Wolny świat mówi „nie” rosyjskiej agresji.

Polacy rozumieją Ukraińców. Nie tylko dlatego, że przez stulecia żyliśmy w jednym państwie, karmiąc się po części tą samą, bogatą kulturą. Ani dlatego, że i później nasze losy stale się zazębiały. Polska jest największą ofiarą dwóch najpotworniejszych totalitaryzmów w historii, na dodatek działających – przynajmniej w polskiej sprawie – ręka w rękę. Wiemy dobrze, co oznacza sąsiedztwo z imperialistyczną Rosją krwawych carów bądź krwawych komunistów; wiemy, czym dla Europy i świata był niemiecki ekspansjonizm z morderczym apogeum w czasach nazistów. Jeśli idzie o politykę międzynarodową, nie mamy złudzeń. Jesteśmy realistami. Z naszego punktu widzenia, inaczej niż dla naszych partnerów i sojuszników, nie było więc żadnym osiągnięciem przewidzenie tego, do czego zmierza ani do czego zdolny jest Putin.

Komentując w 2014 r. nieprzyzwoite głosy, zwłaszcza znad Renu i Sprewy, za oddaniem Krymu Rosji, a przede wszystkim przeciw jakimkolwiek sankcjom, pisałem o tym, co chyba nawet na pierwszy rzut oka było oczywiste - że polityka ustępstw i moralnego relatywizmu w służbie zasady business as usual okrutnie się zemści. A Putin wystawi nam za uległość i bezdenną naiwność wysoki rachunek - o wiele wyższy niż przyniesiony przez tzw. zielone ludziki. Otóż równo rok temu, wypisawszy przerażającą kwotę, rzucił nam go na stół. A później jeszcze brutalnie ów stół wywrócił. Tak rozpoczęła się kolejna wojna w Europie, która przecież miała być już wolna od demonów przeszłości.

Ukraińcy potrzebują pomocy. I ci, którzy w liczbie kilku milionów – głównie kobiety i dzieci – opuścili kraj (najczęściej chroniąc się w Polsce). I ci, którzy pozostali, by go bronić. Musi być ona szczodra i nieustanna – choćby ogarniało nas znużenie, a koszty rosły. O tym, między innymi, jest specjalne wydanie „Dziennika Gazety Prawnej” (Magazyn DGP z 24.02.2023).

Polacy rozumieją Ukraińców i ich sytuację. Dlatego nasza pomoc - finansowa, wojskowa, społeczna itd. - jest jedną z największych, a w relacji do możliwości – bodaj największa. Na dodatek rzeczywiście staliśmy się szerokim mostem - drogowym, kolejowym, powietrznym - łączącym Ukrainę z wolnym światem, z wszystkimi, którzy udzielają jej wsparcia. W łańcuchu pomocy Polska jest ogniwem niezawodnym: mocnym i hojnym.
Juliusz Mieroszewski, publicysta paryskiej „Kultury” i architekt firmowanej przez Maisons-Laffitte polityki wschodniej, której koncepcje w wielu kwestiach okazały się niezwykle trafne, przestrzegał, że nie będzie wolności i demokracji w Europie Centralnej, a może i Europie tout court, jeśli nie będzie wolnych, demokratycznych państw za naszą wschodnią granicą. Rozumiemy więc także i to, że Ukraińcy - trudno tu wyjść poza banał - walczą o coś więcej niż własną niepodległość i integralność terytorialną. W tym sensie to nie jest zwykła wojna - jeśli wojna w ogóle może być zwykła. Walczą o porządek prawny i polityczny w Europie i na świecie, na jakim nam – wolnym narodom i krajom – powinno zależeć. A przeciwko temu, co dla wolnych narodów i krajów jest śmiertelnym zagrożeniem. Dlatego musimy wszechstronną pomoc Ukrainie kontynuować. Inaczej - znów - zapłacimy jeszcze wyższy rachunek…

Musimy również pamiętać, że Ukraińcy po prostu mają rację. To zapewne w polityce pojęcie bezużyteczne. Czy jednak w debacie publicznej i w świecie wartości należy się go wstydzić? Mówiąc najprościej i odrzucając niuanse: mamy tu przykład walki dobra ze złem. Złem są ci, którzy atakują, gwałcą, burzą i mordują. Dobrzy są ci, którzy bronią siebie i innych.

To oczywiste, że demokratyczne społeczeństwa muszą opowiedzieć się za dobrem, a przeciw złu, jeśli nie chcą przeczyć same sobie. Wojna w Ukrainie właśnie dlatego, że nie jest „zwykłą wojną”, pozwoliła nam lepiej ujrzeć, kto jest po której stronie. I przypomina nam o tym, o czym zbyt często zapominamy – w czasie próby wolny świat może liczyć tylko na siebie. Jeśli ma ocaleć, winien być dostatecznie zjednoczony, silny i solidarny. Dlatego w walce dobra ze złem Ukraina musi wytrwać. Ale to znaczy, że my musimy wytrwać przy niej.