Równość bez względu na pochodzenie czy religię – jedna z najważniejszych wartości francuskiej Republiki – w praktyce często pozostaje w sferze solennych deklaracji. Nie tylko z winy państwa.

Płonące samochody, demolowane sklepy, banki i ratusze w wielu francuskich miastach bulwersują świat, bywając pretekstem do sarkastycznego: „Tak się kończy polityka otwartości na imigrantów”. Takie łatwe tezy mają się jednak nijak do złożonych przyczyn dzisiejszej struktury społeczeństwa nad Sekwaną ani do faktycznej sytuacji mniejszości etnicznych.

Taka twarz

Wtorek, 27 czerwca, chwila po godz. 8. Trzech młodych ludzi jedzie mercedesem na polskich tablicach. – Chcieliśmy się przejechać po Nanterre. Po kilku minutach znaleźliśmy się na pasie dla autobusów. Mieliśmy właśnie zjechać, kiedy zauważyłem jadących za nami policjantów na motorach – relacjonuje w nagraniu wideo zamieszczonym w mediach społecznościowych jeden z nich (jego tożsamość miała potwierdzić stacja telewizyjna BMF TV). Mówi, że zdecydował się opowiedzieć o wydarzeniach tamtego poranka, żeby sprostować fałszywe informacje, które krążą w przestrzeni publicznej. Według niego na znak mundurowych kierowca zatrzymał pojazd i opuścił szybę. – Policjant powiedział mu „zgaś silnik albo będę strzelał”. I strzelił pierwszy raz – twierdzi młody człowiek. Następnie miał do niego dołączyć drugi funkcjonariusz, który także bez słowa strzelił w przednią szybę.

Prefekt paryskiej policji Laurent Nuñez relacjonuje wydarzenia inaczej. Auto miało zostać zatrzymane, ponieważ kierowca złamał wiele przepisów ruchu drogowego. I nie udało się to od razu, tylko dopiero kiedy zostało zablokowane przez inne pojazdy na drodze. Podczas próby sprawdzenia dokumentu tożsamości kierowca, który owszem, na żądanie zgasił silnik, miał go na nowo odpalić i próbować uciec. Wtedy policjant użył broni.

Pasażer upiera się przy swoim: strzały były trzy, a to, co prefekt nazywa próbą ucieczki, było według niego efektem śmiertelnego skurczu kierowcy, który nieświadomie wcisnął pedał gazu. Świadek nie wie, co było dalej, bo uciekł, bojąc się o życie. 17-letni Nahel M., który kierował samochodem, zginął. Trzeci z chłopaków został zatrzymany. Policjant, o którym wiadomo, że strzelił, przebywa w areszcie pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci.

Być może rzeczywiście doszło do sytuacji, w której uzbrojonemu funkcjonariuszowi puściły nerwy. Mielibyśmy wtedy do czynienia z tragicznym w skutkach błędem człowieka, a te – choć nie powinny – zdarzają się wszędzie. Trudno jednak nie zadać innych pytań. Czy nieuzbrojony nastolatek powinien zginąć, nawet jeśli złamał mnóstwo zasad ruchu drogowego, po zatrzymaniu zachowywał się niewłaściwie, a mercedes nie był pożyczony, tylko skradziony? Nawet jeśli rzeczywiście – jak podają media – tydzień wcześniej też nie chciał się podporządkować nakazowi zatrzymania i nie miał prawa jazdy, za co miał się stawić przed sądem dla nieletnich? I właśnie dlatego, nie chcąc pogarszać swojej sytuacji, próbował uciec przed kolejną kontrolą? A przede wszystkim: czy doszłoby do strasznego finału, gdyby trzech chłopaków w aucie wyglądało inaczej? Matka Nahela, z pochodzenia Algierka, powiedziała telewizji France 5, że nie obwinia całej policji, tylko człowieka, który strzelił. Jest jednak pewna, że zrobił to dlatego, że zobaczył „arabską twarz”. Prawniczka rodziny Jennifer Cambla zaznacza, że jej klientom nie chodzi o żadną „sprawiedliwość rasową”, tylko po prostu o sprawiedliwość. Ale dodaje, że system prawny i wymiar sprawiedliwości we Francji chronią funkcjonariuszy policji i tworzą kulturę bezkarności.

Wrzenie

Tego samego dnia rozpoczęły się zamieszki: wieść o śmierci Nahela błyskawicznie się rozniosła. To cecha dzisiejszych niepokojów – informacje są rozpowszechniane przez media społecznościowe i nie da się utrzymać ich w tajemnicy. Potem te same media służą skrzykiwaniu się w konkretnych miejscach. I podgrzewają atmosferę; pojawiły się choćby specjalne hasztagi, np. #Nanterre #Nahel #émeutes.

Kilka nagrań użytkowników. Mon tigny-le-Bretonneux, zdemolowany dyskont. Pośród zniszczonych towarów młody człowiek w kapturze. Zabiera z półki dmuchany basen, krzycząc: „Idziemy na basen, bracia!”. Miasteczko Guyancourt. Grupa nastolatków przecina piłą elektryczną uliczny słup, na którym znajduje się kamera monitoringu. „Chłopaki, to już ostatni” – cieszy się jeden z nich. Asnières. Mężczyzna w kominiarce próbuje się dostać do wnętrza bankomatu. Wokół ok. 30 osób dopinguje go i rejestruje akcję telefonami.

Relacje z zamieszek i plądrowania sklepów pojawiają się najpierw na Snapchacie, potem na Twitterze. I znajdują o wiele więcej odbiorców niż tradycyjne telewizje. Przy czym Snapchat to medium młodych. Vincent Vladesco z domu mediowego Cerfia, który prowadzi jeden z popularnych elektronicznych kanałów informacyjnych (600 tys. subskrybentów) i udostępnia relacje z zamieszek, mówi tygodnikowi „Marianne”: „Ludzie filmują sceny w całości, co pozwala nam uchwycić kontekst i wybrać najważniejsze momenty. Niektórzy świadkowie przesyłają klipy bezpośrednio pocztą elektroniczną. Funkcje takie jak mapy cieplne na Snapchacie pozwalają młodym ludziom geolokalizować zamieszki lub grabieże w ich pobliżu. Im ciemniejsza chmura, tym więcej ludzi i bardziej napięta sytuacja. Istnieje prawdziwy efekt falowania lub stada. Jeśli młodzi ludzie widzą zalew brutalnych obrazów i filmów, a sami są w domu, czują się głupio. Są zmotywowani do wyjścia”. – W nadchodzących godzinach podejmiemy działania w celu wycofania najbardziej wrażliwych treści – zapowiedział 30 czerwca Emmanuel Macron.

Sobotni poranek w Nanterre. Spalone auta, porozbijane witryny, zdemolowane sklepy, a to była i tak mniej gwałtowna noc niż trzy poprzednie. – Nie mamy środków transportu. Nie ma autobusów, samochody popalone. Musiałam wczoraj być w szpitalu, musiałam do niego iść, a nie jestem już młoda – żali się mieszkanka w reportażu France 24. I dodaje, że szkoda jej sklepikarzy, bo nie są niczemu winni, a tracą. – Nie my jesteśmy od sądzenia, tylko sędziowie – dorzuca właścicielka straganu z odzieżą na miejscowym Targu Picassa. Też ma „arabską twarz”. – Demolują apteki i piekarnie, a przecież wszyscy ich potrzebują, oni też. Niszczą naszą dzielnicę. Ja się na to nie zgadzam – dodaje.

Lider lewicy Jean-Luc Mélenchon wystosował nawet apel, aby „oszczędzać dobro wspólne – szkoły, biblioteki, sale sportowe”. Bez skutku. Według prezesa Stowarzyszenia Burmistrzów Francji Davida Lisnarda zaatakowano już 150 ratuszów i innych budynków komunalnych.

W całej Francji zmobilizowano ok. 45 tys. policjantów i żandarmów. Do niedzieli zatrzymano 3,2 tys. osób. Według ministra spraw wewnętrznych Géralda Darmanina 60 proc. z nich nie miało wcześniej kłopotów z prawem, średnia wieku to 17 lat. A w tłumie spotyka się nawet dzieci w wieku 12–13 lat. Dlatego też w zeszłym tygodniu prezydent Macron przypomniał, że za nieletnich odpowiadają rodzice. Powtórzył to później – z rozwinięciem – minister sprawiedliwości Éric Dupond-Moretti. – Władza rodzicielska to nie tylko prawa, lecz także obowiązki – wygłosił przed kamerami. – Dla tych, którzy ich nie wykonują, prawo przewiduje karę do dwóch lat pozbawienia wolności i 30 tys. euro grzywny – postraszył. Tyle że – jak mówi socjolog Thomas Sauvadet – młodzi ludzie, którzy biorą udział w zamieszkach, często pochodzą z rozbitych rodzin i ze środowisk, w których trudno egzekwować posłuszeństwo. – To, co można robić, to mobilizować rodziców dzieci, które „grawitują” wokół tych wydarzeń i mogą być przyciągane przez nieznaną sobie dynamikę. To wszystko – stwierdził.

Vincent Jeanbrun, polityk Republikanów i mer L'Haÿ-les-Roses w departamencie Doliny Marny, wezwał obywateli do zorganizowania „republikańskiego odporu”. I sam stał się celem ataku. W nocy z soboty na niedzielę ogrodzenie jego domu zostało sforsowane przez wypełniony środkami zapalnymi samochód. – Po podpaleniu auta agresorzy zebrali kontenery na śmieci i zrobili coś w rodzaju ścieżki dla płomieni, aby mogły dotrzeć na werandę. „Nie ma wątpliwości, że chcieli spalić dom” – mówił Jeanbrun w studiu TF1. Podczas ucieczki z dwójką małych dzieci jego żona złamała nogę.

To może nie być koniec ataków na osoby publiczne. 3 lipca grupa hakerów opublikowała plik zawierający dane osobowe – w tym adresy zamieszkania – 1121 francuskich urzędników, m.in. minister ds. równości Isabelle Rome, kilku prezesów sądów i sędziego śledczego zajmującego się zwalczaniem terroryzmu.

Nie plujcie na dziadka

Nie ma statystyk rasowych uczestników zajść, a przynajmniej nie są ujawniane. To byłoby stygmatyzujące i niezgodne z wartościami republikańskimi. Problem w tym, że oficjalnie równościowe społeczeństwo stygmatyzuje imigrantów na każdym kroku. A właściwie nie imigrantów, tylko Francuzów o innych korzeniach etnicznych. To nie ostatnie fale emigracji są problemem – owszem, także tu trafili uciekinierzy z Afryki Północnej, ale Francja nie była dla nich krajem docelowym. Większość koczowała w tworzonych na dziko, za milczącym przyzwoleniem władz, zaimprowizowanych miasteczkach biedy na peryferiach miast Północy, oczekując na sposobność wyrwania się i przedarcia do Wielkiej Brytanii. Wspierały ich tylko organizacje humanitarne i osoby prywatne.

Politycy nie omieszkali wykorzystać tych przygnębiających obrazów do zdobywania popularności. Dla Marine Le Pen, a teraz także dla Érica Zemmoura, walka z migracją jest głównym punktem programu (ten ostatni w ostatniej kampanii prezydenckiej głosił teorię „wielkiego zastąpienia” narodu francuskiego przez migrantów, sugerując wręcz, że jest to celowe działanie). Trudno dziś sięgać po argument „zabierania miejsc pracy”, bo w wielu branżach brakuje chętnych do pracy. Do tego stopnia, że prezydent przeforsował zmianę wieku przejścia na emeryturę. Dziś więc mówi się głównie o chęci skorzystania z „naszego systemu socjalnego” oraz o różnicach kulturowych.

Tych nie da się nie zauważyć, skoro najczęstszymi krajami urodzenia migrantów są kraje Południa – w większości muzułmańskie. Algieria (12,7 proc.), Maroko (12 proc.), Portugalia (8,6 proc.), Tunezja (4,5 proc.), Włochy (4,1 proc.), Turcja (3,6 proc.) i Hiszpania (3,5 proc.). Dominują więc muzułmanie. Według danych MSW z 2020 r. we Francji zamieszkiwało 67,3 mln osób. Obywatelstwo miało 62,2 mln, z czego nad Sekwaną urodziło się 59,7 mln. Francuzów urodzonych poza krajem było 2,5 mln. Cudzoziemców przybyłych nad Sekwanę było 4,3 mln. Daje to liczbę 6,8 mln osób kwalifikowanych jako migranci. To liczba „świeżych” mieszkańców o obcych korzeniach. Niemała, ale i tak nieporównywalna z liczbą potomków dawnych, zachęcanych do przyjazdu do pracy migrantów z lat 50. i 60. – przynajmniej w drugim pokoleniu urodzonych już nad Sekwaną, kształconych w tutejszym systemie, a więc teoretycznie całkowicie zasymilowanych i respektujących wartości republikańskie. A jeśli nie, jest to raczej dowód na słabość polityki państwa, a nie ich „naturalne skłonności do trzymania się własnej grupy”. – Mam wrażenie, że dzisiejsza Francja pluje na moich dziadków, którzy walczyli o jej wyzwolenie, na moich rodziców, którzy przybyli budować jej drogi, i na mnie, mimo że przestrzegam wszystkich zasad demokracji i integracji – komentuje dla AFP Khadija, asystentka socjalna z Loiret. I trudno jej nie zrozumieć, bo to Paryż najpierw „objął protektoratem” Algierię (przypomnijmy: formalnie nie była to kolonia, a Algierczycy mieli obywatelstwo francuskie), potem długo walczył o jego utrzymanie, by w końcu poniekąd zostawić kraj jego własnemu losowi.

Coś poszło nie tak

Kłopot w tym, że powszechnie deklarowana równość nie jest taka znów powszechna, o czym wie wielu Francuzów o obco (arabsko) brzmiących nazwiskach. Bo owszem, niektórym udało się przedrzeć do niższej klasy średniej, prowadzą programy telewizyjne, ba!, zostają nawet ministrami, i to niezależnie od strony politycznej sceny (np. ministrem sprawiedliwości za Nicolasa Sarkozy’ego była Rachida Dati – o korzeniach marokańskich i algierskich). Jednak duża część zakończyła edukację na poziomie wymaganego minimum (podobnie zresztą jak większość etnicznych Francuzów z biedniejszych obszarów wiejskich i małomiasteczkowych). A nawet tym wykształconym trudniej o dobrą pracę czy wynajem mieszkania (od dekad jest to jeden z głównych tematów dla miejscowych humorystów). Podejrzliwość wzmogła się jeszcze po zamachach islamistów na redakcję „Charlie Hebdo” czy na salę koncertową Bataclan z 2015 r. A ostatnio po morderstwie nauczyciela – Samuela Paty’ego z 2020 r. Na próżno w mediach występowali przedstawiciele instytucji, tłumacząc, że przytłaczająca większość francuskich muzułmanów jest przeciwko terroryzmowi.

Powstają narodowe plany przeciw radykalizacji, które w pewnej części stygmatyzują muzułmanów i powodują ich frustrację – tylko sprzyjającą radykalizacji, której mają przeciwdziałać. W oficjalnej ulotce dostępnej na stronach rządowych możemy np. znaleźć listę sygnałów ostrzegawczych. Oprócz poważnych (jak odwiedzanie stron nawołujących do dżihadu) są wśród nich: zmiana zwyczajów żywieniowych, sposobu ubierania się i dbania o siebie, unikanie towarzystwa, zamykanie się w sobie, odrzucanie autorytetów. Broszura apelowała do obywateli, aby w razie zaobserwowania symptomów powiadamiali władze. Sprowadzając to do absurdu: „Sąsiad zapuścił brodę? Reaguj!”.

Dzień po ceremonii narodowego hołdu dla Samuela Paty’ego ogłoszono powstanie specjalnego funduszu pod nazwą Marianne, z którego miały być finansowane „miękkie” działania antyradykalizacyjne i promujące państwo laickie – projekty internetowe, warsztaty w szkołach i klubach dla dzieci i młodzieży itp. Zawiadująca nim ówczesna minister ds. obywatelskich Marlène Schiappa skompromitowała się (być może ostatecznie) ostatnio, zeznając przed senacką komisją specjalną badającą wydawanie pieniędzy Marianne (2,5 mln euro). Komisja uważa, że sprzeniewierzono środki publiczne, w tym przez zaniedbanie, nadużycie zaufania i bezprawne przejmowanie tychże pieniędzy. Minister miała bezpośrednio ingerować w rozdział pieniędzy, odmawiając ich np. fundacji SOS Racisme (pomagającej ofiarom rasizmu), zgadzając się natomiast na dotację 355 tys. euro dla stowarzyszenia USEPPM, współkierowanego przez kontrowersyjnego dziennikarza i pisarza, który twierdzi, że sam zinfiltrował Al-Kaidę – Mohameda Sifaoui. Problemy są cztery. Pierwszy: Sifaoui jest oskarżany o rasizm. Drugi: dotacja została z minister uzgodniona (na co są dowody w korespondencji e-mailowej), jeszcze zanim ruszyła jakakolwiek oficjalna procedura naboru wniosków. Trzeci: 120 tys. euro (niemal 5 proc. całego budżetu Marianne) trafiło po prostu do kieszeni dziennikarza i współdyrektora stowarzyszenia Cyrila Karunagarana. Czwarty: za 355 tys. euro stowarzyszenie publikowało jeden wpis tygodniowo na swojej stronie.

Nie trzeba było płacić USEPPM, by promować idee równości i laickości. Niezliczeni internauci robią to za darmo, przypominając, że idea świeckiego państwa służy temu, by nikt nie był dyskryminowany ze względu na wyznanie lub jego brak – a w tym celu najlepiej po prosu jego (lub jego braku) solidarnie nie manifestować. Zdecydowana większość społeczeństwa uważa religię za prywatną sprawę, a pytanie o wyznanie za nietakt. Obowiązuje też oficjalny zakaz manifestowania przekonań religijnych w przestrzeni publicznej – rozumianej jako instytucje państwa, a takimi są nie tylko urzędy, lecz także szkoły. I to one znów stają się głównym frontem walki o laickość. Coraz częściej przegrywanej.

Ostatnio głośno było o szkole podstawowej w Nicei. Kilkunastu uczniów w czasie długiej przerwy w południe zbierało się na modlitwę. 10-latków i ich rodziców pouczono. Gdyby byli starsi, zostaliby ukarani zawieszeniem. Do szkoły wysłano, jak to określił minister edukacji Pap Ndiaye, specjalistów w dziedzinie laickości. – Kurator oświaty i władze miejskie słusznie zareagowali. Musimy przestrzegać zasad – komentował w BFM TV.

Pytany o wyznanie uczniów, odpowiada, że wszyscy reprezentowali tę samą religię, ale jaką, to nieistotne. Do końca wywiadu udaje mu się nie użyć słów „islam” czy „muzułmanie”, choć wszyscy wiedzą, że o nich chodzi. To dobre podsumowanie dzisiejszego stanu rzeczy. ©Ⓟ

Widoczne znaki

Francja jako pierwszy kraj europejski zakazała w 2010 r. „zasłaniania twarzy w przestrzeni publicznej” (ulice, ale też sklepy, komunikacja, ratusze itp.). W przypadku naruszenia przewidziane są grzywny w wysokości do 150 euro. Kodeks pracy z 2016 r. stanowi, że „zasada neutralności może zostać wprowadzona do regulaminu wewnętrznego w drodze porozumienia zakładowego”.

26 proc. zapytanych w 2022 r. francuskich muzułmanek w wieku 18–49 lat deklaruje, że nosi chusty z powodów religijnych. O 55 proc. więcej niż w roku 2009. ©Ⓟ