Alaksandr Łukaszenka wezwał do odnalezienia i nagrodzenia funkcjonariuszy struktur siłowych, którzy przyczynili się do stłumienia protestów po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 r. To znakomita wiadomość. Jeśli na Białorusi dojdzie do zmiany reżimu i reform demokratycznych, nowe władze będą miały gotowe listy ludzi, których będzie można pociągnąć do odpowiedzialności albo – gdyby Białoruś poszła drogą Południowej Afryki i utworzyła własną Komisję Prawdy i Pojednania – wezwać na przesłuchania dla dokładnego ustalenia przebiegu tamtychwydarzeń.

– Wszystkich znaleźć, choćby to były tysiące, tysiące ludzi, i nagrodzić. Może kogoś pominęliśmy, nie dostrzegliśmy. Tak bywa, życie jest teraz trudne. Trzeba ich odnaleźć, wszystkich tych, którzy byli z nami na barykadach, którzy stali w te sierpniowe, wrześniowe dni, broniąc naszego pokojowego życia. Nawet jeśli dziś zbierają chleb na kombajnach, zwolniwszy się z szeregów sił zbrojnych. Zrobimy to – mówił Łukaszenka 24 sierpnia podczas ceremonii wręczenia odznaczeń w Pałacu Niepodległości, swojej oficjalnej rezydencji. Jak podała jego służba prasowa, nagrodzono ok. 100 osób, w tym „trzy dziesiątki wojskowych i przedstawicieli struktur siłowych: ministerstwa obrony, MSW, Państwowego Komitetu Granicznego, Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego, Służby Bezpieczeństwa Prezydenta” oraz „szereg osób cywilnych, którzy przejawili zdecydowanie i męstwo w najtrudniejszych warunkach przy gwarantowaniu bezpieczeństwa i porządku wpaństwie”.
Opozycja trzyma kciuki, by reżim rzeczywiście przedstawił do nagród wszystkie osoby odpowiedzialne za tłumienie protestów. W 2020 r. w wyniku działań siłowików zginęło sześć osób, 32 tys. trafiły do aresztów, a niemal 1400 odniosło obrażenia, wielu w wyniku tortur stosowanych w aresztach. Obrońcy praw człowieka znają z nazwiska 1300 więźniów politycznych, ale ich realna liczba może być wielokrotnie wyższa, skoro wszczęto aż 11 tys. postępowań z artykułów mówiących o działalności ekstremistycznej. Tysiące Białorusinów wyjechały z kraju z obawy przed represjami, w tym liderzy opozycji ze Swiatłaną Cichanouską na czele. Struktury emigracyjne same starają się ustalać nazwiska winnych prześladowań. Zajmuje się tym m.in. organizacja ByPol, zrzeszająca byłych funkcjonariuszy, którzy przeszli na stronę opozycji. Pozycja ByPol w szeregach opozycji ostatnio się umocniła, a jego przedstawiciel Alaksandr Azarau wszedł w skład gabinetu Cichanouskiej. Choćby jednak ByPol stanął na głowie, nie stworzy tak dokładnej listy odpowiedzialnych za tłumienie protestów, jaką mogą zrobić struktury państwowe na rozkazŁukaszenki.
Do czego mogą się przydać takie listy, pokazał przykład Korei Południowej. W 1980 r. junta krwawo stłumiła protesty w mieście Gwangju. Według danych oficjalnych zginęło 165 protestujących, choć realna liczba ofiar była znacznie większa. Gdy siedem lat później Seul wkroczył na drogę przemian, zaczął myśleć nad pociągnięciem winnych do odpowiedzialności. W 1995 r. w ustawie specjalnej, na mocy której można było postawić przed sądem przywódców junty, wprost odniesiono się do odznaczeń za masakrę. W art. 7 ustawy zapisano, że „jeżeli rząd oceni, iż którakolwiek z osób, którym przyznano nagrody lub odznaczenia, otrzymała je tylko z powodu uznania zasług w tłumieniu Demokratyzacyjnego Ruchu 18 Maja, decyzja o przyznaniu nagród lub odznaczeń zostanie cofnięta, a odznaczenie odebrane”. Listy nagrodzonych pomogły śledczym ustalić spis kandydatów do przesłuchania (wezwano w sumie 280 osób). Potem zapadła polityczna decyzja, by ukarać jedynie przywódców junty (którzy zresztą zostali w końcu ułaskawieni w ramach procesu pojednania narodowego), a nie wykonawców nielegalnych rozkazów. Mimo to rola list beneficjentów w ustaleniu przebiegu procesu decyzyjnego, który doprowadził do tragedii w Gwangju, była nie doprzecenienia.