Społeczeństwo jest podzielone i zmęczone trwającym sporem. Ponieważ od października nie udało się uformować rządu, 2 kwietnia Bułgarzy kolejny raz ruszą do urn.

Po październikowych wyborach prorosyjski prezydent Rumen Radew powierzył misję sprawowania rządu zwycięskiemu ugrupowaniu GERB, którego liderem jest Bojko Borisow. Wobec niemożności jego utworzenia mandat przekazał partii „Kontynuujemy Zmianę”, której liderem jest Kirył Petkow. Polityk ten stał na czele rządu, który upadł w czerwcu ub.r. Według konstytucji trzecią próbę stworzenia rządu prezydent mógł powierzyć zgodnie ze swoim uznaniem – oddał ją w ręce Korneliji Ninowej, przewodniczącej Bułgarskiej Partii Socjalistycznej (BPS). Kiedy i jej nie udało się sformułować rządu, rozpisał nowe, piąte w ciągu ostatnich dwóch lat wybory. Odbędą się w pierwszą niedzielę kwietnia.
Od wakacji rządy sprawuje wskazany przez Radewa niezależny polityk Gyłyb Donew. – Nie ma on jednak poparcia społecznego, a także legitymacji parlamentarnej – mówi dr Spasimir Domaradzki, analityk Instytutu Europy Środkowej. I dodaje, że w rządzie technicznym zasiadają osoby bliskie prezydentowi, co pozwala np. blokować pomoc dla Ukrainy, której domagał się parlament, a której prorosyjski Radew jest niechętny.
Ekspert wskazuje, że na trwającym od października kryzysie politycznym najwięcej zyskuje właśnie prezydent, który stał się aktywnym graczem realizującym swoje interesy. Ułatwia mu to fakt, że z powodu przedłużającego się kryzysu wciąż może korzystać z dodatkowych uprawnień. – Dochodzi do czegoś, co określiłbym mianem cichego zawłaszczania mechanizmów demokratycznych – mówi dr Domaradzki.
Według badacza stawka wyborów jest wysoka. Chodzi bowiem o wybór jednej z dwóch dróg rozwoju. Pierwsza to powrót polityków związanych z byłym premierem Borisowem, który jest odpowiedzialny za to, w jakiej Bułgaria znajduje się obecnie sytuacji (w tym praktyk korupcyjnych). Druga to droga reform. Trwanie w zawieszeniu nie jest możliwe, bowiem Bułgarzy są już zmęczeni przedłużającym się kryzysem. Dowodzi tego malejąca frekwencja wyborcza. Jesienią wyniosła 39 proc., obecnie spodziewana jest jeszcze niższa – ok. 35 proc.
W listopadzie doszło do istotnej zmiany w kodeksie wyborczym. Polega ona na wprowadzeniu – równoległego do maszynowego – ręcznego (papierowego) sposobu oddawania głosu. W opinii Jakuba Pieńkowskiego z PISM przywraca to możliwość nadużyć oraz kupowania głosów.
Wybory maszynowe niemal całkowicie wyeliminowały pulę głosów nieważnych. Z kolei w głosowaniu papierowym ich odsetek był bardzo wysoki. To komisje wyborcze stwierdzały ważność głosu, a zatem w razie potrzeby mogłyby ponownie dopuścić się takiego procederu, co mogłoby wpłynąć na liczbę głosów uzyskiwanych przez konkretne partie. Zwolennikami tego sposobu głosowania była tzw. papierowa koalicja: GERB, Bułgarska Partia Socjalistyczna oraz reprezentujący mniejszość turecką Ruch na rzecz Praw i Wolności.
W pogrążonym w politycznym kryzysie państwie trwa też zbiórka podpisów pod referendum, którego celem jest zmiana ustroju Bułgarii z republiki parlamentarno-gabinetowej na prezydencką. Inicjatorem referendum jest Sławi Trifonow, lider ugrupowania Jest Taki Naród. Jakub Pieńkowski przypomina, że jest to największy przegrany ubiegłorocznych wyborów. Jego ugrupowanie nie dostało się do parlamentu, uzyskując 3,84 proc. głosów. Chociaż można byłoby uznać, że Trifonow mógłby w jakiś sposób wspierać obecną głowę państwa, to w opinii analityka PISM gra on wyłącznie na siebie. Rozpoczęta przez niego zbiórka podpisów ma na celu powrót do życia politycznego i przyciągnięcie zmęczonych politycznym kryzysem wyborców.©℗