Kiedy oczy europejskich przywódców skierowane są przede wszystkim na Ukrainę, to w innych częściach kontynentu odżywają stare spory. W Bośni i Hercegowinie coraz śmielsze żądania wysuwają Serbowie i Chorwaci, grożąc bojkotem jesiennych wyborów.

Wojnę domową w Bośni między Bośniakami (i Chorwatami) a Serbami zakończył w 1995 r. układ w Dayton, na mocy którego wyodrębnione zostały w kraju trzy regiony: Republika Serbska, Federacja Bośni i Hercegowiny i dystrykt Brczko. W ramach tej struktury Bośniacy liczą obecnie niewiele ponad połowę populacji kraju, Serbowie natomiast blisko jedną trzecią, a resztę stanowią Chorwaci oraz inne mniejszości. Zgodnie z ustaleniami z Dayton funkcję głowy państwa pełni trzyosobowe prezydium złożone z przedstawicieli głównych grup etnicznych: bośniackiej, chorwackiej i serbskiej. Władzę ustawodawczą sprawuje dwuizbowy parlament, w którym 2/3 Izby Reprezentantów wybieranych jest z terytorium Federacji Bośni i Hercegowiny oraz 1/3 z Republiki Serbskiej. Prezydium wskazuje 10-osobowy rząd, który parlament zatwierdza. Wszystkie ustalenia z Dayton zostały wypracowane po toczonej w latach 1992–1995 wojnie domowej, którą powszechnie określa się jako najbardziej krwawy konflikt w Europie od 1945 r. W wyniku działań wojennych i czystek etnicznych zginęło wówczas ok. 100 tys. ludzi, a prawie 2 mln zostało zmuszonych do migracji.
W regionie angażują się zarówno Rosja, jak i UE, a spór podsycają głównie lokalni gracze. Jednym z nich jest Milorad Dodik, który rządził Republiką Serbską przez 15 lat. Dodik określa Bośnię i Hercegowinę jako „zachodni eksperyment” i „upadłe państwo”, chce utworzenia nowych instytucji rządowych wewnątrz Republiki Serbskiej i uniezależnienia regionu od kontroli centralnej. Do głosu dochodzą także bośniaccy Chorwaci, którzy w minioną sobotę zagrozili zerwaniem jesiennych wyborów (do Prezydium i do parlamentu), jeśli nie zostanie zmieniona ordynacja wyborcza. Chorwacki członek Prezydium Bośni i Hercegowiny Dragan Čović wyraził oczekiwanie, że wyłącznie Chorwaci będą wybierać swojego reprezentanta do Prezydium, a nie jak obecnie cały region, w którym głosują także Bośniacy. Rozmowy na temat zmian w ordynacji mają być kontynuowane w tym tygodniu.
O sytuacji w Bośni rozmawiali wczoraj szefowie dyplomacji państw Unii Europejskiej. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell wezwał przywódców w Bośni i Hercegowinie do wznowienia dialogu i trwałego rozwiązania obecnego kryzysu politycznego. Sytuację może wykorzystać również Rosja, która od lat wspiera bośniackich Serbów. Profesor Marko Babić z Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z DGP sceptycznie jednak ocenia obecne możliwości ingerencji Moskwy na Bałkanach Zachodnich.
– Gdyby Rosja była tak wpływowa i tak silna, to Czarnogóra w 2017 r., jak i Macedonia Północna w 2019 r. nie znalazłyby się w NATO. Rosja jedynie korzysta z biernej polityki Zachodu, w tym UE i USA, które są zainteresowane jedynie utrzymaniem postanowień porozumienia pokojowego z Dayton z 1995 r. – komentuje.
Naruszenie układu z Dayton mogłoby zaburzyć natomiast całą architekturę w regionie. Zarówno Chorwaci, jak i Serbowie grożą, że w razie braku reform rozpoczną tworzenie autonomicznych regionów.
– Mamy zupełnie nowe okoliczności w Europie i w regionie. Myślę, że kryzys w Bośni i Hercegowinie może trwać do czasu wyklarowania się nowej sytuacji geopolitycznej na świecie. W samym kraju raczej nie dojdzie do tego czasu do radykalnych zmian, wojna raczej nie jest możliwa, ale konflikt na polu politycznym będzie kontynuowany – mówi prof. Babić. Nie widzi możliwości w obecnej sytuacji międzynarodowej zaangażowania w rozmowy o Bałkanach czterech istotnych stron – USA, UE, Rosji i Chin. ©℗