Od stycznia 2021 r. demokraci mają prezydenta w Białym Domu i kontrolują Senat, przez dwa lata przewagę mieli też w Izbie Reprezentantów. Ale mimo tak korzystnych wiatrów w Waszyngtonie tak naprawdę żadnemu politykowi z lewej strony nie udało się w tym czasie wybić, przedostać do poziomu szerokiej społecznej rozpoznawalności.

W partii dominuje ciągle 80-letni Joe Biden, niekwestionowany gracz numer jeden, który w ciągu najbliższych tygodni zapewne oficjalnie rozpocznie kampanię mającą przynieść mu reelekcję. Do pierwszych prawyborów nieco mniej niż rok i na razie urzędujący prezydent nie musi oglądać się za plecy, wielkiej konkurencji w swoim ugrupowaniu nie ma.
Nie ze strony wiceprezydent Kamali Harris, o której ambicjach sięgających Gabinetu Owalnego mówiło się głośno dwa, trzy lata temu. Entuzjazm dość szybko jednak opadł, gdy weszła do Number One Observatory Circle (waszyngtońska rezydencja wiceprezydenta). Biden oddelegował Kalifornijkę m.in. do niewdzięcznej sprawy migracji na południowej granicy, na czym trudno zbić jakąkolwiek popularność. Później dochodziło do sporów w gronie jej doradców, musiała mierzyć się z zarzutami o niekompetencję. Z pewnością Harris nie pomaga też to, że jako wiceprezydent musi mocno angażować się w sprawy międzynarodowe, które nie są jej najsilniejszą stroną. W rezultacie poparcie dla zastępczyni prezydenta oscyluje obecnie wokół bardzo niskich 40 proc.
Przyznać przy tym należy, że na stanowisku wiceprezydenta łatwo w USA przepaść. Konstytucja wymienia dwa obowiązki na tym urzędzie: rozstrzyganie remisów w Senacie i zastąpienie prezydenta w nadzwyczajnych przypadkach. Niełatwą rolę wiceprezydenta dobrze oddaje cytat o dwóch braciach przypisywany Theodorowi Rooseveltowi: „Jeden zgubił się na morzu, drugi został wiceprezydentem USA. O obu słuch zaginął”. Harris miała zadać temu powiedzeniu kłam. Jako pierwsza kobieta i pierwsza osoba o pochodzeniu afroamerykańskim na stanowisku wiceprezydenta miała docelowo stać się nową twarzą demokratów w przeobrażających się demograficznie Stanach Zjednoczonych.
Kto więc jak nie Harris? Inna gwiazda prawyborów z 2020 r., Pete Buttigieg, też zdaje się marnować swój kapitał. Wybór przez Bidena tego dobrze wypadającego w debatach 41-latka na sekretarza transportu był nominacją do bólu polityczną. Wcześniej Buttigieg był osiem lat burmistrzem sennego miasteczka South Bend w Indianie, większego doświadczenia w sprawach transportowych nie miał. A w Waszyngtonie dzięki gigantycznej ustawie infrastrukturalnej (Infrastructure Investment and Jobs Act), cieszącej się ponadpartyjnym poparciem, dostał klucze do superresortu. Ustawa mogła stanowić dla niego trampolinę do jeszcze większej popularności. Tak się nie stało: Buttigieg zbiera obecnie w mediach krytykę za spóźnioną reakcję na katastrofę środowiskową po wypadku kolejowym w East Palestine w Ohio. Sprawa ta będzie mu z pewnością wyciągana, gdyby zadecydował o ponownym ubieganiu się o Biały Dom.
Wśród kandydatów do uzyskania nominacji demokratów w wyborach prezydenckich pojawia się też nazwisko gubernatora Kalifornii Gavina Newsoma. Jako polityk stanowy nie ma on wielkiej krajowej rozpoznawalności, choć stara to się zmienić, m.in. wykupując w ubiegłym roku telewizyjne reklamy atakujące na Florydzie gubernatora Rona DeSantisa, jednego z faworytów do nominacji prezydenckiej u republikanów. Ambicji prezydenckich nie wyklucza też senator Joe Manchin z Zachodniej Wirginii, oficjalnie demokrata, ale regularnie wyłamujący się na Kapitolu z linii swojej partii. Szczególnie w sprawach światopoglądowych oraz związanych z węglem. Na ten moment trudno go jednak traktować poważnie.
Mimo wieku najpoważniej należy traktować więc Bidena. Przy zręczności starego politycznego wyjadacza i braku na ten moment konkurencji po lewej stronie jego reelekcyjne plany są możliwe do zrealizowania. Teraz otoczenie prezydenta dopina „krajową radę doradczą”, która za kilka miesięcy ma ruszyć w Amerykę i zachwalać dokonania przywódcy USA. W zamiarze Białego Domu ma być ona szeroka, łączyć wiele partyjnych frakcji, które doświadczony polityk umie sprawnie rozgrywać dla swojej korzyści. Podobnie jak republikanów – pogrążonych w sporach „Trump czy nie-Trump”. ©℗