Liczby nie kłamią, a metoda rozbijanego termometru nie znajdzie zastosowania w tematyce migracyjnej. Jeszcze w 2015 r., a więc gdy władza przeszła z rąk PO-PSL do PiS, w Polsce było 158 tys. cudzoziemców mających ważne zezwolenia na pobyt. W tym roku to już 761 tys. A to nie są pełne liczby, bo prof. Maciej Duszczyk szacuje, że łącznie jest ich w Polsce 3 mln, czyli 8 proc. populacji.

Polska okazała się powojennym rekordzistą w przechodzeniu z kraju emigracyjnego w imigracyjny – i to, kto akurat rządzi, miało wtórne znacznie. O takich przemianach zdecydowały trzy czynniki: rynek pracy, demografia, a ostatnio wojna. Oprócz niej napływ cudzoziemców związany był ze spadającym bezrobociem i rosnącą liczbą ofert pracy. Tak będzie nadal.

Niestety paradoksem wzmożonej dyskusji kampanijnej o polityce migracyjnej Polski (lub jej faktycznym braku) jest to, że właśnie przez to jeszcze przez długi czas nie wypracujemy kompleksowych, systemowych rozwiązań w tym obszarze. Jest to coś w rodzaju polityki migracyjnej bez polityki migracyjnej.

Dziś tematem rządzą emocje i cyniczna kalkulacja polityczna. Mamy w kraju spór między PiS, który z jednej strony straszy obcymi, jacy mają napływać w ramach mechanizmu relokacji, a z drugiej strony doraźnie liberalizował regulacje dotyczące napływu cudzoziemców (co akurat było słuszne), by gospodarka nie zwalniała, a nemezis Kaczyńskiego, czyli Donaldem Tuskiem, który atakuje PiS, tzn. zarzucał mu hipokryzję, akcentował liczby pokazujące napływ imigrantów zarobkowych. Dwa różne rodzaje migracji i zupełnie różne mechanizmy zostały pomieszane. Ofiarą tego sporu padł projekt rozporządzenia MSZ, którego celem było usprawnienie ściągania do kraju pracowników (choć jednocześnie próbowano w ten sposób upowszechnić kontrowersyjny outsourcing wizowy). Można dyskutować, na ile to właściwa recepta, ale problem, że nasz aparat konsularny nie jest w stanie wystarczająco szybko obsługiwać wniosków, jest faktem.

Teraz PiS postanowił zaostrzyć przekaz i idzie na kurs kolizyjny z UE w sprawie opracowanego tam Paktu migracji i azylu. Akcentuje, że trzeba skupić się na zwiększeniu ochrony zewnętrznych granic Wspólnoty. To siłą rzeczy oznacza przykładanie mniejszej wagi do integracji tych, którzy u nas już są lub pojawią się w nieodległej przyszłości – a to fundamentalny błąd w kontekście wyzwań, które nas czekają. Bo dziś jesteśmy w podobnym miejscu, co takie kraje jak Francja czy Belgia kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu.

Natomiast mając ich przykład, moglibyśmy wypracować politykę, która z jednej strony brałaby pod uwagę potrzeby gospodarki, z drugiej natomiast to, jak sprowadzać imigrantów i włączać ich w ekonomię i społeczeństwo, by zminimalizować napięcia. Biorąc pod uwagę kampanijną atmosferę, na to się nie zanosi.

Wszystko wskazuje na to, że migracyjne referendum w praktyce będzie się dublowało z wyborami parlamentarnymi, więc istotą będzie nie merytoryczne odniesienie się do stawianego problemu, tylko wyraz poparcia dla tej czy innej partii. ©℗