo zatrudnionym przez nie. Jednocześnie w puczach widać wspólny mianownik – odrzucenie dotychczasowej sytuacji politycznej, w którą kapitał inwestował Paryż, ale której nie zamierza bronić za wszelką cenę. – W dawnych czasach frankofońskiego porządku pucz w Gabonie nie wydarzyłby się, a gdyby się wydarzył, Paryż szybko by go stłumił – komentował w stacji ABC Peter Pham, były wieloletni amerykański dyplomata w krajach Sahelu. Jego zdaniem Paryż wybrał „wyciszoną odpowiedź”. ©℗